Reklama

Od zawsze marzyłem o pracy w prestiżowej firmie. Takiej, o której wszyscy mówią, że to przepustka do lepszego życia. Też taką chciałem – z dużym biurem, zespołem ludzi pod sobą, no i przede wszystkim – z szacunkiem. Ale rzeczywistość nie była tak łaskawa. Do tej pory moje doświadczenie było, delikatnie mówiąc, przeciętne. Miałem wprawdzie jakieś projekty na koncie, ale brakowało mi czegoś, co zrobiłoby wrażenie na rekruterach. A w dzisiejszych czasach? Bez tego nie masz co marzyć o wysokim stanowisku.

Reklama

Kiedy pojawiła się oferta w jednej z tych dużych korporacji, to nie mogłem przepuścić szansy. Ale wiedziałem, że z moim CV nie ma szans, żeby przeszło przez pierwsze sito. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, którą zresztą wielu ludzi w mojej sytuacji by miało: "A co, jeśli trochę podkoloryzuję? Kto to w końcu sprawdzi?"

Dodałem kilka większych projektów, dopisałem referencje, które wyglądały całkiem przekonująco. Kiedy wysłałem to CV, serce waliło mi jak młot. Po kilku tygodniach zadzwonili. Zaproszenie na rozmowę. I udało się. Dostałem tę pracę.

Teraz, gdy wchodzę do biura, to czuję się jak ktoś ważny. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało idealnie. Problem w tym, że w głębi duszy wiedziałem, że cała moja kariera opiera się na jednym, gigantycznym kłamstwie.

Dostałem awans

– Tomek, jesteś z nami już kilka miesięcy i myślę, że jesteś idealnym kandydatem na lidera tego projektu – oznajmił Robert, szef całego działu, uśmiechając się szeroko, jakby to była świetna wiadomość.

A ja czułem, jak pocą mi się dłonie.

– Dziękuję, Robert. Na pewno dam z siebie wszystko – powiedziałem, próbując brzmieć pewnie, ale gdzieś wewnątrz mnie zaczynał się chaos.

„Na pewno dam z siebie wszystko.” Łatwo powiedzieć. Prawda była taka, że nawet nie wiedziałem, od czego zacząć. Zostałem szefem projektu, który mógł zadecydować o przyszłości firmy. Chodziło o nową aplikację, a oczekiwania były ogromne. Problem polegał na tym, że... nie miałem pojęcia, co robić.

Oczywiście, siedziałem po nocach, czytałem, uczyłem się, próbowałem nadrobić braki. Ale to nie wystarczało. Zadania piętrzyły się jedno za drugim, a ja nie nadążałem. Każda decyzja, którą podejmowałem, wydawała się bardziej chaotyczna niż poprzednia. Gdy zespół zaczął zadawać pytania, próbowałem udawać pewność siebie, ale wewnątrz czułem, jak grunt pod nogami się osuwa.

A Robert? Patrzył na mnie z nadzieją, jakbym był jego nowym złotym chłopcem. Tylko że ja już wiedziałem, że wszystko zaczyna się walić.

Nie radziłem sobie

– Tomek, możemy pogadać? – zapytała Anna, jedna z kluczowych osób w zespole.

Jej głos był spokojny, ale wyczułem w nim napięcie. Była jedną z tych osób, które zawsze miały wszystko pod kontrolą, więc już samo to, że prosiła o rozmowę, budziło mój niepokój.

– Jasne, co się dzieje? – odpowiedziałem, starając się, by mój głos brzmiał normalnie, choć czułem, że nie jest dobrze.

Usiadła naprzeciwko mnie, lekko marszcząc brwi.

– Słuchaj, Tomek... Niektóre z twoich decyzji w ostatnim czasie są, no, trochę niezrozumiałe. Zaczynamy tracić czas na poprawki, a projekt się opóźnia. Ludzie zaczynają szeptać, że coś tu nie gra.

Poczułem, jak fala gorąca zalewa mi kark. Wiedziałem, że prędzej czy później ktoś zauważy. Nie mogłem przyznać się do błędów, do braku doświadczenia, do tego, że wcale nie jestem tym, za kogo się podaję. Spojrzałem na nią, próbując zebrać myśli.

– To... po prostu kwestia wizji – zacząłem niepewnie. – Mam inny pomysł na to, jak powinien wyglądać ten projekt. Chyba stąd te różnice.

Anna spojrzała na mnie podejrzliwie, jakby próbowała coś wyczytać z mojej twarzy.

– Tomek, jesteś pewien, że masz odpowiednie doświadczenie do prowadzenia tego projektu? – zapytała wprost, a w moim wnętrzu coś zadrżało.

Nie mogłem się przyznać.

– Oczywiście – skłamałem. – Wszystko jest pod kontrolą.

Ale w rzeczywistości kontrola wymykała się z każdą godziną.

Przestraszyłem się, że wszystko się wyda

Czas mijał, a projekt zamiast zbliżać się do końca, wciąż stał w miejscu. Zespół coraz bardziej tracił do mnie zaufanie. Każde spotkanie było dla mnie jak pole minowe, a każde pytanie, które zadawali, odbierało mi resztki pewności siebie. Uśmiechałem się, udając, że wszystko jest w porządku, ale czułem, że coś się zbliża.

Pewnego dnia, podczas jednej z tych bezowocnych konferencji, usłyszałem coś, co kompletnie zmroziło mi krew w żyłach. Magda z działu HR wspomniała mimochodem o nowej polityce firmy – o rutynowej weryfikacji referencji pracowników.

– Co to oznacza dokładnie? – zapytałem niby mimochodem, próbując zachować spokój.

– Po prostu robimy kontrolę dokumentów, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku – odpowiedziała z uśmiechem. – Spokojnie, Tomek. Jeśli wszystko masz zgodnie z prawdą, to nie masz się czym martwić.

Słysząc te słowa, serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Zacisnęło mnie w żołądku. Przez cały dzień nie mogłem się skupić. Każda minuta była jak odliczanie do wyroku. Przecież moje referencje były sfałszowane!

W głowie zaczęły rodzić się paniczne myśli. Próbowałem się uspokoić. Może jakoś uda się to obejść? Może nie będą sprawdzać tak dokładnie? A może... mogę zacierać ślady? Szybko zacząłem przeglądać stare kontakty, ludzi, których wpisałem jako fałszywe referencje. Modliłem się, żeby nie mieli z nimi żadnego kontaktu.

Ale im bardziej próbowałem ratować sytuację, tym bardziej czułem, że to już koniec.

Ludzie zaczęli coś podejrzewać

Plotki w firmie zaczęły krążyć jak burza. Każdy cichy szept w kuchni, każde spojrzenie zza ekranu laptopa wydawało się skierowane w moją stronę. Czułem, jak grunt pali mi się pod nogami. Zespół coraz bardziej odsuwał się ode mnie, a ja, zamiast próbować to naprawić, robiłem wszystko, żeby unikać trudnych rozmów. Zacząłem zamykać się w gabinecie, odkładać spotkania, delegować decyzje, które powinny należeć do mnie. Ale najgorsze było to, że coraz trudniej było mi utrzymać maskę.

Anna w końcu poszła do Magdy z HR. To musiała być ona, nie miałem wątpliwości. Kilka dni później poczułem, jak atmosfera w firmie zmienia się na dobre. Kiedy wchodziłem do biura, rozmowy cichły, a oczy ludzi śledziły każdy mój krok. W powietrzu unosił się cień czegoś nieodwracalnego.

– Tomek, muszę z tobą porozmawiać – powiedziała Anna, łapiąc mnie w drodze do windy.

Odwróciłem się, próbując zapanować nad drżeniem głosu.

– O co chodzi? – zapytałem, choć dobrze wiedziałem, że to nie będzie przyjemna rozmowa.

– Zgłosiłam sprawę do Magdy – wyznała bez ogródek, patrząc mi prosto w oczy. – Uważam, że coś ukrywasz. Nie możemy dalej pracować w takim napięciu, to szkodzi projektowi i całemu zespołowi.

Zamarłem. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Byłem pewien, że to koniec.

– Co masz na myśli? – próbowałem brzmieć niewinnie, ale czułem, że mój ton mnie zdradza.

– Twoje decyzje, Tomek... one są... chaotyczne. Zespół nie może nadążyć, a ty unikasz odpowiedzi na pytania. Jest coś, czego nam nie mówisz.

Spojrzałem na nią, czując, jak powoli wyślizguje mi się resztka kontroli. Wiedziałem, że to ona skierowała ich na mój trop, a teraz... teraz już nie było odwrotu.

Najadłem się wstydu

Następnego dnia dostałem wezwanie na spotkanie z zarządem. Gdy wchodziłem do sali konferencyjnej, serce waliło mi jak oszalałe. Przy stole siedział Robert, Magda z HR, a obok nich kilku kluczowych ludzi z zarządu, których widywałem tylko na zebraniach strategicznych. Wszystkie oczy skierowane były na mnie, a atmosfera była ciężka, niemal namacalna.

Magda trzymała w rękach teczkę z dokumentami. Już wtedy wiedziałem, co to znaczy. Moje referencje. Fałszywe referencje, które teraz miały mnie zdemaskować.

– Tomek – zaczął Robert, patrząc na mnie chłodnym wzrokiem. – Mamy poważny problem. Twoje referencje zostały poddane szczegółowej weryfikacji. Okazało się, że... nie są autentyczne.

Zrobiło mi się słabo. Pokój zdawał się wirować, a moje nogi ledwo trzymały mnie w pionie. Milczałem. Przez chwilę miałem nadzieję, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę. Ale to była rzeczywistość.

– To... nie tak, jak myślicie – zacząłem, czując, jak głos mi się łamie. – Ja... naprawdę chciałem dobrze. Po prostu... nie miałem szans na taką pracę bez tych referencji. To była jedyna droga.

Robert patrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał. Magda zaśmiała się cicho, jakby nie dowierzała, że to słyszy.

– Tomek, firma nie toleruje oszustw – powiedziała twardo. – Sprawa jest jasna. Musisz natychmiast opuścić swoje stanowisko.

Poczułem, jak wszystko się sypie. Cała moja kariera, moje marzenia o awansie, o sukcesie, rozpadły się w jednej chwili.

– Oddaj klucze, przepustkę i nie wracaj – dodała, wręczając mi formalny dokument o rozwiązaniu umowy.

Byłem skończony. Wstałem z miejsca, czując, jak nogi się pode mną uginają. Robert nie powiedział ani słowa. Zarząd nie miał do mnie żadnych pytań. Zostałem osądzony i skazany. W ciszy opuściłem salę, mijając ludzi, którzy jeszcze niedawno byli moimi kolegami z pracy, a teraz patrzyli na mnie z mieszaniną współczucia i pogardy. Gdy zamknęły się za mną drzwi, wiedziałem, że nie ma już powrotu.

Reklama

Tomek, 34 lata

Reklama
Reklama
Reklama