Reklama

W mojej kuchni z rana czuć zawsze trochę stęchlizny, mimo że staram się wietrzyć. Lodówka ma więcej pustych półek niż pełnych, a na stole stoi wyszczerbiony kubek z napisem „Najlepsza mama na świecie” – prezent od mojego syna Tomka, gdy chodził do drugiej klasy podstawówki. Ma teraz osiemnaście lat i nie pije już kakao. Ja parzę wciąż tę samą kawę – rozpuszczalną, bo tania i szybka.

Reklama

Nie byłam szczęśliwa

Zanim świat się obudzi na dobre, mam swoje pół godziny samotności. Cisza, kawa, i okno, które wychodzi na podwórko. Codziennie obserwuję sąsiadkę z trzeciego piętra, która zawsze wygląda, jakby zaraz miała wejść na wybieg. Makijaż, beżowy płaszcz, torba Louis Vuitton i obcasy, które stukają po betonie. Potem drzwi jej samochodu – SUV, ciemny, nowy – zamykają się miękko jak w filmie o odjeżdża. Codziennie tak samo.

Patrzę na nią i zastanawiam się, kiedy moje życie zaczęło przypominać zwiędłą surówkę z taniego baru? Może jak odszedł Marek? Albo jak musiałam przerwać studia, bo rodził się Tomek? Wiem jedno: ona ma wszystko, co ja mogłam mieć. I chociaż wiem, że porównywanie się to pułapka, to codziennie z rozmysłem w nią wchodzę. Może po to, żeby poczuć, że jeszcze coś czuję, albo żeby mieć powód do wypicia drugiej kawy i nie ruszania się z miejsca.

Nie wiem, kim ona jest, nie wiem, gdzie pracuje. Ale wiem, że ma lepsze buty, ładniejsze włosy i nie musi sama zmywać garów. I to wystarczy, żebym czuła się przegrana, zanim jeszcze wstanę od stołu.

Zazdrościłam jej

Rano zadzwoniła Magda. Zawsze dzwoni do mnie zanim zacznie pracę, żeby pogadać. Ma taki zwyczaj od liceum. Odbierając, zerkałam przez okno. Sąsiadka z trzeciego piętra tym razem była w białym płaszczu i z włosami spiętymi w idealny kok.

– No, cześć. Właśnie stoi pod blokiem – zaczęłam.

– Kto?

– Ta z trzeciego. Mówiłam ci o niej. Jak z reklamy, nie ma dnia, żeby wyglądała jak człowiek. Zawsze jakby za chwilę miała wejść na czerwony dywan.

– Joanna… – usłyszałam westchnięcie – znowu to samo?

– Ale ty jej nie widziałaś. Czasem jak na nią patrzę, to mam ochotę cofnąć czas. Może też mogłam być kimś? Albo chociaż wyglądać, jakby moje życie miało sens?

– Przestań. Ty jesteś kimś. Masz Tomka, ogarniasz wszystko sama. Przetrwałaś więcej, niż ona pewnie w ogóle sobie wyobraża.

– To nie to samo – westchnęłam. – Co z tego, że przetrwałam. Może nie warto było aż tyle znosić? Może trzeba było inaczej wybrać, skręcić w inną uliczkę?

Magda próbowała mnie pocieszyć, jak zawsze. Ale ja słuchałam jej jednym uchem, a drugim wracałam do swoich myśli, do tamtych wyborów. Do Marka, do momentu, gdy podjęłam decyzję, że zostaję z dzieckiem, rezygnuję ze studiów. Do tej rozmowy z matką, która powiedziała, że dziecko to dar. Może i dar, ale nie wiedziałam wtedy, że dar może mieć taką cenę.

Miała wszystko

Tamta kobieta, ta sąsiadka, była dla mnie jak lustro. Tyle że pokazujące nie moje odbicie, tylko to, kim mogłam się stać. A może nigdy nie miałam szans? Może się oszukiwałam, że wybór istniał? I tylko teraz wmawiam sobie, że coś straciłam, bo tak łatwiej niż przyznać, że nigdy nie miałam opcji?

Było coś upokarzającego w tym moim codziennym patrzeniu przez okno. Jakbym stała w cieniu i przyglądała się światu, który mnie nie chce. A przecież nikt mnie do tego nie zmuszał. Sama wybierałam tę codzienną obserwację, jakby to miało mi coś dać. Albo chociaż przypomnieć, jak to jest patrzeć na coś pięknego.

Siedziałam przy stole, owinięta w szlafrok, z zimną kawą. Spojrzałam przez szybę. Stała. Dziś w czarnej marynarce, z delikatnym szalikiem i błyszczącą torebką. Uśmiechała się, rozmawiała z kimś przez telefon. Machnęła ręką, jakby właśnie opowiadała coś śmiesznego.

A ja poczułam coś więcej niż zazdrość. To było coś głębszego, cięższego. Wstyd za to, jak wyglądam, kim jestem, że wszystko w moim życiu jest tymczasowe i byle jakie. Ona miała perfekcyjne włosy, a ja od dwóch miesięcy nie byłam u fryzjera. Paznokcie miała pomalowane, a moje były obgryzione. Jej płaszcz układał się jak z katalogu, mój – stary, zmechacony – wisiał na krześle, przypominając mi, że nie mam po co wychodzić.

Przegrałam życie

W mojej głowie odezwał się ten znajomy ton, który słyszałam, gdy wieczorem oglądałam zdjęcia innych kobiet w internecie. Ładne, szczupłe, pewne siebie. A potem gasłam. Mój własny głos stawał się oskarżycielem. „Ty też mogłaś”, „Też miałaś szansę, tylko, że jej nie wykorzystałaś”.

Wtedy ona spojrzała w stronę mojego okna. Może nie widziała mnie za firanką, może tylko to było przeczucie, że ktoś ją obserwuje. Ale jej twarz lekko się zmieniła. W panice cofnęłam się w głąb kuchni.

Stałam w cieniu, przy lodówce, udając, że mnie nie ma. Jakby to mogło coś zmienić, jakbym mogła w ten sposób ukryć swoją porażkę przed kimś, kto nawet nie wiedział, że w ogóle istnieję.

Następnego dnia wyszłam tylko wyrzucić śmieci, w starych dresach, z włosami spiętymi byle jak, bez makijażu. Myślałam, że jeszcze śpi, że w soboty nie wychodzi tak wcześnie. Ale gdy tylko z klatki schodowej wyszłam na chodnik, zobaczyłam ją.

Szła powoli. W dłoni miała kluczyki do samochodu, a w drugiej papierowy kubek z kawą. Nie ten idealny obrazek jak zawsze – płaszcz niedopięty, włosy rozwiane wiatrem. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, jakbyśmy się znały.

– Dzień dobry – powiedziała pierwsza.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, zaskoczona, że głos mi się nie załamał.

Zaskoczyła mnie

Stanęła na chwilę. Jakby się zastanawiała, czy coś dodać. Zrobiła pół kroku w moją stronę. I wtedy to powiedziała:

– Zazdroszczę ci spokoju. Ja codziennie śniadanie jem w samochodzie.

Patrzyłam na nią, a moje myśli biegły w popłochu. Ona? Zazdrości mi? Przecież to ja każdego ranka patrzę, jak odchodzi do swojego idealnego życia. A ona stoi teraz przede mną i mówi, że chciałaby mieć to, co ja?

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę się roześmiać. Ale nie byłoby w tym radości. Raczej byłby to nerwowy, pusty śmiech, który przychodzi, kiedy coś się sypie.

– Miłego dnia – rzuciła jeszcze i ruszyła do auta.

Stałam jak wmurowana. Czułam się, jakby coś mi się rozpadło pod nogami. Nie wiedziałam jeszcze co, ale czułam tę pustkę, jak po trzęsieniu ziemi. Tylko że to nie był koniec świata. To był początek jakiegoś innego.

Coś się zmieniło

Wróciłam do mieszkania, jakbym weszła do innego świata. Wszystko wyglądało tak samo – firanki, stół, kawa, której nie zdążyłam dopić. Ale ja nie byłam już tą samą kobietą. Usiadłam przy oknie, tym samym, z którego przez tyle miesięcy ją obserwowałam. I spojrzałam nie na nią, ale na siebie.

Przypomniałam sobie poranki, kiedy Tomek był mały. Jak siadał obok mnie z kocykiem, jeszcze ciepły od snu, i prosił o bajkę. Jak gotowałam owsiankę i dmuchałam, żeby nie parzyła. Jak w weekendy siadałam w fotelu z książką i słuchałam, jak bawi się w pokoju. Nie byłam wtedy szczęśliwa w sposób spektakularny. Nie błyszczałam. Ale było mi ciepło i spokojnie.

W ostatnich latach tak bardzo skupiłam się na tym, czego mi brakowało, że przestałam dostrzegać to, co było. Porównywałam się do innych, nie wiedząc, co niosą w środku. Bo nie widziałam zmęczenia na jej twarzy, gdy gasły światła. Nie słyszałam jej ziewania za kierownicą. Nie znałam jej poranków, tylko ich wersję na pokaz.

Joanna, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama