„Zdradziłam przyjaciółce straszną rzecz, a ona ukarała mnie za szczerość. Niech się kisi w odorze kłamstw własnego męża”
„– Ola, naprawdę myślisz, że uwierzę w coś takiego? Zrobiło mi się gorąco. – Nie wymyśliłam tego. Sama nie chciałam wierzyć. Ale widziałam. I pomyślałam, że… musisz o tym wiedzieć. – A nie przyszło ci do głowy, że może chcesz, żeby coś się posypało? Że może od zawsze byłaś trochę zazdrosna?”.

- Redakcja
Mam męża, dwójkę dzieci i głowę pełną pytań, na które nie zawsze umiem znaleźć odpowiedź. Moje życie wygląda jak dziesiątki innych – pobudka o siódmej, śniadanie, walka z czasem, by dzieci dotarły na czas do szkoły, ja do pracy, a potem wszystko od nowa. Ale są chwile, kiedy pozwalamy sobie na oddech. Tak było tego lata.
Wyjechaliśmy nad morze. Ja, mój mąż Bartek, nasza dziewięcioletnia córka Zosia i sześcioletni Antek. Wynajęliśmy mały domek niedaleko plaży. Codziennie budziliśmy się przy szumie fal, a potem – plaża, gofry, lody, piach wszędzie. Włosy pachnące słońcem, skóra muśnięta opalenizną, wieczorne spacery po deptaku z watą cukrową w ręku i zmęczone, ale uśmiechnięte dzieci. Uwielbiam te nasze wspólne wakacyjne rytuały. To wtedy czuję, że naprawdę mamy siebie. To wtedy przypominam sobie, jak bardzo jestem wdzięczna za te nasze zwykłe dni, które czasem są niezwykłe właśnie dlatego, że są takie proste.
W takich chwilach zawsze myślę o Sylwii. O mojej najbliższej przyjaciółce. Znamy się jeszcze z liceum, przeszłyśmy razem przez burzliwą młodość, studia, pierwsze miłości i złamane serca. Kiedy Sylwia rodziła swojego syna, siedziałam pod salą porodową i płakałam z emocji. Kiedy ja straciłam ciążę, była pierwszą osobą, która przyniosła mi zupę i nie zadawała zbędnych pytań. Nasza relacja była zawsze oparta na szczerości – nawet wtedy, gdy prawda bolała. A może... zwłaszcza wtedy.
Zawsze powtarzałyśmy sobie, że nie okłamiemy się nawzajem. Że nawet najgorszą prawdę powiemy sobie prosto w oczy. Dlatego gdy tamtego wieczoru zobaczyłam Marka – jej męża – na deptaku z inną kobietą, poczułam, że świat, który znałam, właśnie się chyl ku upadkowi. Ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, że czasem prawda może zniszczyć więcej niż kłamstwo.
Czułam obrzydzenie i żal
Tamtego wieczoru deptak tętnił życiem. Dzieci właśnie wylizały gofry z bitej śmietany i rozglądały się za dmuchańcami, a ja szłam obok nich z uśmiechem. Bartek niósł Antka na barana, a Zosia co chwilę zatrzymywała się, żeby podziwiać muszelki z wystawy przy budce z pamiątkami. Wszystko było takie zwyczajne i jednocześnie beztroskie, dokładnie takie, jak powinny wyglądać letnie wakacje.
Patrzyłam na wieczorne niebo nad Bałtykiem, lekko przydymione od zachodzącego słońca, gdy kątem oka zauważyłam znajomą sylwetkę. Mężczyzna ubrany w jasne szorty i granatową koszulkę, miał nonszalancko zarzuconą przez ramię bluzę, śmiał się głośno, trzymając za rękę wysoką, zgrabną dziewczynę w obcisłej sukience. Zatrzymałam się na chwilę, nie wiedząc jeszcze, dlaczego czuję taki niepokój. Po chwili zrozumiałam. To był Marek. Mąż Sylwii.
Zamarłam. Pomyślałam, że może się pomyliłam, że przecież to nie mógł być on, bo Marek nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Ale wtedy zobaczyłam jego uśmiech, który znałam z tylu wspólnych spotkań. To był dokładnie ten sam wyraz twarzy, kiedy robił żarty przy grillu albo opowiadał dzieciakom historie o rycerzach. Tyle że teraz ten uśmiech nie był skierowany do Sylwii, tylko do kogoś zupełnie innego. Ta dziewczyna nie była przypadkową koleżanką. Szli razem jak para, pewnie, blisko, ze spojrzeniami, które zdradzały więcej, niż chcieliby przyznać.
Zrobiło mi się słabo. Odwróciłam wzrok, ale serce waliło mi jak oszalałe. Zosia coś do mnie mówiła, ale słyszałam tylko szum w uszach. Miałam ochotę podejść do niego, zapytać, co wyprawia, rzucić mu prosto w twarz, że Sylwia na niego czeka, że ufa, że niczego się nie domyśla. Ale nie zrobiłam tego. Pociągnęłam dzieci za ręce i poszliśmy dalej. Marek mnie nie zauważył. Albo nie chciał zauważyć.
Wieczorem, gdy dzieci już spały, a Bartek oglądał wiadomości, długo siedziałam na tarasie i patrzyłam w ciemność. Przed oczami miałam ten obraz – Marek z obcą kobietą, roześmiany, swobodny, jakby całe jego dotychczasowe życie nie istniało. Czułam złość, obrzydzenie, żal, ale najbardziej rozdzierała mnie niepewność. Czy powinnam powiedzieć Sylwii? Czy mam prawo rozbijać jej spokój, jeśli nie jestem na sto procent pewna, co widziałam? Próbowałam siebie przekonać, że to nie moja sprawa, że może był jakiś powód, może to była siostra, kuzynka, koleżanka z pracy. Ale coś we mnie krzyczało, że nie. Że widziałam zbyt wyraźnie. A ja nigdy wcześniej nie czułam się tak zagubiona.
W końcu nie wytrzymałam
Po powrocie z wakacji przez kilka dni chodziłam jak cień. Odbębniałam swoje obowiązki, zajmowałam się dziećmi, gotowałam, sprzątałam, ale wszystko robiłam jakby obok siebie. Marek nie znikał mi z głowy. Im dłużej milczałam, tym ciężej było mi patrzeć w lustro. Unikałam Sylwii. Zawsze pisałyśmy do siebie po powrotach z wyjazdów – co zobaczyłyśmy, gdzie byliśmy, jakie pamiątki przywiozły dzieci. Tym razem nie odezwałam się ani słowem. Ona też nie.
Któregoś wieczoru Bartek zapytał, czy wszystko w porządku. Skinęłam tylko głową, ale widziałam, że nie wierzy. Gdy dzieci zasnęły, otworzyłam telefon i spojrzałam na Sylwię na zdjęciu z ostatniego spotkania. Miała na sobie bluzkę w groszki, śmiała się, tuliła swoją córkę. Myślałam wtedy, że jest szczęśliwa. Wtedy jeszcze nie wiedziałam. W końcu nie wytrzymałam. Napisałam do niej: „Spotkamy się jutro na kawę? Muszę ci coś powiedzieć”. Odpisała krótko: „Pewnie. 11, jak zwykle?”. Zgodziłam się. Znałam ją tak długo, ale pierwszy raz bałam się tego spotkania.
Usiadłyśmy przy oknie w naszej ulubionej kawiarni. Sylwia zamówiła latte, ja wzięłam czarną z mlekiem. Na początku rozmowa toczyła się jak zawsze – o szkole, o dzieciach, o nowej koleżance w pracy. Czekałam na moment, który nigdy nie nadchodził. W końcu przerwałam jej opowieść o wakacjach w Bieszczadach.
– Sylwia… Muszę ci coś powiedzieć.
Pokiwała głową i spojrzała na mnie uważnie. Wiedziała, że nie rzucam takich słów na wiatr. Odłożyła filiżankę.
– Widziałam Marka. Nad morzem. Byłam z dziećmi na deptaku i… – urwałam, bo głos mi się załamał. – Był z jakąś kobietą. Trzymał ją za rękę. Śmiali się.
Milczała. Patrzyła na mnie, nie mrugając. Czułam, jak serce bije mi aż w gardle.
– Marek? Nad morzem? – zapytała w końcu.
– Tak. Na promenadzie. Z pewnością to był on.
Zapadła długa cisza. Po chwili Sylwia roześmiała się – cicho, chłodno, niemal szyderczo.
– Ola, naprawdę myślisz, że uwierzę w coś takiego?
Zrobiło mi się gorąco.
– Nie wymyśliłam tego. Sama nie chciałam wierzyć. Ale widziałam. I pomyślałam, że… musisz o tym wiedzieć.
– A nie przyszło ci do głowy, że może chcesz, żeby coś się posypało? Że może od zawsze byłaś trochę zazdrosna?
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. To nie była Sylwia, którą znałam. Jej oczy były puste, zamknięte, jakby między nami nagle stanął mur.
– Przysięgam ci, nie chciałam cię zranić. Tylko... nie umiałam z tym żyć. Nie mogłam ci tego nie powiedzieć.
– A ja ci nie mogę w to uwierzyć – odparła i odsunęła się lekko, jakby potrzebowała więcej przestrzeni.
Zapanowała cisza. Nie wypiłyśmy kawy do końca. Wyszłam pierwsza. Czułam, jak drżą mi ręce.
Ukarała mnie za szczerość
Mijał tydzień, potem drugi, a ja nadal nie dostałam od niej żadnej wiadomości. Żadnego „odezwę się”, żadnego „muszę to przemyśleć”. Czasami sprawdzałam, czy może przypadkiem coś napisała, ale za każdym razem ekran telefonu pozostawał pusty. W pewnym momencie zaczęłam się łudzić, że może po prostu potrzebuje czasu, że może któregoś dnia zadzwoni i zapyta, czy możemy się spotkać. Że wszystko wróci do normy. Ale nic takiego się nie stało.
Napisałam raz: „Jak się czujesz?” Cisza. Potem drugi raz: „Przepraszam, jeśli powiedziałam to źle, ale zrobiłam to z troski”. Nadal nic. Zadzwoniłam, ale odebrała poczta głosowa. Głos Sylwii w automacie brzmiał jak z innego życia. Chciałam jej powiedzieć, że nadal jestem, że się martwię, że może chociaż porozmawiajmy… Ale nie powiedziałam nic. Rozłączyłam się. W nocy nie spałam. Bartek próbował mnie uspokajać, ale nawet on nie potrafił rozpuścić tego ciężaru, który we mnie siedział. Któregoś wieczoru, kiedy dzieci już spały, powiedziałam mu wszystko – od początku. Jak to wyglądało, co Marek robił, jak się śmiał, jak ją trzymał za rękę. Jak Sylwia na to zareagowała.
– Nie każdemu zależy na prawdzie – powiedział spokojnie. – I nie każdy chce ją usłyszeć. A już na pewno nie wtedy, kiedy rozwala mu cały obraz świata.
– Ale przecież nie skłamałam. Nie zmyśliłam tego. Gdybym milczała, nosiłabym to w sobie. I chyba znienawidziłabym samą siebie – mówiłam cicho.
– Zrobiłaś, co uważałaś za słuszne. I ja też bym tak zrobił. Tylko... musisz być gotowa na to, że niektórzy wolą żyć w iluzji, niż zmierzyć się z rozczarowaniem – ujął moją dłoń.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Wiedziałam, że ma rację. Ale to nie zmieniało tego, co czułam. Że zostałam ukarana za szczerość. Że coś we mnie pękło – nie przez to, co widziałam, ale przez to, jak zareagowała osoba, której ufałam najbardziej. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę postąpiłam właściwie. Może powinnam była się nie wtrącać. Może Marek miał swoje powody, a ja nie znałam całego kontekstu. Może wszystko jakoś się wyjaśni. Ale z każdym dniem czułam, że moje „może” niczego już nie zmieni.
Próbowałam ją zrozumieć
Zaczęłam wracać wspomnieniami do naszych wspólnych chwil. Przypominałam sobie, jak spędzałyśmy całe wieczory na rozmowach, jak płakałyśmy ze śmiechu przy winie, jak wspierałyśmy się w najgorszych momentach. Była moją osobą od wszystkiego – od rozterek, plotek, trudnych decyzji. Teraz została po niej tylko cisza.
Któregoś popołudnia szłam sama przez miasto. Minęłam kawiarnie, w której zawsze siadałyśmy, i poczułam znajome ukłucie w sercu. To był już nie smutek, a pustka. Żal, że tak łatwo można zniknąć z czyjegoś życia tylko dlatego, że powiedziało się prawdę. Próbowałam zrozumieć. Może Sylwia nie chciała burzyć sobie świata. Może łatwiej było jej uznać, że to ja mam problem, że zmyślam. Ale ja tego nie zmyśliłam. Powiedziałabym jej to jeszcze raz. I drugi. I trzeci. Tylko że teraz już nie wiem, czy chciałabym ją odzyskać.
Jakby nic się nie stało
Minęły trzy miesiące. Przestałam czekać na wiadomość od Sylwii. Rzadziej o niej myślałam, ale nie zapomniałam. Aż któregoś dnia, w drodze z pracy, zobaczyłam ją na ulicy. Szła z Markiem. Trzymali się za ręce, rozmawiali. Wyglądali... zwyczajnie. Jakby nic się nie stało. Zauważyła mnie. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Nie było w niej zaskoczenia, nie było ciepła. Spojrzała na mnie chłodno, obojętnie, jak na znajomą, której nazwiska się nie pamięta.
– Cześć – powiedziałam, bardziej z odruchu niż potrzeby.
– Cześć – odparła, krótko. I tyle.
Odeszli. Stałam przez chwilę, patrząc za nimi. Nie było krzyku, nie było wyrzutów. Tylko cisza. Cisza, która mówiła wszystko. Wróciłam do domu i długo nic nie mówiłam. A potem po prostu pomyślałam, że nie jestem odpowiedzialna za to, co ludzie robią ze swoją prawdą. Mogę tylko decydować, czy ją przemilczę, czy powiem. I wybrałam to drugie.
Aleksandra, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja synowa nie umie porządnie posprzątać, a czego się tknie, to spartaczy. A potem płacze, że ją traktuję jak służącą”
- „Synowa owinęła sobie syna wokół paluszka, a potem, pluła na mój rosół. Przez nią nawet urodziny spędzam w samotności”
- „Zaplamiłam białą sukienkę jagodami i zniszczyłam relację z synową. Czuję się jak stara rzecz wyrzucona na śmietnik”