Reklama

Nie jestem złym ojcem. Przynajmniej tak sobie wmawiałem przez większość ostatnich lat. Wstaję codziennie przed szóstą, zanim ktokolwiek w domu otworzy oczy. Parzę sobie kawę, mocną, czarną, i wychodzę do pracy. Czasem wracam późno, innym razem zrywam się z roboty, żeby zdążyć na zebranie w szkole młodszego syna albo przyciąć krzak, o który Anna prosiła od miesięcy. Staram się. Staram się, jak umiem. Ale ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że to wszystko na nic. Że moje „staranie się” to tylko sposób, żeby zagłuszyć fakt, że nic nie czuję. Albo, że nie potrafię czuć tak, jak powinni czuć ojcowie. Patrzę na Kacpra, mojego starszego syna, i nie poznaję go. Zresztą – chyba sam się nie poznaję.

Reklama

– Co tam w szkole? – pytam czasem, bardziej z przyzwyczajenia niż z prawdziwej ciekawości.

– Spoko – odpowiada, nie odrywając wzroku od telefonu.

Na tym kończy się nasza rozmowa. Tyle zostało z relacji, w którą jeszcze kiedyś wierzyłem. Nie wiem, kiedy przestaliśmy rozmawiać. Nie wiem, kiedy przestałem być dla niego kimkolwiek poza facetem od przelewów i nakazów. A jednak uważam, że dawałem przykład. Nie piję, nie krzyczę, nie zostawiam żony dla młodszej. Rachunki są opłacone, jedzenie w lodówce jest. Kacper ma własny pokój, komputer, porządne buty na zimę. Co jeszcze mam mu dać? Miłość? A czy on w ogóle jej chce?

Z Anną też coraz rzadziej rozmawiamy o czymś więcej niż lista zakupów i logistyka tygodnia. Ona trzyma ten dom w całości – to wiem. I wiem, że czasem patrzy na mnie jak na obcego. Ale nie mówi nic. Może już nie ma siły. Ostatnio zacząłem zauważać, że z portfela znikały drobne pieniądze. Najpierw po dychę, potem po pięćdziesiąt, aż któregoś dnia brakowało stówy. Przejrzałem kieszenie, walizkę, samochód. Nic. Wiedziałem, co to oznacza, ale jeszcze się oszukiwałem.

Dopiero wtedy poczułem pierwszy raz coś dziwnego – nie gniew, nie zawód. Coś jakby pustkę. Jakby ten dom, ci ludzie, ta codzienność – to wszystko działo się gdzieś obok mnie. A ja tylko gram swoją rolę. Ojca. Męża. Odpowiedzialnego człowieka. A może właśnie w tym jestem najgorszy – w tej całej odpowiedzialności.

Wydawał mi się zupełnie obcy

– Z portfela zniknęła mi stuzłotówka – powiedziałem spokojnie przy kolacji, odkładając widelec.

Anna spojrzała na mnie zaskoczona. Michał przestał mieszać łyżką w zupie. Kacper nawet nie podniósł wzroku znad talerza.

– Może gdzieś się zapodziała? – zasugerowała żona ostrożnie.

– Raczej nie. Włożyłem rano. Po pracy już jej nie było.

Nikt się nie odezwał. Przesunąłem spojrzenie po wszystkich i zatrzymałem je na Kacprze.

– Ty coś o tym wiesz?

Chłopak wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od ziemniaków.

– Nie.

– Na pewno?

– Przecież powiedziałem – westchnął, wyraźnie zniecierpliwiony.

Coś we mnie pękło. Nie przez te pieniądze. Tylko przez to, jak obcy mi się wydawał. Jakby siedział przy tym stole przypadkiem.

– Ostatnio to się powtarza – powiedziałem ostrzej. – I zawsze wtedy, gdy jesteś sam w domu.

– Może gdybyś był innym ojcem, nie musiałbym nic brać – wypalił nagle i wstał, przewracając krzesło.

Zapadła cisza. Michał spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Anna próbowała coś powiedzieć, ale zamilkła. Patrzyłem na Kacpra, jakby właśnie zniknęła mi ostatnia nadzieja. Nie to bolało najbardziej, że wziął. Tylko że patrzył na mnie tak, jakbym był mu zupełnie obojętny.

– Kacper, wróć tu! – podniosłem głos, ale on już szedł do swojego pokoju. Trzasnęły drzwi.

Stałem przy stole jak wbity w podłogę. A w uszach wciąż dźwięczało mi to jedno zdanie: „Może gdybyś był innym ojcem…”

Nie chciałem być jak mój ojciec

Było już po dwudziestej trzeciej. Siedziałem przy kuchennym stole, oświetlony jedną lampką nad zlewem. Kubek z zimną herbatą stał nietknięty, a ja bezmyślnie obracałem go w dłoniach. Anna weszła cicho. Miała na sobie cienki szlafrok i spojrzenie pełne zmęczenia.

– Nie śpisz? – zapytała, choć odpowiedź była oczywista.

– Nie da się – mruknąłem. – Przyszedł w końcu?

– Tak. Zamknął się w pokoju. Nic nie powiedział.

Usiadła naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczeliśmy.

– Dlaczego on się ciebie tak boi? – zapytała nagle, bez owijania w bawełnę.

Zacisnąłem usta.

– To nie strach. To brak szacunku. Gdyby mnie choć trochę cenił, nie robiłby takich rzeczy.

– Nie potrzebuje komendanta, tylko ojca – powiedziała cicho. – Ty cały czas tylko wydajesz polecenia. Prace domowe, szkoła, obowiązki. Ale czy ty w ogóle wiesz, co on lubi? Czym się interesuje?

– Nigdy nie miałem ojca. Nie wiem, jak to się robi – wyznałem, sam zaskoczony, że te słowa w ogóle padły.

Anna patrzyła na mnie długo, jakby próbowała dostrzec coś pod tą moją zbroją z opanowania i surowości. W końcu wstała.

– To może czas się tego nauczyć – powiedziała cicho, odwracając się w stronę schodów.

Zostałem sam. W kuchni było zimno. Na podłodze skrzypnęła deska, jakby dom próbował mi coś powiedzieć. Ale ja tylko siedziałem. I myślałem o swoim ojcu – o tym, jak milczał, jak był nieobecny nawet wtedy, gdy fizycznie siedział obok. I nagle zrozumiałem, że to samo robię swojemu synowi. A przecież przysięgałem sobie, że będę inny.

Syn się przyznał do kradzieży

Wieczór był cichy. Anna siedziała w salonie z książką, a ja krążyłem nerwowo między kuchnią a przedpokojem, udając, że czegoś szukam. W końcu usiadłem obok niej na kanapie, ale nie mogłem się skupić.

– Myślisz, że on mnie nienawidzi? – zapytałem w końcu, prawie szeptem.

Anna odłożyła książkę.

– Myślę, że czuje się przez ciebie niewidzialny – odpowiedziała po chwili.

– Ja po prostu nie wiem, co z nim robić – westchnąłem. – Nie wiem nawet, co go interesuje. Nigdy nie pytał mnie o nic. Nigdy nie chciał spędzać czasu ze mną.

– Może dlatego, że ty nigdy mu tego nie zaproponowałeś – odparła łagodnie.

– A może już za późno – mruknąłem.

Zamilkliśmy. Czułem, jakby ten dom wypełniała mgła niewypowiedzianych rzeczy. Siedzieliśmy tak w milczeniu, kiedy usłyszałem skrzypnięcie schodów. Zobaczyłem Kacpra stojącego w przejściu. Ręce miał w kieszeniach bluzy, oczy spuszczone.

To ja brałem te pieniądze – powiedział cicho.

Zamarłem.

– Nie wiem czemu – ciągnął. – Może chciałem, żebyś w końcu coś poczuł. Żebyś się wreszcie mną przejął.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Serce waliło mi jak młotem. Anna wstała, chciała podejść, ale Kacper już się odwracał.

– Nie rób sceny – rzucił jeszcze przez ramię i zniknął na schodach.

Zostałem na tej kanapie jak wbity w ziemię. Czułem narastający wstyd, gniew, żal, ale tylko do siebie. Jakbym dopiero teraz usłyszał, że ten chłopak od lat woła o pomoc, tylko ja byłem zbyt głuchy, żeby go usłyszeć. Wstałem i wyszedłem z domu, nawet nie wiedząc dokąd. Musiałem złapać oddech. Albo choć przez chwilę nie być ojcem, który zawiódł.

Nie chciałem go stracić

Siedziałem w warsztacie, próbując naprawić coś, co od miesięcy leżało nietknięte – stary zegar po moim ojcu. Wydłubywałem śrubki i przecierałem mechanizm szmatką, choć dobrze wiedziałem, że nawet jak zacznę go z powrotem składać, to i tak nie ruszy. Ale przynajmniej ręce były zajęte, a myśli – mniej rozproszone. Drzwi zaskrzypiały. Spojrzałem kątem oka – Kacper. Wszedł powoli, z opuszczonymi ramionami, jakby nie był pewien, czy ma prawo tu być.

– Co naprawiasz? – zapytał.

– Zegar. Taki stary grat. Raczej nie działa, ale próbuję.

Przytaknął. Usiadł na skrzynce z narzędziami. Milczeliśmy. Nawet nie próbowałem wypełnić tej ciszy. Po raz pierwszy od dawna nie czułem przymusu, żeby mówić.

– Wiem, że to, co zrobiłem, było głupie – powiedział w końcu. – Nie chciałem cię okradać. Po prostu… nie wiem, to miało cię ruszyć.

Spojrzałem na niego. Twarz miał napiętą, ale głos – szczery. Skinąłem głową.

– Nie chodzi o pieniądze, Kacper. Chodzi o to, że my się w ogóle nie znamy.

Chłopak spojrzał na mnie poważnie.

– Bo ty nigdy nie chciałeś mnie poznać.

Zamilkłem. Nie umiałem zaprzeczyć.

– Może nie umiałem – odpowiedziałem w końcu. – Ale chciałbym spróbować. Choć trochę. Choć od teraz.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem, czy się da.

– Ja też nie wiem – przyznałem. – Ale nie chcę cię stracić. Naprawdę.

Spojrzał na mnie, może pierwszy raz od miesięcy naprawdę uważnie. Nie odpowiedział. Ale nie wstał. Został. I to wystarczyło.

Dałem mu coś więcej niż kasę

W niedzielę rano usiedliśmy do śniadania. Cisza była mniej gęsta niż zwykle. Michał opowiadał coś o meczu, Anna dolewała herbaty, a Kacper – milczał, ale tym razem nie uciekał wzrokiem. To wystarczyło, żebym poczuł, że powinienem coś zrobić. Coś innego niż zwykle. Po śniadaniu poprosiłem go, żeby został na chwilę w kuchni. Michał już wybiegł, Anna poszła z kubkiem do ogrodu.

– Mam dla ciebie coś – powiedziałem i sięgnąłem do portfela.

Wyjąłem sto złotych. Złożyłem na pół i położyłem na stole.

Nie musisz się tłumaczyć – dodałem szybko, zanim zdążył coś powiedzieć. – Wiem, że czasem potrzebujesz swoich pieniędzy. Chciałbym, żebyś od dziś dostawał kieszonkowe. Co tydzień. Tylko dla ciebie.

Patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Ale... po co? Myślałem, że nie ufasz mi już w ogóle?

Westchnąłem.

– Wiesz, może nie zawsze rozumiem twoje decyzje. Ale wiem jedno, że jak będziemy się mijać i nic sobie nie dawać, to nie zostanie nam nic.

Wziął pieniądze powoli, jakby się bał, że to jakiś test. Po chwili schował je do kieszeni i kiwnął głową.

– Dzięki... tata.

Zamarłem. Nie mówił tak do mnie od miesięcy. I wtedy zrozumiałem, że te sto złotych nie było zapłatą ani prezentem. To było coś, czego nigdy mu wcześniej nie dałem – zaufanie. Pierwsze od dawna.

Krzysztof, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama