„Zgubiłam w autobusie rękawiczki, ale w zamian znalazłam coś więcej. Miłość w dojrzałym wieku jeździ krętymi drogami”
„Rękawiczki stały się dla mnie jak amulet. Są już trochę starte, skóra wytarta w miejscach, gdzie zginam palce. Ale dla mnie są bezcenne. Pewnego ranka wysiadłam z autobusu i od razu poczułam, że coś jest nie tak”.

- Redakcja
Mieszkam sama, odkąd mój Władek odszedł sześć lat temu. Byliśmy małżeństwem przez czterdzieści dwa lata. Niezbyt burzliwe, raczej ciche, zgodne i monotonne, ale bezpieczne i prawdziwe.
Dbał o mnie
Każdy dzień zaczynam podobnie – filiżanka czarnej herbaty z cytryną, jedno ciastko, potem spacer na przystanek i obserwowanie świata zza szyby autobusu. Rano gazetka, po południu książka, wieczorem herbatka malinowa. Lubię siedzieć przy oknie i patrzeć, jak ludzie dokądś pędzą. Sama już nie muszę się spieszyć. Zresztą nie mam dokąd.
Nie jestem smutna. Po prostu jestem pogodzona z samotnością, z tym że nikt nie dzwoni, że nikt nie pyta, czy zmarzłam. Władek zawsze pytał. I zawsze miał na to jedną odpowiedź – rękawiczki. Bordowe, z miękkiej skóry. Dostałam je na dziesiątą rocznicę ślubu. Wtedy mnie zaskoczył – on, taki oszczędny. Ale powiedział, że kobieta jego życia powinna mieć ciepłe dłonie.
Rękawiczki stały się dla mnie jak amulet. Noszę je co roku, gdy tylko robi się chłodno. Są już trochę starte, skóra wytarta w miejscach, gdzie zginam palce. Ale dla mnie są bezcenne. Pewnego ranka wysiadłam z autobusu i od razu poczułam, że coś jest nie tak. Nie mogłam znaleźć rękawiczek. Przerażona, zajrzałam do torebki. Przekopałam każdy kąt. Nie było ich.
Zgubiłam rękawiczkę
Pomyślałam, że może ktoś oddał rękawiczki kierowcy. Ruszyłam na pętlę autobusową. Podeszłam do jakiegoś kierowcy, który stał przy wiacie.
– Dzień dobry – powiedziałam. – Zgubiłam w autobusie tej linii rękawiczki. Bordowe, skórzane. Jechałam dzisiaj rano, może ktoś je znalazł?
– Niech pani spyta w zajezdni albo w biurze rzeczy znalezionych – odpowiedział. – Ja nic nie widziałem.
Podziękowałam i ruszyłam do zajezdni piechotą. Nie było daleko, nie spieszyło mi się. Jesień była chłodna, liście mokre, ale nie wiało. Po drodze przypominałam sobie, jak Władek zawsze mówił, że takie rękawiczki są jak druga skóra.
W biurze zajezdni pachniało kurzem. Starszy mężczyzna podniósł wzrok, kiedy weszłam.
– Słucham?
– Zgubiłam rękawiczki. Może ktoś je tu oddał?
– Proszę chwilkę poczekać.
Miałam szczęście
Po minucie wrócił z moimi dwiema rękawiczkami. Bordowe, miękkie, trochę zgniecione.
– Ma pani szczęście – powiedział. – Kierowca je tu przyniósł. Mało kto po coś takiego wraca – zauważył. – To chyba ważne dla pani?
– Bardzo. To prezent od męża.
Wyszłam na zewnątrz i usiadłam na najbliższej ławce. Patrzyłam na ludzi, na autobusy, na drogę. Trzymałam rękawiczki w dłoniach i myślałam o tym, jak wiele rzeczy odchodzi. Ludzie, głosy, zapachy, przedmioty. Kiedy coś się gubi, człowiek przez chwilę czuje, jakby wszystko mogło się rozpaść. A potem się okazuje, że czasem coś wraca. Albo przynajmniej daje nadzieję, że może wrócić.
Z rękawiczkami w dłoni wracałam pieszo. Zajezdnia leżała na uboczu, musiałam przejść obok parku i małego skweru z ławkami. Usiadłam na chwilę, żeby odpocząć. Chwilę później przy tej samej ławce zatrzymał się starszy pan z psem. Spokojny spaniel, siwy na pyszczku. Spojrzał na mnie, pomerdał ogonem i podszedł.
Był sympatyczny
– Nie boi się pan, że ucieknie, jak tak biega luzem? – zapytałam, kiedy pies położył mi głowę na kolanach.
– On już nie ma dokąd. I ja chyba też nie – odpowiedział.
– Nie każdy ma takiego wiernego psa – powiedziałam.
– A pani? Skąd pani wraca?
– Z zajezdni autobusowej. Zgubiłam rękawiczki.
– Dawno?
– Dzisiaj. Ale znalazły się. Trzydzieści lat temu dostałam je od męża.
Spojrzał na mnie z uwagą. Nie mówiliśmy już nic więcej. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, tylko pies co jakiś czas podnosił łeb z moich kolan i patrzył na swojego pana. Pierwszy raz od dawna poczułam, że czyjeś towarzystwo sprawia mi prawdziwą przyjemność.
Polubiłam go
Spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem kilka dni później. Tym razem siedział na tej samej ławce, co ostatnio, pies leżał u jego stóp. Kiedy mnie zobaczył, skinął głową, a ja bez zastanowienia przysiadłam obok.
– Spaceruje pan tutaj codziennie?
– Często. Nie mam powodu, żeby się spieszyć. A pies… no, on potrzebuje takich rytuałów bardziej niż ja.
Zbliżyłam dłoń, pies dotknął mojej ręki mokrym nosem i zamerdał ogonem, jakby się ucieszył.
– Jak ma na imię?
– Franek. Po moim ojcu.
Uśmiechnęłam się. Czułam się zupełnie tak, jakbyśmy się znali od lat.
– Zawsze razem planowaliśmy, co zrobimy na emeryturze – powiedział nagle. – A potem ona odeszła, a ja… nie miałem pojęcia, co mam dalej robić sam. Po prostu przestałem sobie radzić.
– Mój mąż też był planistą. Ale zawsze z marginesem błędu. Mówił, że życie i tak zrobi, co chce.
– I zrobiło?
– Zrobiło.
Spojrzał na mnie ciepło. Nie miał w oczach litości, tylko zrozumienie. Poczułam, że chciałabym go spotkać jeszcze raz. Nie po to, żeby opowiadać, tylko po to, żeby po prostu posiedzieć razem. Może milczeć, ale nie samej, tylko z kimś obok.
Znów go spotkałam
Jesień zrobiła się chłodniejsza. Liście niemal zupełnie już opadły z drzew i szeleściły pod nogami, kiedy szliśmy razem przez park. Spotkaliśmy się już świadomie – umówieni, a nie przez przypadek. Franek biegł przed nami, potem wracał, jakby pilnował, żebyśmy się nie zgubili.
– Myślałam, że jestem gotowa, żeby być sama – powiedziałam, patrząc na łyse drzewa. – Ale to nieprawda. Człowiek się nie rodzi, żeby żyć w samotności.
– Ani nie uczy się jej. A kiedy się już to zrozumie, to często jest za późno – odpowiedział.
– Może nie zawsze?
Milczał przez chwilę, a potem lekko dotknął mojej dłoni. Nie zabrałam jej. Przez moment po prostu ją trzymał. Szliśmy tak dalej, powoli. Rękawiczki miałam w kieszeni. Nie były mi już potrzebne.
Irena, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wnuczka ostrzegała mnie przed sanatoryjnymi podrywaczami, a ja się śmiałam. Po powrocie musiałam ją przeprosić”
- „Gdybym znała prawdę, mama na Wszystkich Świętych nie dostałaby nawet znicza. Razem z nią spoczywał rodzinny sekret”
- „Tata mówi, że Wszystkich Świętych to obowiązek wobec zmarłych. Robi to na pokaz i zero w nim zadumy”