Reklama

Codzienność ma dziwną właściwość – najpierw cię otula, daje poczucie bezpieczeństwa, a potem dusi powtarzalnością. Kiedyś myślałem, że szczęście to właśnie ta powtarzalność – poranna kawa, śniadanie z Justyną, śmiech Igora, który przed wyjściem do szkoły zawsze pytał, czy może zjeść coś słodkiego. Pracowałem zdalnie jako specjalista IT, miałem wygodne biurko, nowoczesny sprzęt i stałą pensję. Brakowało mi może trochę adrenaliny, ale przecież to nie serial – to życie.

Reklama

Justyna... była moją ostoją. Dbała o dom, o Igora, o mnie. Ale gdzieś między obiadem a prasowaniem coś się rozjechało. Już nie patrzyła na mnie jak kiedyś. A może to ja przestałem patrzeć? Sam już nie wiem. Przestaliśmy się dotykać, całować przed snem. Każde z nas chowało się za ekranem laptopa albo telefonu. Kochaliśmy się... ale jakby z obowiązku. Jakbyśmy oboje bali się przyznać, że już nie czujemy tego, co kiedyś.

W pracy pojawiła się Oliwia. Młodsza o kilka lat. Z początku nic nie znaczyła – zwykłe „cześć”, „jak minął weekend”, „masz ten raport?”. Ale potem zaczęły się lunchowe rozmowy, maile z żartami, wiadomości poza godzinami pracy. Aż w końcu zaprosiła mnie na kawę po godzinach. I poszedłem. Wiedziałem, że balansuję na krawędzi. Ale wtedy miałem w sobie przekonanie, że przecież to nic złego. Ot, trochę bliskości. Tylko rozmowy. Tylko jeden pocałunek. Tylko jeden raz. Tylko... że potem był drugi. I trzeci. Aż w końcu nie wiedziałem już, co znaczy „tylko”.

Kochałem Justynę. Wciąż. Ale tak cholernie brakowało mi emocji. Tego, że ktoś mnie pożąda. Że nie jestem tylko ojcem i mężem, ale też facetem. Mężczyzną, który może być dla kogoś ważny nie tylko przez to, że przynosi wypłatę i wynosi śmieci. Wmawiałem sobie, że to tylko faza. Że przejdzie. Że wrócę do Justyny, jak gdyby nigdy nic. Ale życie, jak się okazało, nie lubi udawać. Zawsze przychodzi moment, kiedy kurtyna opada. I wtedy wszystko boli.

Czułem się jak złodziej

– Nie róbmy z tego wielkiej sprawy – szepnęła Oliwia, zakładając stanik, jakbyśmy właśnie zrobili coś zupełnie zwyczajnego.

A ja? Leżałem na hotelowym łóżku z głową pełną szumu. Nie z winy alkoholu. Z racji tego, co zrobiłem. Tego, co pozwoliłem sobie zrobić. Zdradziłem Justynę. Nie „przespałem się z kimś innym”, nie „potknąłem się i upadłem na cudze ciało” – nie. To nie był przypadek. To była decyzja. Świadoma, egoistyczna i cholernie wygodna.

Wyszedłem z pokoju jak złodziej – zaciągnięty kołnierz, przyspieszony oddech. Wsiadłem do auta, dłonie mi się trzęsły. Miałem na sobie zapach Oliwii, jeszcze czułem jej paznokcie na karku. A mimo to w głowie kotłowała mi się jedna myśl: „Muszę zdążyć przed kolacją”. Justyna nakryła już do stołu. Smażony dorsz i ziemniaki. Ulubione danie Igora. Wszedłem, jakby nic się nie stało. Jakbym wrócił z pracy, a nie z łóżka innej kobiety.

– Jesteś. – Uśmiechnęła się, ale było w tym coś sztucznego. – Wyglądasz na zmęczonego.

– Dużo roboty. – Odpowiedź mechaniczna, wyćwiczona. Zasiadłem do stołu. Igor opowiadał coś o klasowej wycieczce, a ja kiwałem głową, udając, że słucham.

Patrzyła na mnie tymi samymi oczami jak zawsze. A ja miałem na sobie zapach innej kobiety. Zjadłem w milczeniu. Umyłem po sobie talerz. Wieczorem Justyna zasnęła szybko, jak zwykle zmęczona. Leżałem obok niej, gapiąc się w sufit. To był początek mojej podwójnej gry. A najgorsze? Że wtedy jeszcze myślałem, że mogę ją wygrać.

W głowie miałem chaos

Zaczęła patrzeć inaczej. Jeszcze nie mówiła nic wprost, ale czułem, że coś się zmieniło. W jej spojrzeniu było więcej czujności, mniej zaufania. Jakby nagle zamieniła się w śledczego, który już ma podejrzanego, tylko szuka dowodu.

– Maks... – odezwała się pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy razem na kanapie, każde z telefonem w ręku. – Nie jesteś sobą. Coś się dzieje?

– Znowu zaczynasz – burknąłem, może zbyt ostro. – Przysięgam, że nie mam dziś siły na twoje podejrzenia.

– To nie podejrzenia, to intuicja – odparła spokojnie, ale z tym tonem, który wbija się pod skórę jak drzazga.

Zamknąłem oczy. W głowie miałem chaos. Powinienem ją przytulić, powiedzieć coś kojącego. Ale nie umiałem. Czułem się osaczony, jakby właśnie zbliżała się chwila, w której kłamstwo przestanie wystarczać.

– Po prostu jestem zmęczony. Praca mnie wykańcza – rzuciłem w końcu. – I jeszcze Igor... szkoła, obowiązki, wszystko na raz. Daj mi trochę oddechu, dobrze?

Nie odpowiedziała. Wstała i poszła do kuchni. Po chwili usłyszałem brzęk naczyń. A ja siedziałem, gapiąc się w ekran, udając, że czytam jakieś forum branżowe, choć co chwilę zerkałem na powiadomienia od Oliwii. „Tęsknię już. Będziesz jutro?” Zacisnąłem szczęki. Wszystko zaczęło mi się wymykać. Czy ona wie? Czy coś zauważyła? Wmawiałem sobie, że nie. Że tylko panikuje. Że to przecież Justyna – moja lojalna, ufna żona. Nie taka, która grzebie w telefonie czy węszy. Ale w środku już czułem... że mój czas się kończy.

Kazała mi się wynosić

Piątek wieczór. Justyna miała zabrać Igora do kina. Zostałem sam w domu – niby żeby „odpocząć”, tak jej powiedziałem. W rzeczywistości – miałem plan. Dwie godziny, szybki skok do Oliwii, zero komplikacji. Leżeliśmy razem na kanapie w jej mieszkaniu. Było jak zwykle – namiętnie, ciasno, za głośno. Potem kawa. Krótka rozmowa, ale inna niż zwykle.

– Myślałeś o tym, co będzie dalej? – zapytała nagle, zerkając na mnie spod rzęs. – Ile jeszcze będziemy się ukrywać?

– Nie wiem... – zacząłem, zbyt wolno. – Nie jestem gotowy na rozwalanie wszystkiego...

– Ale przecież już rozwaliłeś. – Jej głos był twardy. – Zdradzasz żonę. Przestań udawać, że to nic nie znaczy.

Zamilkłem. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na ekran – „Justyna”. Zerwałem się jak oparzony.

– Muszę wracać – powiedziałem. – Sorry.

Wpadłem do domu znowu jak złodziej. Justyna siedziała przy stole. Na blacie – mój laptop. Otwarty. Obok – mój służbowy telefon.

To nie tak, jak myślisz... – zacząłem, głos mi zadrżał.

– Nie tak?! Ty, do cholery ciężkiej, serio to do mnie mówisz? – wrzasnęła. – Zdradzasz mnie i chcesz to tłumaczyć?!

– Justyna...

– Milcz! – Wstała. Rzuciła telefonem o ścianę. – Wszystko widziałam. Maile, wiadomości, zdjęcia. Dzięki. Serio. Super się bawiłeś?

Stałem jak wmurowany. Nie potrafiłem ruszyć się ani o krok.

Wynoś się. Teraz. – Jej głos był cichy, ale lodowaty. – Nie chcę cię tu widzieć.

Zamknęła się w łazience. Ja wyszedłem, z torbą w ręce i nienawiścią do własnego odbicia w lustrze.

Zamiast łez, przyszła złość

Wysiadłem z taksówki pod tanim motelem na obrzeżach miasta. Doba za sto dwadzieścia złotych, recepcjonista nawet nie pytał o nazwisko. Wziąłem klucz, rzuciłem torbę na podłogę i usiadłem na twardym łóżku. W ciszy. Złapałem się na tym, że odruchowo wyciągam telefon, by zadzwonić do Justyny. Ale co miałbym jej powiedzieć? „Wybacz”? „To nie tak, jak myślisz”? Sam nie wierzyłem w te słowa.

Włączyłem galerię. Zdjęcie Igora w stroju Spider-Mana, jak trzyma mnie za rękę na zeszłorocznym balu karnawałowym. Wtedy byłem bohaterem. Teraz byłem nikim. „Tata, możesz mi pomóc z zadaniem z matmy?” – przypomniała mi się jego wiadomość z zeszłego tygodnia. Zacisnąłem pięści. Poczułem gulę w gardle, ale zamiast łez – przyszła złość. Złość, że wszystko się posypało. Że mnie przyłapała. Że straciłem komfort. Zadzwonił telefon. Justyna. Odebrałem od razu.

– Halo?

Igor nie chce z tobą rozmawiać – powiedziała bez żadnego wstępu. – I proszę, nie próbuj się z nim kontaktować. Przynajmniej na razie.

– To moje dziecko – warknąłem. – Nie możesz mi go zabrać.

– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej – odpowiedziała chłodno i się rozłączyła.

Zostawiła mnie z ciszą i własnym sumieniem. A może bardziej z jego brakiem. Patrzyłem na zasłonięte okno, słuchając sąsiada zza ściany, który kaszlał i przeklinał coś po pijaku. Tak wyglądał mój nowy świat. Mój wybór. Tyle że wcale nie czułem się wolny.

Zostało tylko zawieszenie

Zebrałem się dopiero po tygodniu. Tyle zajęło mi przełknięcie wstydu. Albo raczej zbudowanie na nowo resztek odwagi. Pojechałem do naszego domu. Nie miałem nawet pewności, czy mnie wpuści. Drzwi otworzyła z ociąganiem. W dresie, bez makijażu. Spuchnięte oczy. Nigdy nie wyglądała tak obco.

– Czego chcesz? – zapytała sucho.

– Porozmawiać. Proszę.

Przepuściła mnie bez słowa. Usiadłem w salonie. Na tej samej kanapie, na której kiedyś razem zasypialiśmy przy filmach.

– Zawaliłem. Wiem. – Głos mi drżał. – Ale jestem gotów walczyć. O ciebie. O Igora. O nas.

Zamilkła. Patrzyła w okno, jakby chciała przez nie uciec.

– Nie wiem, czy chcę, żebyś był częścią mojego życia. I życia Igora – powiedziała po chwili. – Rozwaliłeś nas. Tak po prostu.

– Daj mi szansę. Jedną. Proszę – wyszeptałem. – Wiem, że to nie naprawi wszystkiego, ale nie chcę się poddać.

Wtedy po raz pierwszy jej oczy na moment zmiękły.

– Kochałam cię – powiedziała cicho. – Ale miłość nie wystarczy, kiedy zaufanie przestaje istnieć.

Zrobiła krok w stronę drzwi.

– Odezwę się, jeśli będę gotowa – dodała. – Ale dziś... dziś jeszcze nie jestem.

Wyszedłem. Nie było krzyków. Nie było dramatycznego „wracaj” ani „nigdy więcej”. Zostało tylko zawieszenie. I pustka. Ale też – nadzieja.

Maks, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama