„Zbankrutujemy przez teściów. Co miesiąc robimy im przelewy na kilkaset złotych, a ja nie potrafię odmówić”
„Aż przyszedł ten pierwszy miesiąc, kiedy Halina zadzwoniła z tekstem: Kochana, nie chcę prosić, ale... . I znowu przelaliśmy. I kolejny raz. A teraz? Teraz to już nie jest pomoc. To obowiązek”.

- Redakcja
Kiedy wychodziłam za Arka, byłam przekonana, że wchodzę do jego rodziny jak do ciepłego domu. Nie miałam swoich rodziców – zmarli, kiedy byłam jeszcze na studiach – więc bardzo zależało mi na tym, by Halina i Zenon mnie polubili. Chciałam być „tą dobrą synową”, która przychodzi z sernikiem, pyta, czy nie trzeba pomóc i zawsze się uśmiecha. Byłam gotowa na kompromisy. Na to, że raz na jakiś czas rzucimy parę groszy, jeśli czegoś zabraknie.
I tak było – Arek kiedyś powiedział: „Pomóżmy im teraz, to tylko chwilowe”. Wtedy to było 300 zł. Potem 500. Aż przyszedł ten pierwszy miesiąc, kiedy Halina zadzwoniła z tekstem: „Kochana, nie chcę prosić, ale…”. I znowu przelaliśmy. I kolejny raz. A teraz? Teraz to już nie jest pomoc. To obowiązek. Co miesiąc, punktualnie. Arek unika rozmów, nie chce stawiać granic. A ja? Ja czuję, że co miesiąc płacę za cudze decyzje. Coraz trudniej mi zasnąć, coraz łatwiej się złoszczę. Tylko wciąż nie potrafię powiedzieć „nie”.
To nie było pytanie. To był komunikat
Wracałam z pracy później niż zwykle. Był koniec miesiąca, zamknięcia, raporty – klasyczna finansowa gorączka. Marzyłam tylko o prysznicu, ciepłej herbacie i ciszy. Zrzuciłam buty w przedpokoju, a Arek jakby czekał. Stał oparty o framugę kuchni, ze spuszczonym wzrokiem.
– Justyś… mama pytała, czy przelejemy znowu te osiem stówek. Bo znowu nie starcza – rzucił szybko, jakby chciał mieć to za sobą.
Przez chwilę nie odpowiedziałam nic. Tylko patrzyłam na niego. On dobrze wiedział, że to pytanie nie jest pytaniem. To był komunikat. Jak co miesiąc.
– Znowu? – rzuciłam w końcu. – To miało być jednorazowe. Pamiętasz?
– No ale… Wiesz, że mama ma problemy z emeryturą. I ta inflacja…
– A my? My nie mamy problemów? Widziałeś nasz budżet? Wiesz, ile poszło ostatnio na rachunki? – byłam wściekła.
Wziął głębszy oddech, ale nie odpowiedział.
– Czasem mam wrażenie, że to ja jestem córką Haliny, nie ty – powiedziałam cicho, ale ostro.
Nie spojrzał mi w oczy. Nie bronił matki, nie bronił mnie. Po prostu zamilkł. Uciekł w swoje wygodne milczenie.
Wtedy poczułam, że nie dam tak dłużej rady. Jakby ciężar tych wszystkich miesięcy, przelewów, duszonych emocji, wreszcie musiał być zrzucony.
Dlaczego on nic nie mówi? – pomyślałam. Czy naprawdę uważa, że to moje zadanie – dźwigać całą jego rodzinę?
Stałam z torbą w ręku i przez sekundę miałam ochotę rzucić ją o ścianę. Ale tylko weszłam do łazienki. Zatrzasnęłam drzwi. I dopiero tam pozwoliłam sobie na łzy.
Próbowałam wyjaśnić teściowej, ale jak grochem o ścianę
– O, Justynka! – Halina uśmiechnęła się, kiedy otworzyła drzwi. – Już myślałam, że nie przyjedziesz. Ziemniaki mi się kończyły, a Zenek zapomniał kupić. A tu proszę – synowa jak złoto.
W rękach trzymałam dwie torby z zakupami. Miałam tylko podrzucić im kilka rzeczy, ale Halina już z marszu zaprosiła mnie do środka. Nie protestowałam. Jeszcze nie wtedy.
– Usiądź, usiądź – klepnęła w kanapę. – Napijesz się kawy? Z mlekiem, jak zwykle?
Skinęłam głową. Czułam się jak aktorka w przedstawieniu, w którym od dawna nie chciałam grać.
– Wiesz, Zenek ostatnio taki cichy chodzi… Ale co się dziwić. Czasy ciężkie. A emerytura… szkoda gadać – westchnęła, siadając naprzeciwko mnie z filiżanką. – Nie wiem, co byśmy bez was zrobili. To takie szczęście, że Arek trafił na ciebie.
Zamilkłam. W głowie kołatało mi jedno: to nie komplement, to przypomnienie – że powinnam dalej pomagać.
– Halinko… – zaczęłam ostrożnie. – Nam ostatnio też ledwo wystarcza na podstawowe wydatki. Może warto pomyśleć o jakimś dodatku z opieki? Albo dorobić jakoś, nawet przez internet, są różne opcje.
Nie zdążyłam dokończyć. Halina już się prostowała, jakby szykowała się do ataku.
– Czyli co? Mam iść i błagać obcych ludzi o pieniądze? Po sąsiadach chodzić? – w jej oczach pojawił się cień gniewu. – Nie sądziłam, że doczekam się takiego poniżenia od własnej rodziny.
– To nie tak… – próbowałam wytłumaczyć, ale ona weszła mi w słowo.
– Justyna, ja mówiłam Zenkowi, że jesteś dobra dziewczyna. Ale chyba się pomyliłam. Nie chodzi o pieniądze, chodzi o serce. O troskę.
Milczałam. Co miałam powiedzieć? Że nie jestem bankomatem? Że też chcę czuć się bezpiecznie?
Wtedy przyszło mi do głowy jedno zdanie: Czułam się jak dziewczynka, której kazano wybrać – lojalność czy godność.
I chyba wiedziałam, że czas się zdecydować.
Musiałam wkroczyć do akcji
Wróciłam wcześniej z pracy, bo odwołano jedno ze spotkań. Cicho otworzyłam drzwi, nie chcąc obudzić Arka – ostatnio mówił, że gorzej sypia. Ale zanim zdążyłam zdjąć płaszcz, usłyszałam jego głos. Cichy, spięty. Dochodził z sypialni.
– Tak, wiem, ale Justyna już jest trochę zmęczona…
– Zmęczona? – Halina prychnęła przez telefon, jej głos był wyraźny nawet przez głośnik. – Czyli co, skończyła się pomoc? A mówiłeś, że można na nią liczyć.
Jak ona może? – pomyślałam.
– Mamo, to nie tak… Po prostu teraz trochę trudniej nam się wszystko spina – Arek próbował tłumaczyć, ale brzmiał, jakby przepraszał. Za mnie.
Weszłam bez słowa.
Arek zbladł, jakby zobaczył ducha. Zawiesił wzrok gdzieś między mną a ścianą.
– Nie wiedziałam, że jestem kartą przetargową – powiedziałam spokojnie, ale zimno. – Między tobą a twoją matką.
– Justyna… – odłożył telefon. – Ja tylko chciałem…
– Pomóc – dokończyłam za niego. – Tak bardzo chciałeś pomóc, że oddałeś do dyspozycji moje konto, moje emocje i moje granice.
Milczał. Może pierwszy raz zrozumiał, co się dzieje naprawdę.
– Nie jestem przeciwko twoim rodzicom. Ale nie jestem też ich córką-sponsorem. Mamy swoje życie i swoje problemy. Albo postawisz granice matce, albo ja to zrobię. Ale to będzie miało swoje konsekwencje.
Chciałam, żeby poczuł, że to poważne. W tamtym momencie przestałam być „tą, która wszystko rozumie”. I chyba po raz pierwszy on to zobaczył.
Sporo przegapiłam
Spotkałyśmy się w kawiarni obok jej pracy. Ola już czekała przy stoliku z herbatą i dwoma drożdżówkami. Uśmiechnęła się lekko, ale jej wzrok był czujny – znała mnie za dobrze, żeby nie wyczuć, że coś się dzieje.
– Mów – powiedziała tylko.
Nie musiała powtarzać. Słowa wylały się ze mnie same: o przelewach, o Halinie, o tej podsłuchanej rozmowie z Arkiem. O tym, że nie wiem, co robić, bo nie chcę rozbijać małżeństwa, ale też… nie chcę już żyć, jakbym była cudzym zabezpieczeniem.
Ola długo milczała. Wzięła łyk herbaty, spojrzała na mnie tak, jak tylko siostra potrafi – bez litości, ale z troską.
– To klasyczna manipulacja – powiedziała w końcu. – Albo przestaniesz być grzeczna, albo będziesz płacić za ich życie do emerytury.
– Ale… przecież to rodzina – odpowiedziałam cicho.
– Twoja czy jego?
Poczułam, jak to pytanie wbija mi się pod skórę. Nie miałam odpowiedzi. Może dlatego, że przez tyle lat próbowałam udawać, że to jedno i to samo.
– Oni wiedzą, że jesteś „miła”. Właśnie dlatego sięgają do twojego portfela i emocji. Bo im pozwoliłaś – Ola nie przebierała w słowach.
– Czyli to moja wina?
– Nie. Ale twoja odpowiedzialność, żeby to przerwać. Pytanie tylko – chcesz, czy dalej wolisz być lubiana?
Patrzyłam na nią w milczeniu. Wiedziałam, że ma rację. Ale coś we mnie krzyczało, że to nie powinno tak wyglądać. Że przecież pomoc powinna być dobrowolna. A nie obowiązkiem.
Zaczęłam się zastanawiać – czy naprawdę jestem winna, że chcę mieć granice? Czy to już egoizm?
Jeśli nie on, ja to zrobię
Zebrałam się w sobie przez cały weekend. Arek unikał wzroku, jakby przeczuwał, że coś nadchodzi. W niedzielny wieczór zaparzyłam herbatę, usiadłam naprzeciwko niego i powiedziałam:
– Musimy porozmawiać.
Nie wiedział, co zrobić. Ale w końcu odłożył telefon i zaczął słuchać.
– Nie dam rady tak dłużej. Jeśli nie postawisz granicy swojej mamie, zrobię to ja. Ale może wtedy nie będziemy już małżeństwem.
W ciszy, jaka zapadła, słyszałam tylko stukanie zegara na ścianie. Arek wbił wzrok w stół, dłonie złożył jak do modlitwy.
– Ja… nie wiem, czy potrafię – wyszeptał.
– To zdecyduj – powiedziałam spokojnie, ale bezlitośnie. – Bo ja już zdecydowałam.
Po raz pierwszy nie płakałam. Nie tłumaczyłam, nie prosiłam. Miałam dość bycia tą, która wszystko dźwiga i jednocześnie udaje, że nic nie boli.
Patrzył na mnie tak, jakby dopiero teraz zobaczył, że potrafię odejść. Że naprawdę mogę przestać się uśmiechać, zaparzyć herbaty jego matce i mówić „nie szkodzi”.
Ale już za późno. Byłam zmęczona. Nie miałam już siły walczyć o cudzą wdzięczność.
Następnego dnia zadzwoniła Halina
Arek nie odpowiedział od razu.
– Justyna… – zaczął w końcu. – Ja zawsze chciałem, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Ty, mama, tata. Ale chyba nigdy nie pomyślałem, że w tym wszystkim mogę cię stracić.
Słowa brzmiały szczerze, ale ja nie chciałam już deklaracji. Chciałam działań.
– Wiesz, co musisz zrobić – odpowiedziałam chłodno. – Albo bierzesz odpowiedzialność, albo ja wybieram swoje życie bez tego ciężaru.
Następnego dnia zadzwoniła Halina. Tym razem to ja odebrałam.
– Justynko, kochana, bo Zenek znowu… – zaczęła, ale przerwałam jej spokojnym głosem.
– Halinko, nie będziemy już robić comiesięcznych przelewów. Pomagaliśmy tyle, ile mogliśmy, ale teraz musimy zadbać o siebie.
Zapadła cisza. Słyszałam tylko jej ciężki oddech w słuchawce.
– Czyli co? Zostawiacie nas na lodzie? – zapytała lodowato.
– Nie. Macie swoje sposoby, żeby szukać wsparcia. Emerytura, dodatki, są też inne możliwości. Ale my – my już nie możemy tego robić.
Nie czekałam na odpowiedź. Rozłączyłam się, zanim zdążyła wylać kolejną porcję wyrzutów.
Po raz pierwszy od dawna spałam spokojnie. Bez poczucia, że jestem cudzym zabezpieczeniem. Bez strachu, że jutro znów ktoś przekroczy moje granice. Wreszcie poczułam, że odzyskałam siebie. Nie wiem jeszcze, co zrobi Arek, ale wiem jedno, nie wrócę do tego, co było.
Justyna, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kochanek sprzed lat chciał wykorzystać moją naiwność. Spotkałam się z nim raz i wszystko się rozsypało jak domek z kart”
- „Ukradłam przyjaciółce chłopaka, a potem karmiłam ją kłamstwami. Dopiero po latach odkryłam, jak bardzo ją skrzywdziłam”
- „Pierwsze zebranie rodziców w szkole skończyło się wielką awanturą. Nie wierzyłam w to, co usłyszałam o moim dziecku”