Reklama

Mam męża i dwójkę dzieci. Ludzie mówią, że jestem szczęściarą – mam stabilną pracę, dom pod miastem, udane dzieci. Artur, mój mąż, to typowy „dobry chłop”: nie pije, nie bije, przynosi pensję, w niedzielę grzecznie zawozi nas na obiad do teściów. W zasadzie… czego chcieć więcej? Tylko że ja od dawna czegoś chciałam. Albo raczej – brakowało mi czegoś, czego sama nie umiałam nazwać. Czułości? Bliskości? A może po prostu tego, by ktoś raz zapytał mnie: „A Ty, Monika, czego chcesz?”

Od lat funkcjonowałam jak trybik – praca, zakupy, obiady, zebrania w szkole. Wstawanie o szóstej, usypianie dzieci o dwudziestej pierwszej. Seks od święta, głównie z poczucia obowiązku. Nauczyłam się uśmiechać na komendę i mówić „wszystko dobrze”, nawet jeśli wieczorami siedziałam w łazience, patrząc się w lustro z pustym wzrokiem. Nie, nie chodziło o to, że Artur był potworem. Po prostu przestaliśmy się widzieć. A ja tak bardzo próbowałam to ignorować, udawać, że to „normalne”. Aż do momentu, w którym zrozumiałam, że nie chcę już być żoną, tylko „na papierze”. I zrobiłam coś, czego sama się po sobie nie spodziewałam…

Przestałam być szczęśliwa

– Serio, Artur? Spóźniłeś się na występ własnego syna? – syknęłam przez zaciśnięte zęby, zamykając drzwi samochodu.

– Monika, daj spokój, przecież zdążyłem na koniec…

– Na ukłon. Stałeś w drzwiach, jakbyś był kurierem z paczką. Dzieciak wypatrywał cię przez połowę przedstawienia!

Artur westchnął teatralnie i odwrócił głowę. Znów to robił – milczał, jakby to miało rozwiązać problem.

– Mam robotę, nie siedzę cały dzień z kawą jak ty – burknął w końcu.

Zamrugałam. Czy on właśnie porównał moją pracę, dzieci, dom i ogarnianie jego życia do siedzenia z kawą?

– Może gdybyś nie był tak zajęty sobą, zauważyłbyś, że już dawno przestałam być szczęśliwa – powiedziałam cicho, ale ostro.

Artur wzruszył ramionami.

– Znowu to samo. Przecież nic się nie dzieje.

Poczułam, jak coś się we mnie rwie. To nie była już złość. To była rezygnacja. Coś pękło i nie chciało się już skleić. Wróciłam do domu pierwsza. Weszłam do kuchni, zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. Patrzyłam na ścianę, której kolor sama wybrałam. Na stół, który kiedyś razem składaliśmy. Na zdjęcie w ramce, gdzie Artur całuje mnie w policzek. Uśmiechałam się tam tak szeroko… a nie pamiętam, kiedy ostatni raz poczułam to naprawdę. Zrozumiałam, że nie chodzi już o tę jedną spóźnioną chwilę. Chodziło o wszystko. O nas. O to, że już nie chcę walczyć. Nie chcę udawać. Bo nie ma już czego ratować.

Nigdy nie byłam na 1 planie

– Monika?

Odwróciłam się gwałtownie. Stał przy kawiarni, jakby zupełnie przypadkiem. Michał. Ten, którego tak bardzo próbowałam zapomnieć.

– Cześć – odpowiedziałam ostrożnie. – Co ty tu robisz?

– Przechodziłem. Zobaczyłem cię. I… pomyślałem, że może pogadamy?

Wzruszyłam ramionami. Wiedział, że nie powinnam tu być. Że nie powinniśmy. Usiedliśmy. Cisza między nami była dziwnie gęsta.

Artur coś podejrzewa – powiedział w końcu, patrząc mi prosto w oczy.

– Co? – serce mi zamarło. – Co ty mówisz?

– Widziałem go tydzień temu. Na parkingu pod twoją pracą. Wysiadł z auta, patrzył w stronę wejścia, jakby czekał… Nie wyglądał jak ktoś, kto po prostu przejeżdżał.

– Może… może coś załatwiał – próbowałam się ratować, ale głos mi drżał.

Michał pokręcił głową.

– Monika, może to nawet dobrze, że coś przeczuwa. Może to twoja szansa, żeby przestać udawać.

– Nie po to wszystko zakończyłam – warknęłam, aż ludzie przy sąsiednim stoliku spojrzeli zaskoczeni. – Zrobiłam to, żeby ratować rodzinę. Dzieci.

– A siebie?

Zamilkłam. Michał jak zwykle trafił w punkt. Ja nigdy nie byłam częścią równania. Zawsze tylko Artur, dzieci, dom, spokój. Nigdy Monika. Wróciłam do domu z ciężarem w żołądku. Czy on naprawdę coś wie? Czy wie o mnie i Michale? O spojrzeniach, których nie dało się zatrzymać, o dłoniach, które znajdowały się mimo zakazów? Zamknęłam drzwi i przez chwilę stałam w ciemności. Jeśli prawda wypłynie… czy to będzie koniec? A może wreszcie początek?

Coś we mnie eksplodowało

Drzwi były uchylone, światło w salonie jeszcze się paliło. Z kuchni dobiegał stłumiony głos Artura. Już miałam się odezwać, zawołać, że wróciłam – ale wtedy usłyszałam, z kim rozmawia.

– Tak, wiem, że mnie zdradziła. Tylko nie wiem, czy to znaczy, że ją straciłem… czy może właśnie odzyskałem – powiedział do telefonu. Ton miał inny niż zwykle. Złamany.

Zamarłam. Coś we mnie eksplodowało – strach? Ulga? Wstyd? Weszłam powoli, bez słowa. Gdy mnie zobaczył, pobladł, a potem odłożył telefon bez słowa.

– Jak długo wiesz? – zapytałam cicho.

– Wystarczająco długo – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Tylko nie chciałem wierzyć.

– Artur…

– Dlaczego? – przerwał mi. – Dlaczego, do cholery?! Przecież miałaś wszystko!

– Właśnie. Miałam wszystko… oprócz siebie – odpowiedziałam, a głos mi zadrżał. – Już od dawna nie czułam, że żyję. Że ktoś na mnie patrzy. Słucha. Że jestem kimś więcej niż funkcją.

Artur roześmiał się gorzko.

– No tak, biedna, zagubiona Monika. A ja – zimny drań, który zapomniał ci przynieść kwiaty.

– Nie zrozumiesz. Bo nigdy nie chciałeś zrozumieć.

To był tylko seks?

Zacisnęłam usta. Gdybym powiedziała, że tak – skłamałabym. A jeśli powiem, że nie? Zranię go do końca.

– To było coś, czego mi brakowało – odpowiedziałam po chwili. – Ale nie chcę już kłamać. Koniec udawania.

Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, a potem wyszedł. Zostawił drzwi otwarte. A ja… usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.

Nasza codzienność się rozpadła

– Ale co to znaczy… że się rozstajecie? – zapytał Kuba, nasz starszy, patrząc na mnie z przerażeniem, jakby próbował znaleźć jakiekolwiek inne znaczenie tych słów.

– To znaczy… że przez jakiś czas nie będziemy już mieszkać razem – wyjaśnił Artur spokojnie. Spokojniej niż ja. Ja ledwo siedziałam, cała spięta, z dłońmi zaciśniętymi tak mocno, że aż bielały mi palce.

Młodsza, Zosia, miała 10 lat. Milczała, tylko oczy jej się szkliły.

– Czy wy się już nie kochacie? – szepnęła.

Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Nagle całe te wszystkie hasła z poradników – „mów prawdę, ale dostosuj do wieku” – wydały mi się okrutnie puste.

– To nie tak, kochanie. Po prostu… czasem dorośli się mijają. Przestają się rozumieć.

Kuba wstał od stołu. Gwałtownie.

– To przez ciebie, mamo, prawda?

Zamarłam.

– Co ty mówisz…

– Bo tata by nigdy tego nie zrobił. To ty byłaś dziwna ostatnio. Inna. Ty coś ukrywałaś.

Artur próbował go uspokoić, ale Kuba już wyszedł z pokoju i trzasnął drzwiami. Zosia wtuliła się we mnie i rozpłakała. A ja? Siedziałam dalej, kamienna. Kiedy dzieci poszły spać, zostałam sama w kuchni. Patrzyłam na puste kubki, które przed chwilą jeszcze trzymaliśmy w dłoniach. I myślałam, czy naprawdę warto było? Wolność… nie smakowała jak coś, na co się czeka. Smakowała gorzko, jak połamane kawałki czegoś, co było kiedyś życiem. Czułam ulgę. Ale też taki ból, jakiego nie znałam. Zabiłam złudzenie. I teraz musiałam żyć w prawdzie. Nawet jeśli to ja ją sprowokowałam.

Teraz mam pusty dom

– No i? Jesteś szczęśliwa? – Kaja wbiła we mnie wzrok, mieszając cappuccino końcem łyżeczki. Wiedziała. Zawsze wiedziała więcej, niż mówiła.

Westchnęłam i spojrzałam przez okno kawiarni, jakby tam miała się pojawić odpowiedź.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

– To ty go zdradziłaś, prawda?

Pokiwałam głową.

– Michał był… nieistotny. Znaczy, wtedy był wszystkim. Ale teraz? Zniknął. Sam powiedział, że nie wchodzi w to głębiej. Że to był „moment”.

Kaja nie wyglądała na zdziwioną.

– I co teraz?

Teraz mam pusty dom co drugi tydzień i dzieci, które patrzą na mnie inaczej. I męża, który... nie jest już moim mężem. Chyba nigdy tak naprawdę nie był. Ale najgorsze, że ja już nie umiem się cofnąć. Nawet jeśli bardzo bym chciała.

Milczałyśmy chwilę. Kaja sięgnęła po serwetkę, zmięła ją nerwowo w dłoni.

– Wiesz co, Monika? Ty nie jesteś złą osobą. Po prostu… przestałaś być sobą.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Całe życie próbowałaś być tą idealną matką, żoną, córką... I zapomniałaś, że jesteś też kobietą. Człowiekiem. I może zrobiłaś to najgorszym możliwym sposobem, ale… wreszcie się ocknęłaś.

– Tylko że teraz wszystko jest rozwalone – wyszeptałam. – I nie da się tego poskładać.

Kaja uśmiechnęła się smutno.

– A może nie trzeba? Może trzeba zbudować coś nowego. Ale z siebie.

Nie odpowiedziałam, ale po raz pierwszy poczułam, że to, co się stało, naprawdę się już nie odstanie. I że to… może dobrze.

Monika, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama