„Zdradziłam męża, bo chciałam się zemścić za to, co mi zrobił. Dziś gardzę sobą i nie mogę spojrzeć w oczy dziecku”
„– Jeśli kiedykolwiek chciałabyś się po prostu wygadać, albo oderwać – powiedział, patrząc mi prosto w oczy – to wiedz, że możesz. To był ten moment. Mogłam wstać, zaśmiać się, powiedzieć coś głupiego i wrócić do domu. Ale zamiast tego nachyliłam się i pocałowałam go pierwsza. Krótko i zachłannie”.

- Redakcja
Z zewnątrz wszystko wyglądało jak z reklamy, czyli dom z ogródkiem, mąż z dobrą pracą, sześciolatek o oczach tak niebieskich jak poranne niebo. Mówiłam koleżankom, że jestem szczęściarą. I sama też próbowałam w to wierzyć. Aż w końcu nie dawałam już rady. Przestałam udawać, że jestem szczęśliwa, kiedy każdy dzień zaczynał się i kończył milczeniem. Marek od miesięcy patrzył na mnie jak przez szybę. Był obecny, ale niedostępny. Siedzieliśmy przy jednym stole, dzieliliśmy łóżko, odbieraliśmy syna z przedszkola. Ale jakbyśmy byli dwiema osobnymi wyspami, które kiedyś połączył most i ten most teraz się zawalił.
A potem, zupełnie przypadkiem, dowiedziałam się o jego zdradzie. Z koleżanką z pracy. Przez wiadomość, którą zostawił otwartą na laptopie. Pamiętam, że w tamtym momencie nawet nie płakałam. Tylko czułam, jakby ktoś rozciął mi klatkę piersiową i wyjął serce. Wciąż bijące. Zdecydowałam się zostać dla Antosia. Dla tego małego chłopca, który nie rozumiał, co się dzieje, ale wyczuwał, że mama nie śmieje się już tak często jak kiedyś.
Od tamtej pory codzienność to było jedno wielkie udawanie. Dla dziecka, żeby miało „normalny dom”. Dla sąsiadów, żeby nie szeptali. Ale w środku… w środku we mnie coś umarło. Moja duma, moje zaufanie. I choć minęło już pół roku, nocami wciąż się budziłam z poczuciem niesprawiedliwości. On zdradził. On złamał nas. A ja miałam to po prostu przyjąć? Codziennie rano nakładałam maskę – mama, żona, pracownica. A potem szłam do pracy i spotykałam Radka. Uśmiechniętego, bezpośredniego, zawsze gotowego do żartu. A kiedy pytał: „Wszystko w porządku, Malwina?” – miałam ochotę odpowiedzieć, że nie. Że nic nie jest w porządku. Ale tylko się uśmiechałam. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to on stanie się narzędziem mojej zemsty.
Dusiła mnie własna złość
Siedzieliśmy przy stole jak co wieczór. Cisza. Tylko brzęk sztućców i mlaskanie Antosia, który z zapałem wcinał swój makaron z serem.
– Smakuje ci, kochanie? – zapytałam go z wymuszonym uśmiechem.
– Mniam! – odpowiedział, nie odrywając wzroku od talerza.
Spojrzałam na Marka. Jadł powoli, jakby każdy kęs był jakąś karą. Ani jednego spojrzenia w moją stronę, ani jednego słowa od wejścia do domu.
– A tobie nie smakuje? – rzuciłam w końcu. – Czy może przesoliłam, jak zwykle?
– Nie o to chodzi – mruknął. – Po prostu jestem zmęczony.
– Zmęczony? Czym? Pracą? Życiem ze mną?
Odstawił widelec i spojrzał na mnie w końcu.
– Zawsze musisz robić sceny przy dziecku?
– Może gdybyś ze mną czasem porozmawiał, nie musiałabym tego robić przy dziecku!
Antoś znieruchomiał. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Kochanie, zjedz i idź do pokoju, dobrze?
Chłopiec skinął głową i wyszedł cicho. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, wybuchłam:
– Marek, ile jeszcze mam udawać, że wszystko gra? Ty żyjesz jakby nic się nie stało, a ja w środku po prostu umieram!
– Co mam zrobić, Malwina? Cofnąć czas?
– Nie! Ale może przestań mnie traktować jak powietrze! Ty zrobiłeś to, co chciałeś, a ja wciąż cierpię. Może ja też powinnam cię zdradzić?
Jego twarz stężała.
– Nie wracajmy do tego.
– Bo co? Bo ci niewygodnie? Bo to niczego nie zmieni?
– Właśnie. Nie zmieni. I nie mam już siły…
– A ja? Ja mam mieć siłę? Dla ciebie, dla naszego dziecka, dla tej farsy, którą nazywamy małżeństwem?
Zapadła cisza. Marek wstał, bez słowa wziął talerz i poszedł do kuchni. Zostałam sama. Siedziałam przy stole, dławiąc się własną złością. I wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl, której już nie umiałam z niej wypchnąć. A może naprawdę powinnam to zrobić?
Coś się we mnei obudziło
Siedziałyśmy przy stoliku na tyłach kawiarni. Sylwia już sączyła latte, ja dopiero co przyszłam. Rzuciłam torebkę na fotel i opadłam na siedzisko z westchnieniem.
– No i? – spojrzała na mnie z niepokojem. – Pokłóciliście się znowu?
– A kiedy my się nie kłócimy? – parsknęłam. – On nie rozumie nic. Nic. Wiesz, co mi powiedział? Że „nie chce do tego wracać”. Jakby jego zdrada była jakimś drobnym incydentem. Jak zgubienie pilota do telewizora.
Sylwia milczała chwilę, patrząc na mnie z troską. Znała mnie za dobrze, by zadawać zbędne pytania.
– Malwina... ty nie jesteś już sobą. W twoich oczach jest tylko gniew.
– A co mam w nich mieć? Radość? Dumę? – nachyliłam się nad stołem. – On mnie zniszczył. I jeszcze ma czelność się dziwić, że nie umiem oddychać. Że nie umiem mu się uśmiechać, jak gdyby nigdy nic.
Sylwia położyła dłoń na mojej ręce.
– Nie tędy droga.
– A może właśnie tędy – wyrwało mi się. – Może jak go zdradzę, to w końcu poczuje choć odrobinę tego, co ja czułam. Może wtedy... zrozumie.
– Nie. Jeśli go zdradzisz, to nie cofnie bólu, który on ci zadał. A ty też staniesz się kimś, kim teraz gardzisz.
Spojrzałam jej prosto w oczy. Głos mi zadrżał.
– Może... ale przynajmniej przez chwilę poczuje się tak, jak ja.
Cisza między nami była gęsta. Sylwia odsunęła filiżankę.
– Masz kogoś na myśli?
Nie odpowiedziałam od razu. Wzrok powędrował gdzieś w bok, poza okno.
– W pracy... jest ktoś. Radek. Nic się między nami nie wydarzyło. Ale... chyba nie musiałoby się wydarzyć wiele, żeby...
– Malwina, nie rób tego – powiedziała cicho.
Ale we mnie już coś pękło. A może wręcz przeciwnie – coś się we mnie obudziło.
Było surowo i szybko
Zostaliśmy po pracy, niby przypadkiem. Ktoś musiał poprawić prezentację dla klienta. Ktoś musiał dopisać jeszcze dwa akapity. Tylko że wszyscy inni już dawno wyszli. Zostaliśmy tylko my – ja i Radek. Siedzieliśmy obok siebie przy jednym komputerze. Zbyt blisko. Czułam jego zapach. Ciężki, męski, chyba z nutą jakiegoś mocnego żelu pod prysznic. Każdy ruch jego dłoni sprawiał, że cały mój kark napinał się jak struna.
– Ty tak zawsze zostajesz po godzinach? – zapytał z półuśmiechem.
– Ostatnio nie lubię wracać do domu – powiedziałam szczerze, aż za szczerze.
Spojrzał na mnie uważnie.
– Facet, co?
– Mąż – poprawiłam. – A raczej... ktoś, kto kiedyś nim był.
Milczał chwilę. A potem nachylił się bliżej. Niebezpiecznie blisko.
– Jeśli kiedykolwiek chciałabyś się po prostu wygadać... albo... oderwać – powiedział, patrząc mi prosto w oczy – to wiedz, że możesz.
To był ten moment. Mogłam wstać, zaśmiać się, powiedzieć coś głupiego, i wrócić do domu. Ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Zamiast tego nachyliłam się i pocałowałam go pierwsza. Krótko, zachłannie, jakby ten gest miał uwolnić mnie z kajdan.
– Jesteś pewna? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam. Tylko wzięłam go za rękę i poprowadziłam do pokoju socjalnego, gdzie kanapa z mikroskopijnym kocem stała pod ścianą jak niemrawy żart. Tam wszystko się wydarzyło. Bez zbędnych słów, bez tkliwości. Było surowo. Było szybko. Było… pusto. Po wszystkim siedziałam na brzegu kanapy, z ramionami oplatającymi własne kolana. Radek próbował coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem.
– Nie mów nic. Proszę.
A w głowie miałam tylko jedno. Co ja zrobiłam? Co to miało zmienić?
Serce waliło mi jak młot
Kilka dni później. Wieczór jak każdy inny – Antoś układał klocki na dywanie, ja myłam naczynia, Marek coś grzebał przy telefonie.
– Kiedy w końcu zamontujesz ten uchwyt do ręcznika? – rzuciłam w stronę kuchni, nie oczekując odpowiedzi. On od dawna nie reagował na takie pytania.
Ale tym razem zamilkł dziwnie nagle. Odwróciłam się. Stał przy stole z moim telefonem w dłoni. Zamrożony.
– Co robisz? – zapytałam, chociaż odpowiedź była oczywista.
Nie odpowiedział od razu. W końcu podszedł i położył komórkę ekranem do góry. Otwarta wiadomość. Od Radka. „Myślisz o tamtej nocy tak samo często jak ja?” Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Serce waliło mi jak młot. Nie miałam siły ani odwagi, by się bronić.
– Zdradziłaś mnie? – zapytał cicho. Zbyt cicho.
Nie odpowiedziałam.
– Malwina… zdradziłaś mnie? – powtórzył, ale już bez żadnych emocji w głosie.
Skinęłam głową.
– Tak – powiedziałam. – Zdradziłam.
– Dlaczego?
– Bo ty też to zrobiłeś. Bo chciałam, żebyś wiedział, jak to jest. Jak to boli.
Na moment przymknął oczy. Stał bez ruchu, jakby trzymał się ostatkiem sił, by się nie rozpaść.
– I jak? Pomogło?
Milczałam.
– Wiesz… – powiedział w końcu, cicho, prawie szeptem – może powinniśmy się rozstać. Może to wszystko nie ma już sensu.
– Marek…
Ale on już szedł w stronę drzwi.
– Muszę wyjść. Nie wrócę dzisiaj. Muszę przemyśleć parę rzeczy.
I zniknął. Zostawił mnie z tym wszystkim. Z winą. Z krzykiem, który nie wydostał się z moich ust.
Łykałam łzy żalu
Antoś spał wtulony w pluszowego lwa. Cicho pochrapywał, z palcem w buzi, jak zawsze, gdy czuł się niespokojny. Usiadłam na skraju jego łóżka, głaszcząc go po włosach. Patrzyłam, jak oddycha. Równo. Spokojnie. Niewinnie. A we mnie… wszystko się trzęsło.
– Przepraszam cię, syneczku – wyszeptałam. – Nie zasłużyłeś na to, co zrobiliśmy z tym domem.
W głowie powtarzałam sobie setki razy, że to Marek wszystko zaczął. Że to on zdradził pierwszy. Że to on mnie zepchnął w pustkę, z której nie umiałam się wydostać. Ale przecież ja też to zrobiłam. Ja też... skrzywdziłam. Wieczorem Marek wrócił. Nie powiedział ani słowa. Zdjął buty, wszedł do salonu i usiadł w fotelu. Przez długi czas tylko milczał. A potem skinął głową w stronę kuchni. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Dwoje ludzi, którzy już nie wiedzą, jak ze sobą rozmawiać.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedział w końcu. – Ale wiem, że kocham naszego syna. I chcę, żeby miał rodzinę. Jeśli nie szczęśliwą, to chociaż przyzwoitą.
– Ja też… chcę dla niego dobrze – powiedziałam. – Ale nie wiem, czy jestem jeszcze w stanie to wszystko posklejać. Sama siebie już nie poznaję.
– Nie musimy dziś decydować o wszystkim – odparł. – Ale musimy przestać się nienawidzić. Choćby dla niego.
Kiwnęłam głową. I pierwszy raz od dawna – poczułam, jak łzy cisną mi się do oczu. Ale to nie były łzy złości. To był żal. Do świata. Do niego. Do siebie samej.
Malwina, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przystojny sprzedawca kusił mnie soczystymi brzoskwiniami. To grzech przejść obojętnie obok takiego zakazanego owocu”
- „Na gospodarstwie dziadka spotkałam gorącego Romea. Lubię pikantny flirt, ale nie miałam co liczyć na plony tej miłości”
- „Moja pomocnica była słodka jak dojrzała brzoskwinka. Miałem ochotę na zakazany owoc, ale los ze mnie zadrwił”