„Zepsułam wnuczce walentynki, ale było warto. Trochę popłacze i będzie jej lepiej bez tego zazdrośnika”
„Stała i beczała jak bóbr, co tego łajdaka jeszcze bardziej nakręcało. Ponoć wyciągał jakieś sprawy sprzed pół roku, słowa, gesty, które go zraniły, no teatr po prostu! W końcu Zośka się ocknęła, stwierdziła, że jest zmarznięta i poszła się wykąpać, jakby Adriana wcale nie było”.

- Wanda, 67 lat
Zośka miała już całkiem przemoczone buty. Słyszałam, jak w nich chlupie, kiedy tak kucałyśmy obie za szeregiem tuj, obserwując wielki dom z ogrodem. Nawet miałam wyrzuty sumienia, że nie kazałam wnuczce włożyć jakichś kaloszy, ale czy ona by mnie posłuchała? Dziewczęta teraz po prostu muszą wyglądać sexy, jak one to mówią, bez względu na okoliczności. Pozostawało mi tylko wierzyć, że się nie pochoruje. Dopiero by mi się dostało od córki, że ciągam wnuczkę Bóg wie gdzie i po co!
– Szykuj się, Zosia – szturchnęłam ją łokciem. – To idealne miejsce.
Spojrzała na mnie dziwnie i zaczęła marudzić, że nie, dom jest za bogaty, że mieszkają tu na pewno państwo, co to jedzą bułkę przez bibułkę, więc jeśli nawet lubią zwierzęta, to tylko takie z rodowodem od samego Kazimierza Wielkiego. I że nie ma mowy, na pewno nie przygarną takiej miernoty z piwnicy. Wyraźnie była zmęczona i zła. Pewnie i głodna, skoro jej mózg funkcjonował na tyle słabo, że nie potrafiła rozpoznać, że zieje z tego pałacu samotnością dużo mocniej niż pieniędzmi. Tylko z pokoju na dole widać było światło ciepło przebłyskujące zza firanki.
– Już! – nakazałam wnuczce.
Pomagała mi w tajnej misji
Skrzywiła się, ale posłusznie wyjęła z torby ostatniego kociaka, Plamka, białaska z malutką czarną łatką na pyszczku. Maluch zabawnie parsknął.
– Zdejmę mu obróżkę, babciu, bo jeszcze się gdzieś powiesi na tych krzaczyskach – zaproponowała wnuczka.
– Ani mi się waż! – aż podskoczyłam. – Nie po to dziergałam szydełkiem przez pół nocy, żeby teraz moje kociaki występowały niczym byle przybłędy!
Zośka ucałowała Plamka w czółko i ostrożnie przerzuciła malca przez niską siatkę. Ten ruszył przez rozmiękły śnieg prosto w kierunku domu, z którego akurat ktoś wychodził.
– Mężczyzna – zauważyłam.
– Może to i dobrze, zobaczymy.
– A kysz! – usłyszałyśmy obie zmęczony głos. – A kysz! Zmykaj stąd, kocie!
Zośka spojrzała na mnie z politowaniem zmieszanym z triumfem i na chwilę straciłam cały swój animusz. Mężczyzna tymczasem wyrzucił śmieci do kubła i wracał do domu. Trzeba przyznać, że Plamek wiedział, co robić – usiadł pod drzwiami i prężył się, eksponując swoje dziecięce wdzięki.
– No i po coś tu przylazł, maluchu? – gospodarz kucnął i wdał się z kociakiem w pogawędkę, więc serce zaczęło mi tajać. – Masz obróżkę, widać, że jesteś czyjś. Ktoś o ciebie dbał, a ciebie, mądralo, w świat poniosło. I co ja mam z tobą zrobić? Na mróz nie wyrzucę…
Nie chciała kłamać
Wszystko wskazywało na to, że udało nam się znaleźć nowego pana dla ostatniego z rodzeństwa, dałam więc Zośce znak i powoli wycofałyśmy się za róg, gdzie czekał na nas samochód wnuczki.
– Ciekawe, jak ja mamie wytłumaczę, dlaczego jestem totalnie przemoczona! – Zosia spojrzała na mnie ze złością. – Już ty coś wymyślisz, kochanieńka. Na pewno.
Chciałam ją poklepać po policzku, ale odsunęła się wściekła.
– Mam kłamać czy co?!
– Czego ty chcesz, dziewczyno? Powinnam ci napisać usprawiedliwienie? Wejdziesz, przebierzesz się i po krzyku, w końcu matka to nie gestapo – stwierdziłam, acz na myśl o srogiej minie córki lekko mnie zmroziło. – Zresztą jak chcesz, to mów prawdę.
Powiedz, że jeździłyśmy pół dnia po mieście, podrzucając ludziom kocięta, na które moi sąsiedzi wydali wyrok śmierci. Ja też byłam zmarznięta, no pewnie! Miałam jednak poczucie dobrze spełnionego obowiązku. A Zośka przeciwnie.
Cały czas do niej wydzwaniał
Bez przerwy wydzwaniał do niej ten cały Adrian, aż kazałam jej wyłączyć komórkę, żeby nikt nas nie nakrył przez tę cholerną melodyjkę. Babcia z wnuczką czatujące pod cudzymi płotami… Swoją drogą, co za namolny chłopak, naprawdę. Odkąd poznałam Adriana, miałam złe przeczucia, a teraz tylko się potwierdziły. Niby wiedziałam, że są te całe walentynki, dzień zakochanych, i że umówili się w kawiarni. Ale w końcu to nie egzamin ani podpisywanie traktatu pokojowego! Skoro Zośka przesunęła randkę na osiemnastą, to chyba powinien dać dziewczynie spokój do tej godziny, prawda? A ten wydzwania. Mało tego, jeszcze jęczy, bo mu się straszna krzywda dzieje!
– Mama – poinformowała mnie pobladła nagle Zośka, wyjąwszy z kieszeni wibrujący telefon.
Nie było dobrze… Zauważyłam, że moja córka z czasem coraz bardziej upodabniała się do swojego ojca – istny był z niej oficer śledczy! Czasem nawet mnie potrafiła wziąć w krzyżowy ogień pytań. Ale nie, nie tym razem.
Kontrolował wnuczkę
Teraz akurat moja Helenka wydawała się całkowicie bezradna. Okazało się, że Adrian, szukając Zosi, dotarł do nich do domu, rozsiadł się i czekał na ukochaną. Zamierzał wyjaśnić, dlaczegóż to przełożyła godzinę spotkania, twierdząc, że jest u babci, skoro wcale jej tam nie było… No, aż się zdenerwowałam! Patrzcie państwo, do mnie się wybrał na inspekcję! Szkoda wielka, że nie było i mnie. Już ja bym pokazała temu głupkowi, gdzie raki zimują!
– Mamuś, nie wiem, co masz robić – Zośka była zupełnie zagubiona, prawie zbierało jej się na płacz. – Nie zajmuj się nim, dobrze? Za pół godzinki będę w domu, tylko jeszcze odwiozę babcię… Gdzie jesteśmy? Eee, w sklepie – wnuczka spojrzała na mnie z wyrzutem. – To pa, już jadę – rozłączyła się, a potem bez słowa otworzyła drzwiczki od strony pasażera, żebym mogła wsiąść do tej żółtej pokraki.
Mknęłyśmy przez ulice jakąś czterdziestką, a ja wsłuchana w terkoczący silnik auta próbowałam wspominać, jak to podobnym autkiem jeździłam kiedyś z mężem i jak było cudnie. Moje myśli natrętnie wracały jednak do Zosi i tego jej niewydarzonego absztyfikanta. Poznałam go na osiemnastych urodzinach wnuczki i, niestety, od razu mi się nie spodobał. Ja rozumiem, że teraz młodzi się muszą trzymać za rączki i manifestować swoje uczucia, czy się ktoś chce temu przyglądać, czy nie, ale sposób, w jaki ten chłopak zawłaszczał Zośkę… Gdyby mu pozwolić, przylepiłby na niej kartkę z rezerwacją – jak na wagonie! Nawet o mnie wydawał się zazdrosny, kiedy przez chwilę się dłużej zagadałyśmy! No i za stary był – dwudziestotrzylatek i maturzystka?! Inne plany, inne priorytety.
Tylko czekać, aż wmówi dziewczynie, że niepotrzebna jej dalsza nauka, że nie warto się rozstawać na kilka lat, skoro od razu można razem zamieszkać…Miałam tylko nadzieję, że Zosia zmądrzeje. Mnie by taki adorator wydzwaniający co pół godziny i całkowicie wyprany z ambicji zawodowych szybko doprowadził do szewskiej pasji.
Miała do mnie pretensje
Dojechałyśmy do mnie i wskórałam choć tyle, że weszła się uczesać. Szybko zaparzyłam jej herbaty, żeby się biedulka ogrzała.
– Wszystko przez te twoje koty! – wybuchła. – Cały dzień zmarnowałam. I to w walentynki!
– Uratowałaś im życie – uroczystym głosem naświetliłam sprawę od właściwej strony. – A ten Walenty, skoro taki święty, z pewnością poparłby taką akcję. Słyszysz? Mówię do rymu!
– Uratowałaś! – parsknęła smarkata. – Ty zawsze tragizujesz, babciu. A ja się wcale nie dziwię twoim sąsiadom, że chcą coś zrobić z tymi zwierzakami. Kto by zniósł taką czeredę kotów w bloku? Przecież one śmierdzą!
– Pewnie, lepsze są szczury…
Niby wiedziałam, że Zośka odreagowuje na mnie swój stres, ale – do diaska! – nie cierpię takiego głupiego gadania.
– Najwyżej by je zawieźli do schroniska – Zosia szarpała włosy grzebieniem, aż iskry szły.
– To byłoby za trudne logistycznie! – parsknęłam jej w nos. – Trucizna jest tańsza. A choćby nawet, nie czytasz gazet, nie wiesz, co się dzieje? Gminy nie mają już pieniędzy na podobne luksusy! Tak czy siak – kociaki czekałaby śmierć!
Mogłyśmy się tak spierać godzinami i w normalnych warunkach nawet to lubiłam, bo przynajmniej zmuszałam Zośkę do myślenia. Dziś jednak kłóciła się zupełnie bez zaangażowania, myśląc tylko o tym bubku, który czekał na nią w domu, niechybnie z pretensjami.
– A mogło być tak romantycznie – rzuciła mi jeszcze od drzwi.
– Nadal może. W końcu umówiłaś się na szóstą, prawda? Zdążysz z palcem w...
– Eee tam, gadanie! – machnęła ręką i zniknęła za drzwiami, a po chwili pod oknami usłyszałam warkot zapalanego silnika.
Ten chłopak nie był dla niej
Nie mam pojęcia, jak taka mądra dziewczyna może być jednocześnie tak głupia w sprawach sercowych! No po prostu w głowie się nie mieści! Nasypałam karmy do miseczki i cmoknęłam na Antka, który jak zwykle drzemał zwinięty w kłębek na fotelu i w nosie miał moje awantury z wnuczką. Podobnie zresztą jak los swoich pobratymców… Patrząc, jak kocisko chrupie kulki, obiecałam sobie, że więcej wnuczce już nic nie powiem. Dlaczego? Bo podobne komentarze zawsze działają odwrotnie, niż człowiek by chciał…
Czasem jednak trudno było mi utrzymać język za zębami. Pozostawało więc czekać, aż chłopak się kompletnie skompromituje i albo Zośkę oświeci, albo… pozna kogoś bardziej wartościowego.
Po godzinie zadzwoniła zdenerwowana Helenka.
– Cała jestem rozdygotana, mamo – oświadczyła mi konspiracyjnym szeptem. – Okropnie się pokłócili. To znaczy Adrian zrobił Zośce awanturę, że nie szanuje jego uczuć, że kłamie.
– A ona co? – najeżyłam się od razu. – Pozwoliła sobie tak?
Helenka na to, że mała wcale się nie broniła, tylko stała i beczała jak bóbr, co tego łajdaka jeszcze bardziej nakręcało. Ponoć wyciągał jakieś sprawy sprzed pół roku, słowa, gesty, które go zraniły, no teatr po prostu! W końcu Zośka się ocknęła, stwierdziła, że jest zmarznięta i poszła się wykąpać, jakby Adriana wcale nie było. Wrzeszczał jeszcze przez drzwi do łazienki, że to koniec, aż w końcu Helenka sobie przypomniała, czyj to dom, i pokazała mu drzwi.
– Ona dalej płacze? – spytałam.
– Nie, teraz je. Jajecznicę sobie zrobiła na boczku – wyszeptała córka. – Nic z tego nie rozumiem.
– E, jak jajecznicę, to będzie dobrze! – ucieszyłam się.
– Mamo… – rzuciła córka.
– A gdzie wy dziś chodziłyście? Przecież Zosia wróciła całkiem przemoczona!
– A… – zacukałam się, bo tak szybko zmieniła temat, że mnie zupełnie zaskoczyła. – A to innym razem ci opowiem, bo akurat ktoś puka, pewnie sąsiadka z dołu. Na razie, córcia!
No nic, trzeba będzie chyba jutro wstąpić do kościoła i temu całemu Walentemu świeczkę dziękczynną zapalić. Narobił się święty dzisiaj, nie ma co: cztery koty mi w jeden dzień uratował, i do tego wnuczkę! Pracowity chłopina… Dałby Bóg, żeby jeszcze był trwale skuteczny!