„Zazdrościłam siostrze idealnej rodziny. Dopiero gdy uciekła od męża, zrozumiałam, że tylko świetnie grała swoją rolę”
„Zawsze chciałam mieć takie życie jak Justyna. Miała zaradnego przystojnego męża, dzieci o jasnych loczkach i dom z ogrodem. A ja? Byłam sama, a mój balkon z widokiem na parking nijak nie przypominał jej tarasu z rattanowymi meblami. Więc kiedy zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy może u mnie zanocować, poczułam dziwną satysfakcję”.

- Redakcja
Zawsze była tą lepszą. Ładniejszą, spokojniejszą, mądrzejszą. Tak przynajmniej twierdziła ciotka od strony ojca. Ja byłam „tą drugą”. Zazdrość maskowałam ironią i żartami, ale prawda była taka, że zawsze chciałam mieć takie życie jak Justyna. Miała zaradnego przystojnego męża, dzieci o jasnych loczkach i dom z ogrodem. A ja? Byłam sama, a mój balkon z widokiem na parking nijak nie przypominał jej tarasu z rattanowymi meblami. Więc kiedy pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy może u mnie zanocować, poczułam dziwną satysfakcję.
Zaskoczyła mnie
Nie musiałam pytać, co się stało. Wystarczyło, że spojrzałam na jej twarz – bez makijażu, z cieniami pod oczami i niedbale związanymi włosami. Moja siostra nigdy nie pokazywała się publicznie w takim stanie. Nawet w trakcie porodu wyglądała lepiej.
– Chcesz coś do picia? – spytałam, kiedy tylko zamknęłam za nią drzwi.
– Herbatę. Mocną.
Nastawiłam czajnik, a ona bez słowa usiadła na mojej kanapie. Nie patrzyła na mnie, wpatrywała się w punkt na ścianie. Długo milczałyśmy.
– Powiesz mi, o co chodzi? – zapytałam, stawiając kubek przed nią.
– Pokłóciliśmy się.
– Tylko?
– Zabrałam dzieci do mamy.
Jej głos był cichy, jakby bała się, że ściany ją usłyszą.
– Co?!
– Nie krzycz. Nie mam na to siły.
Usiadłam obok, zaskoczona.
– Dobrze, ale może chociaż powiesz, czemu?
– Bo już nie mogłam. Wiesz, co to znaczy udawać przez jedenaście lat, że wszystko jest dobrze? Że on cię kocha, że jesteście szczęśliwi, że... że jesteś szczęśliwa?
– Nie – przyznałam. – Ale chętnie posłucham.
– Tylko nie przerywaj. Będzie długo – rzuciła i pociągnęła łyk herbaty.
Słuchałam jej
– Na początku było jak z bajki – zaczęła, wpatrując się w parującą herbatę. – Naprawdę. Czułam się jak księżniczka. Prezenty, kolacje, czułe słówka. Wszyscy mówili, że mam szczęście. I ja też tak myślałam.
– No tak – mruknęłam. – Bo przecież miał dobrze płatną pracę, był elokwentny, umiał trzymać widelec…
– I potrafił ładnie kłamać – dodała, przerywając mi. – Chociaż nie od razu. Najpierw było tylko to… zmęczenie. Zostawał w pracy, wracał późno. A ja tłumaczyłam to sobie jego ambicją. „Walczy o awans”, „musi się wykazać”. Znasz mnie, ja zawsze wszystko sobie tłumaczyłam.
– Znam to – potwierdziłam. – W liceum tłumaczyłaś chłopaka, który cię zostawił, bo „był zagubiony emocjonalnie”.
– No właśnie. A ten był „przeciążony obowiązkami”. Ale wiesz, co mnie obudziło?
– Co?
– Sobota. Dzień, kiedy niby miał być w domu. Siedział w gabinecie, drzwi zamknięte, jak zwykle. A ja weszłam bez pukania. I zobaczyłam, że nie pracuje. Siedział i scrollował zdjęcia jakiejś młodej laski.
– No pięknie – prychnęłam. – I co zrobił?
– Zapytał tylko: „Czemu nie pukasz?”. Jakby to była moja wina.
Zamilkła na chwilę, zęby zacisnęła tak mocno, że aż się przestraszyłam.
– Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że coś jest nie tak. Wiesz, ja naprawdę chciałam wierzyć, że to tylko kryzys.
– A on się po prostu dobrze kamuflował.
– Jeszcze jak dobrze.
Ugryzłam się w język
– Potem zaczęłam go sprawdzać. – Jej głos stwardniał. – Nie planowałam tego. Jednak kiedy raz poczujesz, że ktoś cię oszukuje, nie da się już przestać.
– Czyli grzebałaś w telefonie? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Grzebałam – przyznała bez wstydu. – I tak, znalazłam. Hasło do maila zapisał w notatkach. Głupi błąd.
– I co?
– Znalazłam potwierdzenie rezerwacji apartamentu w spa. Dla dwóch osób. Na walentynki. – Uśmiechnęła się krzywo. – Powiedział mi, że jedzie wtedy do klienta na dwa dni.
– Mistrz. – Pokręciłam głową. – I co zrobiłaś?
– Nic. Jeszcze nic. Zaczęłam grać. Tak jak on. Cicho, grzecznie, z uśmiechem. Zawiozłam dzieci do mamy, ubrałam się jak na premierę w teatrze i pojechałam tam. Do spa.
– Nie żartuj.
– Wcale. Stanęłam pod tym samym apartamentem, co miał w rezerwacji, i zadzwoniłam do drzwi. Otworzył w szlafroku.
– I? Z kim był?
– Z blondynką. Młodsza ode mnie o jakieś dziesięć lat. Nawet nie wyglądała na zaskoczoną. Patrzyła na mnie jak na kuriera z pizzą.
– Boże...
– A on? Nawet nie powiedział „przepraszam”. Tylko: „Zamierzasz tu robić sceny?”.
– Co za... – ugryzłam się w język.
– Zamknęłam drzwi i wróciłam do domu. Po drodze obiecałam sobie, że nie będę tą, która błaga o wyjaśnienia.
– A dzieci?
– Dzieci... jeszcze wtedy nie wiedziały. Jednak długo się nie dało tego ukrywać.
Współczułam jej
– Myślałam, że będzie próbował mnie zatrzymać – ciągnęła, bawiąc się nerwowo uchwytem od kubka. – Że może przeprosi, wyjaśni, nie wiem... zrobi cokolwiek.
– Ale nic?
– Kompletnie nic. Dwa dni ciszy. A potem SMS: „Nie dramatyzuj. Dzieci potrzebują stabilizacji”.
– Stabilizacji?! – parsknęłam. – No faktycznie, najlepiej jak mama przymyka oko na tatę i jego młodą.
– Dokładnie. Ale wiesz, co mnie najbardziej uderzyło?
– Co?
– Że on nigdy nie był obecny w naszym życiu. Nawet przed tą całą blondyną. On po prostu... funkcjonował. Przyjeżdżał, jadł, wychodził. A ja całe życie starałam się to zrównoważyć. Żeby dzieci czuły się kochane, żeby dom był ciepły. Żebym nie czuła się jak samotna matka z mężem obok.
– Długo to w sobie trzymałaś, co?
– Za długo. Ale kiedy zobaczyłam, że moje dzieci zaczynają pytać, czemu tata jest zawsze w pracy, a mama płacze w kuchni... – zawiesiła głos. – Spakowałam się.
– I przyjechałaś do mnie.
– Tak. Bo nie wiedziałam, gdzie mam iść. Bo ty nigdy mnie nie zostawiłaś.
Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz tego wieczoru szczerze.
Chciałam jej pomóc
Siedziałyśmy jeszcze długo. Przerzucałyśmy się wspomnieniami jak kartami – jedne bardziej żółte od innych.
– Wiesz, że kiedyś zazdrościłam ci tego twojego bałaganu? – rzuciła nagle.
– Mojego czego?
– No, wiesz… Mogłaś być sobą. Krzyczeć, płakać, jeść w łóżku. A ja... ja byłam perfekcyjna. Żona jak z reklam, matka jak z broszurki.
– I co ci to dało?
– Przepalenie. W środku. Grałam swoją rolę tak długo, że w końcu zapomniałam, kim jestem.
Zamilkłyśmy.
– A teraz co? – zapytałam. – Co dalej?
– Nie wiem. Wynajmę coś małego. Może znowu nauczę się być kobietą.
– Potrzebujesz pomocy?
– Potrzebuję kogoś, kto nie będzie mnie pytał co pięć minut, czy dam radę.
– No to jesteś w dobrym miejscu – westchnęłam. – Bo ja nie pytam. Ja tylko mówię: możesz u mnie siedzieć, ile chcesz, ale nie zostawiaj swoich dzieci na dywanie zbyt długo, bo potem ja będę musiała kupować nowy.
Roześmiała się. Głośno. Prawdziwie. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam moją siostrę – nie tę idealną, z katalogu, tylko prawdziwą. Trochę zmęczoną, trochę pogubioną.
Doceniłam ją
Minęły trzy tygodnie. Siostra znalazła kawalerkę niedaleko szkoły dzieci. Pomogłam jej z przeprowadzką. W zamian dostałam uśmiech, świeżo pieczone ciasto i wiadomość o 22:15:
„Dziękuję. Serio, bez ciebie bym nie ogarnęła”.
Nie odpisałam. Bo nie lubię patosu, a poza tym… po raz pierwszy od dawna czułam, że nie muszę już z nią rywalizować. Bo wcale nie przegrałam życia. Kiedyś zazdrościłam jej tej całej otoczki – męża jak z reklamy golarek, dzieci, domu, w którym pachniało cynamonem. Dziś już wiem, że to był tylko dobrze przemyślany teatr, a ona sama – świetną aktorką. Prawda jest taka, że każda z nas coś ukrywa. Teraz nasze relacje wyglądają inaczej. Dzwonimy do siebie częściej. Nie po to, by się pochwalić, ale żeby pogadać.
– Hej – powiedziała mi ostatnio przez telefon. – Może masz ochotę wyskoczyć ze mną i dzieciakami na lody?
– Tylko jeśli stawiasz – odpowiedziałam ze śmiechem i wtedy pomyślałam, że może jednak trochę ją lubię.
Sandra, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nad grobem dziadka zrozumiałem coś ważnego. Niespodziewane spotkanie na cmentarzu naprawiło wszystkie lata milczenia”
- „Przyłapałam mojego teścia na zdradzie, ale milczałam jak grób. Kryłam go, bo też miałam swój brud za paznokciami”
- „Dawałam wnukom po 100 zł za odwiedziny i źle się to skończyło. Babcia na własne życzenie stała się bankomatem”