„Zdradziłam męża w delegacji, ale nasze małżeństwo skrywało więcej sekretów. Śledztwo doprowadziło mnie do prawdy”
„Założyłam kurtkę i ruszyłam za nim. Siedziałam w aucie dwie przecznice dalej, trzymając kierownicę tak mocno, że aż zbielały mi palce. Widziałam, jak zaparkował przed jakimś budynkiem. I wtedy zrobiło mi się niedobrze. Zobaczyłam go i aż mnie zmroziło”.

- Redakcja
Z pozoru wszystko było w porządku. Ludzie mówili, że jesteśmy zgodnym małżeństwem. Ja i Marek, tak było praktycznie od zawsze. Znałam go od lat, był moją pierwszą wielką miłością i... chyba też największym rozczarowaniem.
W kuchni Marek parzył sobie herbatę, jak co rano. Bez słowa. Minął mnie jak mebel. Nawet nie spojrzał. Nawet nie zapytał, jak spałam. I to bolało. Takie drobne, codzienne zlekceważenia ranią najbardziej. Nie było krzyków, nie było zdrad – przynajmniej wtedy tak myślałam. Ale była pustka. I to wystarczyło, żeby się pogubić.
Zaryzykowałam wszystko
– Hej, wiesz, że wyglądasz pięknie, gdy się złościsz? – powiedział Sebastian, mój kolega z pracy, kiedy raz coś ostro skomentowałam podczas zebrania.
Uśmiechnęłam się wtedy półgębkiem. Nie dlatego, że mi to schlebiało. Po prostu... dobrze było poczuć się zauważoną.
Sebastian był inny niż Marek – ekspresyjny, spontaniczny, trochę bezczelny, ale w tym wszystkim jakiś... ludzki. Początkowo to był tylko flirt. Nic wielkiego. Niewinne wiadomości, spojrzenia, wspólne kawy po godzinach.
Ale potem była delegacja. Dwie noce w hotelu w Poznaniu. Tam wszystko się wydarzyło.
Wracałam do domu z duszą na ramieniu. Otworzyłam drzwi mieszkania, a Marek nawet nie podniósł głowy znad komputera.
– Jak było? – zapytał tylko.
– W porządku – odpowiedziałam cicho, czując, jak serce wali mi jak młotem.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. Każde „kocham cię” z jego ust brzmiało jak wyrok. I w końcu się złamałam. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć. Choćby miało to zniszczyć wszystko.
– Nie rób tego – ostrzegała mnie Iza, moja koleżanka z pracy. – Jeśli to był tylko jednorazowy błąd... to po co mu to mówisz? Chcesz go zranić? A może... chcesz oczyścić swoje sumienie jego kosztem?
– Nie chcę tak żyć – odpowiedziałam jej, patrząc na swoje odbicie w lustrze. – Nie chcę być tchórzem. Nawet jeśli to mnie zniszczy.
Nie takiej reakcji się spodziewałam
– Marek, muszę ci się do czegoś przyznać – powiedziałam, siadając na skraju łóżka. Nogi mi drżały. Ręce miałam lodowate.
Odwrócił głowę znad laptopa i spojrzał na mnie obojętnie. Jakby czekał na jakiś błahy temat. „Znowu coś z robotą” – pewnie pomyślał. Tym razem jednak miało nie być zwyczajnie.
– Spałam z kimś innym – wyrzuciłam z siebie bez żadnych wstępów. Powietrze nagle zgęstniało.
Marek zamarł. Jego dłoń nadal spoczywała na myszce, ale przestała się ruszać. Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, jakby przetwarzał informacje, które właśnie usłyszał.
– Dzięki, że powiedziałaś – odpowiedział po chwili spokojnie, niemal szeptem.
Zamurowało mnie. Spodziewałam się wszystkiego: krzyku, płaczu, awantury. A on... jakby ktoś mu właśnie oznajmił, że chleb podrożał.
– I tyle? Nic więcej nie powiesz? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Może kiedyś – wzruszył ramionami i wrócił wzrokiem do ekranu.
Wpatrywałam się w niego, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Zraniłam go, a on nawet nie drgnął. Nie spytał kto, nie zapytał dlaczego. To bolało bardziej niż jakakolwiek furia. Bo w tej ciszy było coś... martwego.
– Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? – wyszeptałam.
– A ty jego? – odpowiedział pytaniem. Spojrzał mi w oczy pierwszy raz tego wieczoru. I w tym spojrzeniu było wszystko. Żal. Zmęczenie. Rezygnacja.
Zacisnęłam usta. Nie umiałam odpowiedzieć.
– To nie było nic poważnego – wymamrotałam. – Po prostu... poczułam się jak... Jak kobieta.
Nie skomentował. Wstał, wziął telefon i wyszedł z pokoju. A ja zostałam sama. Sama z ciszą, która wrzeszczała.
Zaczęłam mnie wątpliwości
Od tamtego wieczoru Marek się zmienił. Nie krzyczał. Nie wypominał. Nie zadawał pytań. Po prostu... zniknął.
Nie fizycznie. Nadal mieszkał ze mną, nadal rano wychodził do pracy, wracał wieczorem. Ale był jak duch – przezroczysty, milczący. Nie śmiałam się z nim od tygodni. Nie przytulił mnie od miesięcy.
Zauważyłam, że zaczął częściej wychodzić. „Zostaję dłużej w pracy”, rzucał krótko, zakładając kurtkę. Ale nie pachniał biurem, kiedy wracał. Pachniał... dziwnie. Innym szamponem, delikatnym proszkiem do prania, czymś, czego nie umiałam nazwać.
Raz wrócił późno. Za późno.
– Gdzie byłeś? – zapytałam od razu, zanim zdjął buty.
– W pracy.
– Naprawdę? – uniosłam brwi. – Bo jakoś dziwnie pachniesz jakby... wanilią?
– Może i tak – rzucił tylko i wszedł do łazienki.
Zaczęłam się dusić tą niepewnością. Czy on też mnie zdradzał? A może... już dawno to robił? I teraz, po moim wyznaniu, przestał się kryć?
– Wychodzisz znowu? Dokąd? – zapytałam tydzień później, widząc, jak ubiera się w pośpiechu.
– To nie twoja sprawa. Zdradziłaś mnie, pamiętasz?
– To znaczy, że teraz możesz robić, co chcesz?
Zatrzymał się w drzwiach. Spojrzał na mnie przez ramię.
– Nie. Ale może w końcu przestanę udawać – rzucił cicho i wyszedł.
Zamknęłam oczy. Coś we mnie pękło. Znałam Marka od tylu lat, a teraz miałam wrażenie, że śpię obok obcego człowieka. Albo nie... on już nawet nie spał obok mnie.
Prawda mnie zmroziła
Była sobota. Czułam, że jeśli nie odkryję prawdy, to zwariuję. Marek znów powiedział, że musi "na chwilę wyskoczyć". Więc założyłam kurtkę i ruszyłam za nim.
Siedziałam w aucie dwie przecznice dalej, trzymając kierownicę tak mocno, że aż zbielały mi palce. Widziałam, jak zaparkował przed jakimś przedszkolem. I wtedy zrobiło mi się niedobrze.
Zobaczyłam go. Marek wyszedł z budynku, trzymając za rękę chłopczyka. Maluch miał może pięć lat. Śmiał się, coś opowiadał, a Marek... Marek się śmiał razem z nim. Ten uśmiech. Ciepły, miękki. Taki, którego nie słyszałam od miesięcy.
Wysiadłam z auta, nogi mi się plątały. Podeszłam, jak we śnie. Dziecko zauważyło mnie pierwsze.
– Tatusiu, a ta pani to kto? – zapytał, ciągnąc Marka za rękaw.
Zatrzymał się. Przez sekundę zamarł, jakby czas się zatrzymał. Potem wypuścił dłoń chłopca i spojrzał na mnie.
– Karolina... – powiedział cicho. – To nie tak...
– To kto to jest?! – wrzasnęłam. – Kim on jest, Marek?!
Chłopczyk patrzył raz na mnie, raz na niego. Marek przykucnął przy nim i powiedział łagodnie:
– Oskar, idź na chwilę do pani Ani, dobrze? Zaraz do ciebie wrócę.
Kiedy dziecko zniknęło za drzwiami, spojrzałam na Marka jak na potwora.
– To twój syn?
Nie odpowiedział. Ale jego twarz już wszystko powiedziała.
Wieczorem, kiedy wrócił do domu, usiadł na kanapie naprzeciwko mnie.
– To mój syn. Ma na imię Oskar. Ma pięć lat. Przyszedł na świat na kilka miesięcy przed tym, jak się poznaliśmy.
Byłam w szoku
– Chciałem ci powiedzieć, Karolina. Naprawdę. Ale wtedy... jeszcze na początku... myślałem, że to nie ma znaczenia. Że przeszłość zostawię za sobą.
– Przeszłość? To dziecko, Marek. Żywe dziecko. A ja? Ja byłam co? Tłem?
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w ciszy, której nie przerywał nawet zegar. Wszystko zamarło. Nawet moje łzy. Już się nie lały. Tylko oczy piekły.
– Z Anitą byłem krótko. Naprawdę. Taki luźny układ. Poznałem ją po imprezie integracyjnej, trochę randek, zero poważnych rozmów. Zerwaliśmy. I tyle. Miesiąc później zadzwoniła, że jest w ciąży. Nie chciała niczego. Nie żądała, żebym wrócił. Powiedziała, że sobie poradzi. Ale... powiedziała mi. Wiedziałem od początku.
– I co zrobiłeś?
– Płaciłem alimenty. Widywałem się z nim od czasu do czasu. Na początku rzadko. Ale kiedy się urodził i pierwszy raz wziąłem go na ręce... Karolina, on ma moje oczy. Nie potrafiłem go zostawić. Spotykaliśmy się w weekendy. Wtajemniczona była tylko moja siostra. Lena mi pomagała. Ukrywałem to przed tobą... bo się bałem.
– Bałeś się, że odejdę?
– Tak. Myślałem, że jeśli powiem ci prawdę, to się zawahasz. Że uznasz mnie za łajdaka. I nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego.
– A teraz?
– Teraz... Po tym, co zrobiłaś... poczułem, że nie mam już czego chronić. Że wszystko i tak się wali. Więc po prostu przestałem kłamać.
Milczałam. Bo wiedziałam, że już nic nie będzie takie samo. Ani ja. Ani on. Ani nasze małżeństwo. Nawet jeśli uda nam się je posklejać, to w środku już zawsze będzie pęknięte.
Postanowiłam odejść
Spakowałam walizkę. Najpierw tylko w myślach. Potem naprawdę.
Nie krzyczałam. Nie rzucałam talerzami. Już nie. Krzyk byłby ulgą, a ja czułam tylko pustkę. Złożyłam kilka swetrów, bieliznę, kosmetyki. Marek siedział na kanapie, patrzył, ale nic nie mówił.
– Wyprowadzam się – powiedziałam cicho.
– Karolina...
– Nie wiem, co myśleć. Nadal nie wiem. Ale nie mogę z tobą być. Nie teraz. Nie po tym wszystkim.
– Przecież ty też mnie zdradziłaś – odezwał się nagle. – Dlaczego ja mam być tym gorszym?
Spojrzałam na niego z takim bólem, jakiego nie znałam w sobie wcześniej.
– Bo ja zdradziłam cię raz. Z desperacji, z samotności. Ale ty... ty mnie okłamywałeś przez lata. Spałam z tobą, ufałam ci... i nie miałam pojęcia, że gdzieś tam, za rogiem, masz swoje inne życie. Swoje dziecko. Swoją tajemnicę. I że codziennie patrzysz mi w oczy... i milczysz.
Marek spuścił wzrok.
– To nie tak. To nie było „inne życie”. To było moje życie. Pogmatwane. I starałem się... pogodzić wszystko. Ciebie. Jego. Przyszłość. Ale nie umiałem.
– Właśnie. Nie umiałeś. A ja nie chcę żyć z połową człowieka.
Zapięłam walizkę. On podszedł. Chciał mnie objąć, ale cofnęłam się.
– Nie dotykaj mnie – powiedziałam. – Jeśli coś jeszcze w ogóle istnieje między nami, to teraz potrzebuję dystansu, żeby to zobaczyć. Bo już nie wiem, kim jesteś.
– Znałaś mnie.
– Nie. Znałam twoją wersję dla mnie. A to nie to samo.
Wyszłam. I nie obejrzałam się za siebie.
Karolina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja pomocnica była słodka jak dojrzała brzoskwinka. Miałem ochotę na zakazany owoc, ale los ze mnie zadrwił”
- „Na gospodarstwie dziadka spotkałam gorącego Romea. Lubię pikantny flirt, ale nie miałam co liczyć na plony tej miłości”
- „Sąsiad na grzybobraniu czerwienił się jak muchomor. Może i grzybiarz z niego żaden, ale nocą pokazał, na co go stać”