„Zdradziłem żonę raz, a potem straciłem wszystko – dom, dzieci, godność. Nie wierzę, że wszystko się tak skończyło”
„Zostałem sam, z własną głupotą, swoim egoizmem, z tym cholernym wspomnieniem jednego wieczoru, który zrujnował moje życie. Samotność... Ona nie boli ciała, ale rozrywa serce na strzępy. I tego bólu nie potrafiłem znieść”.

- Redakcja
Czasami w życiu podejmujemy decyzje, które wydają się nic nie znaczące, a później okazuje się, że to one zniszczyły wszystko. Tak było w moim przypadku. Byłem mężem i ojcem, miałem wszystko, o czym wielu marzy: dom z ogródkiem, samochód, kochającą żonę i dwójkę dzieci. Uważałem się za szczęściarza, a jednak... pewnego wieczoru podjąłem decyzję, która była początkiem końca mojego życia. Zdradziłem moją żonę. Jednorazowy błąd, który miał pozostać tajemnicą, a zamienił moje życie w ruinę. Straciłem wszystko: rodzinę, dom, godność. I do dziś nie mogę w to uwierzyć.
Zaczęło się od niewinnego wieczoru
Był ciepły, letni wieczór, a ja siedziałem w barze z kolegami z pracy, popijając zimne piwo. Miałem wtedy wrażenie, że to będzie zwykły, nic nieznaczący wieczór, jakich wiele. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, a w powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego i mocnych perfum, które czułem od kobiety siedzącej przy sąsiednim stoliku. To była ona. Krótkie, obcisłe sukienki zawsze mnie kręciły, ale wtedy, nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przechyliłem się przez stół, zamówiłem jej drinka. Uśmiechnęła się i od tej chwili nasze spojrzenia się spotykały, jakby byliśmy jedynymi ludźmi w tym dusznym barze.
– Często tu bywasz? – zapytałem, czując, jak głupio to brzmi, ale wtedy nie myślałem o sensie słów.
– Od czasu do czasu. A ty? – odpowiedziała, patrząc mi prosto w oczy. Jej głos był cichy, trochę zachrypnięty, a ja, zamiast wrócić do kolegów, wciągnąłem się w tę rozmowę.
Nie wiem, kiedy wyszliśmy razem z baru. Spacerowaliśmy wzdłuż rzeki, śmiejąc się z byle czego. Powiedziała, że nazywa się Marta. Wydawało mi się wtedy, że to tylko flirt, niewinny wieczór, który nie zostawi żadnych śladów. A jednak, gdy podeszliśmy pod jej mieszkanie i zaprosiła mnie do środka, nie potrafiłem odmówić. Byłem wtedy pewny, że to tylko ten jeden raz. Przecież wszyscy czasem popełniają błędy. Nie wiedziałem, że ten błąd będzie początkiem mojego końca.
Kłamstwa narastają jak śniegowa kula
Kiedy rano wróciłem do domu, Monika jeszcze spała. Leżała skulona pod kołdrą, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Wyglądała tak spokojnie, tak beztrosko… Serce mi zamarło. Chciałem się cofnąć w czasie, wymazać tamten wieczór, wyrzucić go z głowy. Ale nie dało się. Wszedłem cicho do kuchni, nalałem sobie kawy i patrzyłem w okno, jakby deszcz mógł mnie oczyścić z winy.
Od tamtego dnia zaczęło się piekło. Każdego ranka musiałem patrzeć Monice w oczy i udawać, że wszystko jest w porządku. Każdego dnia dzieci biegły do mnie z rysunkami, opowieściami o szkole, a ja czułem się jak oszust, który nie zasługuje na ich uśmiechy. Marta pisała do mnie, dzwoniła. Raz, drugi, trzeci. Prosiła o spotkania. A ja – idiota – spotykałem się z nią, wmawiając sobie, że przecież to nic poważnego. Że to tylko taki etap, mała przygoda, która nie ma wpływu na moje życie.
Kiedy Monika zaczęła coś podejrzewać, wpadałem w panikę. Znikałem na kilka godzin, kłamałem, że mam dodatkowe zlecenia, że muszę zostać w pracy dłużej. Kiedy pytała, dlaczego wracam tak późno, miałem gotowe odpowiedzi: korki, nagłe spotkanie z klientem, awaria sprzętu. Z czasem te kłamstwa przychodziły mi coraz łatwiej, a jednak za każdym razem, gdy otwierałem drzwi do domu, serce biło mi jak młotem. Nie wiedziałem, że prawda i tak wyjdzie na jaw. A wtedy będzie już za późno.
A więc stało się
Stałem w przedpokoju, kiedy usłyszałem, jak Monika podnosi głos.
– Co to ma być?! – krzyknęła, trzymając w dłoni mój telefon. Wiem, że powinnam była uszanować twoją prywatność, ale… co to za wiadomości od Marty?!
Zamarłem. Serce podeszło mi do gardła. Patrzyłem na nią, na jej twarz, w której mieszała się złość, rozczarowanie i ból. Wiedziałem, że to koniec. Nie miałem żadnej wymówki. Nie mogłem powiedzieć, że to pomyłka, że ktoś używał mojego telefonu. Wszystko było czarno na białym – wiadomości, zdjęcia, nasze umówione spotkania.
– Monika… to nie tak… – zacząłem mówić, ale przerwała mi natychmiast.
– Nie tak?! – krzyknęła, jej głos drżał. – To w takim razie jak?! Chcesz mi powiedzieć, że to była przypadkowa znajomość? Że nic dla ciebie nie znaczyła?
Stałem jak słup soli, nie potrafiłem wydobyć z siebie słowa. Zrozumiałem wtedy, że moje milczenie mówi więcej niż jakiekolwiek tłumaczenia.
– Wiesz co? – powiedziała ciszej, ale jej głos był twardy jak stal. – Wynoś się. Nie chcę cię tu widzieć. Nie chcę, żebyś patrzył na dzieci, kiedy zepsułeś wszystko, co budowaliśmy przez lata.
Wyszedłem z mieszkania z torbą w ręku. Na klatce schodowej usiadłem na schodach, czując, jak cały świat wali mi się na głowę. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak wiele straciłem.
Zniszczyłem swoją rodzinę
Od tamtego dnia już nic nie było takie samo. Monika nie odbierała moich telefonów, nie odpisywała na wiadomości. Próbowałem z nią rozmawiać, tłumaczyć się, błagałem o drugą szansę, ale byłem dla niej jak powietrze. Dzieci... nawet one patrzyły na mnie inaczej. Mój synek, Kacper, kiedy mnie zobaczył, odwrócił wzrok i schował się za mamą. Córka, mała Zuzia, nie chciała mnie przytulić.
– Mama mówi, że tata złamał jej serce – wyszeptała, a ja poczułem, jakby wbito mi nóż prosto w serce.
Kiedy przyszło do podziału majątku, nie miałem siły się spierać. Monika dostała dom, opiekę nad dziećmi, samochód. Ja zostałem z torbą ubrań, starą kanapą, którą wziąłem z mieszkania, i kredytem, który nadal musiałem spłacać. Wynająłem mały pokój w obskurnym bloku na obrzeżach miasta. Z dnia na dzień moje życie stało się puste.
Wieczorami siedziałem sam, patrząc w ścianę, a w mojej głowie odtwarzały się wszystkie sceny z naszego dawnego życia – śniadania w piżamach, wspólne zabawy w ogrodzie, urodziny dzieci, nasze wyjazdy na wakacje. Każde wspomnienie bolało, jakby ktoś rozcinał mnie od środka. Nie potrafiłem spać. W nocy przewracałem się z boku na bok, słysząc w głowie głos Moniki: – Wynoś się. Złamałeś mi serce.
Każdego dnia miałem nadzieję, że coś się zmieni, że Monika się odezwie, że dzieci zatęsknią. Ale nie – czas mijał, a ja byłem coraz bardziej sam.
Samotność boli bardziej niż strata pieniędzy
Mijały tygodnie, a ja coraz mocniej tonąłem w samotności. Czasem dzwoniłem do dzieci, ale Monika często nie odbierała, a kiedy już rozmawiałem z Kacprem czy Zuzią, ich głosy były zdystansowane, obce.
– Tato, muszę odrabiać lekcje – słyszałem i rozmowa się kończyła. Płakałem wtedy, nie wstydząc się łez, bo już nie miałem dla kogo trzymać maski.
W pracy byłem cieniem samego siebie. Klienci narzekali, że jestem rozkojarzony, szef wprost powiedział, że powinienem wziąć wolne. Ale co miałem robić na tym wolnym? Wrócić do pustego pokoju i patrzeć w ścianę? W pracy przynajmniej byłem wśród ludzi, chociaż tak naprawdę czułem się tam jak intruz.
Czasem spotykałem Martę. Próbowała mnie pocieszać, mówiła, że wszystko się ułoży, ale jej słowa brzmiały pusto. Nie chciałem jej już widzieć. Każde spotkanie przypominało mi o tym, co straciłem. A straciłem wszystko. Nie chodziło już o pieniądze, o dom, o samochód. Mogłem mieszkać w piwnicy i jeździć autobusem – byle tylko móc przytulić Kacpra, poczuć zapach włosów Zuzi, usłyszeć, jak Monika mówi do mnie „dobranoc”.
Ale to już było poza moim zasięgiem. Zostałem sam, z własną głupotą, swoim egoizmem, z tym cholernym wspomnieniem jednego wieczoru, który zrujnował moje życie. Samotność... Ona nie boli ciała, ale rozrywa serce na strzępy. I tego bólu nie potrafiłem znieść.
Nie wierzę, że to naprawdę moje życie
Czasami siadam w tej swojej klitce, patrzę w sufit i zastanawiam się, jak do tego doszło. Jak to możliwe, że jeden błąd, jedno potknięcie zepchnęło mnie na samo dno? Kiedyś miałem wszystko – dom pełen śmiechu dzieci, żonę, która wierzyła we mnie bardziej niż ja sam. A teraz? Teraz mam ciszę, która krzyczy mi do ucha, że już niczego nie naprawię.
Próbowałem wracać do dawnego życia. Pisałem do Moniki długie maile, przepraszałem, obiecywałem, że się zmienię. Prosiłem, żeby pozwoliła mi zobaczyć dzieci, chociaż na chwilę, chociaż na placu zabaw. Ale ona milczała. Czasem odpowiadała krótko: „Nie przeszkadzaj nam”. To bolało najbardziej – że przestałem być częścią ich życia.
Wiem, że to moja wina. Nie ma co szukać wymówek. Chciałem być sprytny, mieć ciastko i zjeść ciastko. Myślałem, że zdrada to coś, co można wymazać, zapomnieć. Ale prawda jest inna – to jak kamień rzucony w wodę. Fale rozchodzą się coraz dalej i rozbijają wszystko, co stanie na ich drodze.
Czasami śni mi się Monika. Widzę ją, jak stoi w kuchni, krząta się, przygotowuje śniadanie dla dzieci. Ja siedzę przy stole, piję kawę, patrzę na nich. A potem budzę się w pustym pokoju, z uczuciem, że to nie sen, tylko kara. Nie wierzę, że to naprawdę moje życie. Ale muszę z tym żyć. Sam, w ciszy.
Adam, 43 lata
Czytaj także:
- „Z mężem jadłam obiadki, a z sąsiadem ćwiczyłam pilates. To miał być układ idealny, a skończyłam jako 5 koło u wozu”
- „Pilates z kolegą zamienił się w grzeszny trening. Okazało się, że mój mąż maczał palce w tych sekretnych ćwiczeniach”
- „Moja 9-letnia córka wpadła w histerię, bo na komunię dostała mniej, niż 10 tysięcy. Bo tak pokazywały influencerki”