Reklama

Od trzech lat samotnie wychowuję dzieci po rozwodzie. To nie był toksyczny związek, raczej od początku za bardzo się różniliśmy. On odszedł do innej, ale nawet nie mam o to żalu – tylko o to, że odszedł też emocjonalnie od dzieci. Spotyka się z nimi raz w miesiącu, czasem rzadziej, głównie wtedy, gdy jego matka nalega.

Reklama

Teściowa mimo rozwodu nadal uważa, że ma prawo do wychowywania moich dzieci. Zawsze mnie oceniała: że jestem za chuda, za oszczędna, za wymagająca. A teraz, kiedy zostałam z dziećmi sama i każdy grosz oglądam pięć razy zanim wydam, ona rozgrywa swoją wielką grę.

Moje dzieci nie mają wszystkiego, to prawda. Mieszkamy w wynajętym, niewielkim mieszkaniu. Nie zamawiamy pizzy, nie kupujemy zabawek na każdą zachciankę. Ale mają mnie – obecną, zaangażowaną matkę. Staram się nauczyć ich wartości – że pieniądze się zarabia, że lody je się na urodziny albo za dobre oceny, a nie ot tak, z nudów.

Zosia i Maks długo to rozumieli, ale od pewnego czasu coś się zmieniło. Najpierw zauważyłam małe rzeczy – chipsy w plecaku, słodycze w kieszeniach, zbędne gadżety ze sklepu papierniczego, które przecież kosztują. Dopytywałam. Uniki, cisza, aż do dnia w supermarkecie.

– Mamo, mogę wziąć to Lego? – zapytała Zosia, trzymając pudełko jak największy skarb.

– Zosiu, przecież mówiłyśmy, że zabawki tylko na urodziny albo święta – odparłam spokojnie, patrząc na cenę: prawie dwieście złotych.

Wtedy córka sięgnęła do kieszeni kurtki i wyjęła dwieście złotych.

– Mam swoje. Babcia mi dała. Powiedziała, żebym kupiła, co chcę, bo ty zawsze oszczędzasz – powiedziała z dumą.

Nie mogłam uwierzyć

Dosłownie zamarłam. Serce mi stanęło.

– Skąd masz te pieniądze? – zapytałam cicho, z niepokojem.

– No mówię ci przecież. Babcia mi dała. Powiedziała, żebym nie mówiła, ale już trudno.

– Czemu babcia ci je dała?

– Bo jestem grzeczna. I bo u ciebie wszystko trzeba liczyć – wzruszyła ramionami.

Zrobiło mi się niedobrze. Nie chodziło o te dwieście złotych, ale o o przekaz, który za tym szedł. Że ja jestem tą złą, a babcia to ta dobra, bo daje a przy tym kupuje lojalność.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś zobaczyłam u Maksa nowy długopis. Powiedział wtedy, że wymienił się z kolegą Albo jak Zosia miała nową opaskę. „Dostałam w szkole” – mówiła. Teraz wiedziałam, od kogo to wszystko. Zrobiło mi się wstyd przed samą sobą. Przegapiłam coś.

Po powrocie do domu nie potrafiłam udawać, że wszystko jest w porządku. Całą drogę milczałam, a dzieci, wyczuwając napięcie, też nie odzywały się zbyt wiele. Kiedy weszliśmy do mieszkania, odwiesiłam kurtkę, zdjęłam buty i od razu zapytałam:

– Powiedzcie mi teraz szczerze: babcia często wam daje pieniądze?

Prawda wyszła na jaw

Zosia usiadła na dywanie i spuściła wzrok. Maks podrapał się po głowie, zerknął na siostrę, potem na mnie.

– No… czasem. Ale powiedziała, żebyśmy nie mówili – odpowiedział, starając się mówić pewnym głosem.

– Od jak dawna?

– Nie wiem… może od świąt?

Zosia wtrąciła się nagle, jakby już nie mogła wytrzymać ciszy:

– Daje nam, jak jesteśmy u niej. Mówi, żebyśmy coś sobie kupili. I że jesteśmy fajniejsi niż ty, bo nie narzekamy – rzuciła i zaraz po tych słowach uciekła wzrokiem.

– Na co je wydajecie?

– Lody, chipsy, jakieś rzeczy do szkoły. A czasem zbieramy – odpowiedział Maks, jakby to było najoczywistsze na świecie.

Zosia dodała jeszcze, już ciszej:

– Babcia mówi, że jak będziemy jej słuchać, to dostaniemy więcej. I żebyśmy nie mówili tobie, bo się denerwujesz o byle co.

Usiadłam przy stole, oparłam głowę na dłoniach i zamknęłam oczy. Dzieci patrzyły na mnie teraz inaczej, jakby mierzyły mnie przez pryzmat tych pieniędzy i tego, co za nie można mieć. Babcia stała się kimś, kto nagradza, nie zadaje pytań, nie wymaga, nie mówi „nie”.

Byłam wściekła

Zawsze starałam się być konsekwentna. Jeśli coś obiecałam, dotrzymywałam słowa. Jeśli mówiłam, że nie kupimy czegoś, to nie kupowaliśmy. Chciałam, żeby rozumieli, że nie wszystko można mieć od razu. Teraz okazywało się, że moje zasady przegrywają z dwustoma złotymi wręczonymi w kopercie. Zosia spojrzała na mnie spod grzywki i zapytała:

– Jesteś zła?

Nie odpowiedziałam od razu. Szukałam w sobie słów, które nie zabrzmią jak krzyk.

– Nie jestem zła na was. Ale jestem zawiedziona.

Dzieci zamilkły. Maks podszedł do mnie, usiadł mi na kolanach. Przez chwilę tak siedzieliśmy, każde w swoim milczeniu. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić.

Następnego dnia po pracy nie poszłam prosto do domu. Wysiadłam dwa przystanki wcześniej i ruszyłam pieszo w stronę bloku byłej teściowej. Nie dzwoniłam, nie uprzedzałam. Nie chciałam dawać jej czasu na przygotowanie się ani na wymyślenie wymówek. Miałam dość udawania, że nic się nie dzieje.

Rozliczyłam się z nią

Otworzyła po chwili. Była zaskoczona, ale szybko przybrała swoją zwykłą, spokojną minę. Weszłam do środka i od razu poczułam znajomy zapach lawendy i pieczonych jabłek. Znam ten zapach od lat, ale tym razem wydał mi się obcy. Usiadłam na kanapie i nie czekając na zaproszenie, przeszłam do rzeczy.

– Dlaczego daje im pani pieniądze za plecami?

Wzięła filiżankę, upiła łyk herbaty i dopiero wtedy odpowiedziała:

– Bo dzieci są zaniedbane. Nie mają nic. A ja chcę im coś dać.

– To nie są prezenty. To kupowanie ich lojalności.

– Przesadzasz – wzruszyła ramionami. – Dzieci się uśmiechają, są zadowolone. Przecież to tylko pieniądze.

– Właśnie. Pieniądze, które zmieniają ich sposób myślenia i sprawiają, że zaczynają mnie lekceważyć, porównywać. Myśli pani, że tego nie widzę?

– One mają tylko mnie i ciebie. Ty jesteś twarda, ciągle czegoś im odmawiasz. Ja tylko chcę, żeby miały dzieciństwo.

– A ja chcę, żeby wiedziały, że nie wszystko dostaje się za uśmiech. I że miłość to nie pieniądze.

Nie rozumiała mnie

Milczałam przez dłuższą chwilę. Potem podniosłam głowę i powiedziałam spokojnie:

– Nie będziemy już tego kontynuować. Od dziś nie ma spotkań bez mojej obecności. I poproszę o zwrot kluczy do mieszkania.

– Dzieci będą za mną tęsknić.

Wstałam, wyciągnęłam rękę. Patrzyła na mnie przez moment, po czym sięgnęła do miseczki na komodzie i podała mi breloczek z pękiem kluczy. Zabrałam go i bez słowa wyszłam.

Zosia pierwsza zauważyła, że coś się zmieniło. Już po dwóch dniach zapytała:

– Dlaczego nie możemy iść do babci?

– Bo to, co robiła, nie było w porządku – odpowiedziałam spokojnie.

Zerwałam z nią

Maks westchnął, odłożył zeszyt i spojrzał na mnie z niechęcią.

– Ale ona nas kocha. Ty jesteś tylko zła, bo ona ma więcej.

Zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Wyszłam do kuchni, żeby się nie rozpłakać. Usiadłam przy zlewie i przez kilka minut nie mogłam zebrać myśli.

Teściowa nie zadzwoniła, nie przeprosiła. Wysłała kartkę na urodziny Zosi, bez podpisu, tylko z serduszkiem. Nie odpowiedzieliśmy. Od tej pory kontakt się urwał. Czułam ulgę i stratę.

Dzieci nie zmieniły się z dnia na dzień. Nadal zdarzało im się wspomnieć babcię z tęsknotą, szczególnie Zosi, która zawsze była do niej bardzo przywiązana. Ale coś między nami się uspokoiło. Może nie wróciło całkowite zaufanie, ale wróciła rozmowa. Słuchali mnie uważniej. Mniej było porównań, więcej pytania „a co ty myślisz, mamo?”.

Katarzyna, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama