Reklama

Przez większość mojego dorosłego życia uważałem się za człowieka sukcesu. Dobre studia, świetna praca, własny dom, kochająca żona. Przez lata byłem dyrektorem działu sprzedaży w dużej firmie. Byłem tym, który nie tylko dowoził wyniki, ale i wiedział, jak się ustawić. Miałem wszystko. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Reklama

Od kilku miesięcy nie mam nic. Żony, pracy, przyjaciół. Moje nazwisko przestało być kojarzone z sukcesem. Teraz wywołuje raczej współczucie albo niechęć. A ja… Siedzę samotnie w wynajmowanym mieszkaniu i zastanawiam się, w którym dokładnie momencie moje życie wymknęło mi się spod kontroli. Chociaż dobrze wiem, kiedy to się zaczęło. Od niej. Od Karoliny.

Nie chcę się usprawiedliwiać. Nie o to chodzi. Zdradziłem żonę. Zniszczyłem wszystko. Ale łatwo jest oceniać... Prawda jest taka, że piekło zaczyna się często od drobnych, niepozornych decyzji. Jednego spojrzenia. Jednego drinka. Jednego flirtu. Pamiętam tamten wieczór, gdy siedzieliśmy z Agnieszką przy kolacji. Ona, jak zwykle, zmęczona po pracy w kancelarii. Ja, zmęczony tym, że znów muszę udawać, że wszystko gra.

– Jak w pracy? – zapytała, nie podnosząc wzroku znad talerza.

– Dobrze. Bez zmian – odpowiedziałem odruchowo.

– Marek, my w ogóle ze sobą nie rozmawiamy – powiedziała nagle, odkładając widelec. – Od miesięcy. Tylko wymieniamy informacje. Jakbyśmy byli współlokatorami.

– No i? – odburknąłem. – To może pojedźmy gdzieś. Zmienimy klimat.

– Nie o to chodzi. Tu chodzi o nas. Ty już nie jesteś... obecny. Emocjonalnie. Jakbyś był gdzieś indziej.

Spojrzałem na nią. Była piękna. Zawsze była. Ale wtedy, zamiast wdzięczności za to, co mamy, poczułem… irytację. Wyrzuty. Czułem się jak w pułapce. Nie powiedziałem wtedy nic więcej. Nie miałem siły. Ani odwagi. I wtedy, jak na zawołanie, w moim życiu pojawiła się Karolina.

Po 3 drinku zapomniałem o żonie

To był służbowy wyjazd do Krakowa. Dwudniowa konferencja dla kadry kierowniczej. Hotele, bankiety, przemowy, których nikt nie słuchał, ale wszyscy udawali zainteresowanie. Ja też. Już pierwszego wieczoru, po oficjalnej części, zeszliśmy do hotelowego baru. Karolina siedziała na hokerze, z drinkiem w dłoni. Miała na sobie czarną, prostą sukienkę i lekki uśmiech, który balansował na granicy zuchwałości i kokieterii.

– Pan dyrektor sam? – rzuciła, gdy usiadłem obok.

– A sekretarka nie powinna już dawno spać w swoim pokoju?

– Sekretarka dziś jest po godzinach. A po godzinach jestem po prostu Karolina.

Spojrzałem na nią, uważnie. Młoda, pewna siebie, błyskotliwa. Wiedziała, że dobrze wygląda i wiedziała, jak to wykorzystać. Zamówiła mi whisky, jakbyśmy byli starymi znajomymi.

– Dobrze panu z tym garniturem sukcesu? – zapytała znienacka.

– Co to za pytanie?

– Tylko takie… retoryczne. Pan wygląda, jakby dawno zapomniał, że można się uśmiechać bez przymusu.

Parsknąłem śmiechem. I wtedy to się zaczęło. Drobne, słowne przepychanki, napięcie w powietrzu. Po drugim drinku zapomniałem, że powinienem wracać do pokoju. Po trzecim zapomniałem, że mam żonę. Kiedy się pochyliła, szepcząc mi coś do ucha, poczułem dreszcz. I zanim zdążyłem się zatrzymać – pocałowałem ją. A ona odwzajemniła to bez cienia wahania.

– Marek… – powiedziała tylko. – Jeszcze wszystko kontrolujesz?

Bałem się, że się wyda

Romans zaczął się jak ukryta wiadomość w kalendarzu – krótkie spotkania między „zebraniami”, ukradkowe spojrzenia na korytarzu, wspólne lunche udające służbowe konsultacje. Karolina była sprytna. Nigdy nie naciskała, nie robiła scen. Wiedziała, jak poruszać się w cieniu. Z początku myślałem, że mam wszystko pod kontrolą. Wracałem do domu i udawałem normalność. Przytulałem Agnieszkę, opowiadałem wymyślone historie o projektach, w które niby byłem zaangażowany. Ale coś się zmieniło. Zacząłem znikać wcześniej, wracać później. Telefon miałem zawsze przy sobie – nawet w łazience. Agnieszka, choć nic nie mówiła wprost, zaczęła patrzeć na mnie inaczej. Przenikliwiej. Pewnego wieczoru, kiedy podgrzewała kolację, odwróciła się nagle i zapytała:

– Marek, ty mnie jeszcze kochasz?

Zamarłem. W dłoni trzymałem telefon, na którym czekała wiadomość od Karoliny: „Tęsknię. Spotkamy się jutro?”

– O co ci chodzi? – odpowiedziałem wymijająco.

– O to, że jesteś inny. O to, że milczysz. Że czuję się, jakbyś mnie zostawił, choć wciąż tu jesteś.

– Wymyślasz – rzuciłem chłodno, jak tchórz. – Może masz za dużo wolnego czasu?

To ją zabolało. Widziałem to po jej twarzy. Ale nie przeprosiłem. Zamiast tego uciekłem do sypialni i zamknąłem drzwi. Słyszałem tylko, jak w kuchni odstawia talerz z obiadem, którego już nie zjedliśmy wspólnie. W mojej głowie zaczęło kiełkować przerażające pytanie. Co jeśli to wszystko się wyda?

Zrobiło mi się niedobrze

Wszystko pękło w niedzielny poranek. Siedziałem w salonie z laptopem na kolanach, udając, że przeglądam raporty. Agnieszka weszła bez słowa, położyła mi na kolanach mój służbowy telefon, odblokowany.

– Przeczytasz na głos? Czy ja mam to zrobić?

Na ekranie wiadomość od Karoliny: „Wczorajsza noc… wciąż czuję twoje dłonie na moim ciele. Kocham cię, Marek. Kiedy wreszcie odejdziesz od niej na dobre?”

Zamarłem. Zrobiło mi się niedobrze. Próbowałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Od jak dawna? – zapytała spokojnie. Podejrzanie spokojnie.

– Agnieszka… to nie tak...

– Nie tak? – wyrwała mi laptop z rąk i rzuciła nim o podłogę. – Od kiedy mnie okłamujesz?! Od kiedy sypiasz z tą… dziewczyną z biura?!

To był błąd – wyjąkałem. – Chwilowe zaćmienie po prostu...

– Po prostu?! – krzyknęła. – Bo ci było nudno?! Bo cię nie doceniałam?! Nie masz pojęcia, co znaczy wierność. Oddałam ci wszystko. A ty mnie zdradziłeś za garść tanich emocji z sekretarką!

Stałem jak idiota, bezbronny wobec jej furii. A potem usłyszałem coś jeszcze gorszego.

– Spakuj się. Masz godzinę. Potem zmieniam zamki.

Nie zdążyłem dojść do drzwi, kiedy zadzwonił telefon. Adam. Mój wspólnik.

– Marek… Co to ma być? Karolina powiedziała, że byliście razem? Że macie romans? Ona chodzi po firmie i robi z siebie ofiarę. Ludzie gadają. Zarząd już wie. Jesteś skończony, stary.

Dwa ciosy. Jeden po drugim. Dom i praca. W jednej chwili straciłem wszystko. Bo chciałem poczuć się ważny.

Straciłem wszystko

Z dnia na dzień zostałem nikim. Spałem na kanapie u kolegi, potem przez chwilę w tanim hotelu. W końcu wynająłem kawalerkę w bloku, w którym śmierdziało wilgocią i smażoną cebulą. I tyle zostało z mojego dawnego świata. Jedno łóżko, jedno okno i jedna osoba, która nie odbierała już telefonu. Karolina. Na początku jeszcze wierzyłem, że nasz związek to coś więcej. Próbowałem się z nią skontaktować. Pisałem, dzwoniłem. Bez skutku. Po kilku dniach odpisała mi tylko jednym zdaniem: „Nie chcę być częścią twojego upadku”. Pożarłem się z nią o wszystko. O to, że rozdmuchała nasz romans w firmie. O to, że grała niewinną ofiarę. O to, że teraz udaje, jakby nic się nie wydarzyło. Ona była chłodna jak lód.

– Myślisz, że miałeś kontrolę, Marek? – powiedziała w ostatniej rozmowie telefonicznej. – Myślisz, że to była miłość? Nie, to była ucieczka. I to nie ja cię zniszczyłam. Zrobiłeś to sam.

Rozłączyła się. A ja zostałem z ciszą, która dźwięczała mi w uszach bardziej niż jakiekolwiek krzyki. Siedziałem wtedy w kuchni, patrząc na rachunki. Bezrobotny. Bez rodziny. Z opinią, która krążyła już w branży jak wirus. Nawet Adam nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Próbowałem do niego dzwonić.

– Nie dzwoń więcej – powiedział krótko. – Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Pożegnałeś się z reputacją. Sam tego chciałeś.

Nawet nie zapytałem, czy to prawda, że Karolina flirtuje teraz z nowym dyrektorem. Bo wiedziałem, że tak. I dopiero wtedy, naprawdę, dotarło do mnie, co straciłem.

Nie chciało mi się płakać

Minęły dwa miesiące, zanim zebrałem się na odwagę, by zapukać do jej drzwi. Do jej domu. Już nie mojego. Stałem z bukietem tulipanów, tak banalnych, że aż wstyd, ale to jedyne, na co było mnie wtedy stać. Otworzyła. Spokojna. Właściwie nawet zrelaksowana. Miała na sobie kremowy sweter i ciemne spodnie. Biuro. Styl kancelarii. Styl życia, który toczył się dalej – beze mnie.

– Marek. Czego chcesz?

– Porozmawiać.

– Nie sądzę, żeby było jeszcze o czym.

– Proszę, daj mi pięć minut.

Z wahaniem wpuściła mnie do środka. Weszliśmy do salonu, w którym nic się nie zmieniło, oprócz tego, że nie było w nim mnie.

– Przepraszam – zacząłem. – Wiem, że to nic nie zmieni. Ale muszę to powiedzieć.

Nie przerwała mi. Nie usiadła. Tylko stała, oparta o stół.

– Zawaliłem wszystko. Wiem. Nie ma dnia, żebym nie chciał cofnąć czasu. Wiem, że cię zraniłem. I wiem, że nie mam prawa niczego oczekiwać. Ale... po prostu chciałem, żebyś to usłyszała. Chciałem się pożegnać z człowiekiem, którego najbardziej skrzywdziłem.

Milczała chwilę. W końcu odezwała się cicho:

– Marek... Ja ci nie życzę źle. Naprawdę. Ale nie jestem już tą samą kobietą, którą zostawiłeś. Odzyskałam siebie. I nie zamierzam tego stracić, wracając do przeszłości.

– Rozumiem.

– Naprawdę?

– Tak. – Wziąłem głęboki wdech. – Ale potrzebowałem to usłyszeć.

Wyszedłem. Tym razem nie chciało mi się płakać. Może to był początek. Początek końca złudzeń. Albo początek czegoś nowego... Samotnego, trudnego, ale do szpiku kości prawdziwego.

Marek, 42 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama