„Zgubiliśmy się w górach, ale na leśnej polanie wcale nie próżnowaliśmy. Było upojnie jak w malinowym chruśniaku”
„Mrok zapadał zbyt szybko, a każda ścieżka kończyła się w zaroślach. Zrobiliśmy prowizoryczne schronienie. Usiadłam na zwiniętej kurtce, szczelnie otulona polarem. Mieliśmy przy sobie termos. Tomek podał mi kubek, patrząc w oczy”.

- Redakcja
Od kilku tygodni czułam, że coś się w nas wypaliło. Między mną a Tomkiem coraz częściej zapadały niezręczne cisze, a drobne gesty czułości zupełnie zniknęły. Może to przez tempo życia, może przez codzienne frustracje, których nie mieliśmy już siły omawiać. A może po prostu przestaliśmy się słuchać. Nie byliśmy parą z tych, co krzyczą i tłuką talerze. Raczej z tych, co chowają urazy za milczeniem i udają, że wszystko jest w porządku. Górska wyprawa miała być szansą na przełamanie rutyny. Mieliśmy już doświadczenie w wędrówkach po szlakach, ale tym razem wybraliśmy ambitniejszą trasę. Od początku czułam niepokój, który trudno było nazwać. Czy to była nadzieja, czy raczej lęk przed tym, co niewypowiedziane?
Nogi miałam jak z waty
– Widzisz to? – zapytałam, wskazując na przekrzywioną tabliczkę przybitą do drzewa.
Żółta farba wyblakła, a litery były ledwo czytelne. „Szlak zamknięty” – głosił napis, który musiał tu wisieć od lat.
– Przecież to wygląda, jakby miało zaraz odpaść. Pewnie wisi tu od dekady – machnął ręką Tomek, robiąc jeszcze kilka kroków naprzód.
– A może właśnie zostawili. Może nikt tu od miesięcy nie zaglądał. Serio chcesz ryzykować?
– Nie dramatyzuj. Możemy obejść to bokiem, zobacz, tu jest ścieżka. Skrócimy sobie drogę – odparł tonem, który miał być uspokajający, ale zabrzmiał raczej jak rozkaz.
Zawahałam się, ale nie chciałam znów wszczynać kłótni. Choć wszystko we mnie krzyczało, że powinniśmy zawrócić.
– Zawsze musisz mieć rację – rzuciłam chłodno, ruszając za nim, choć nogi miałam jak z waty.
W milczeniu szliśmy tym „skrótem”, mijając kolejne poplątane korzenie i kamienie luźno osadzone w ziemi. Każdy krok w głąb lasu potęgował mój niepokój. Jednak nie o szlak chodziło, ale o nas. Czy Tomek wybrał tę drogę, żeby coś udowodnić? Szliśmy dalej, choć powietrze gęstniało, a moje wątpliwości nie dawały mi spokoju.
Poczułam chłód
– Czekaj. To na pewno tu było? – zapytałam, patrząc z niepokojem na rozwidlenie między drzewami.
Żadnego oznaczenia, żadnej ścieżki, która wyglądałaby znajomo. Tylko plątanina krzaków i błota, które zaczynało oblepiać nam buty.
– Było. Pamiętam. Tam, przy tej sośnie... chyba tamtędy – Tomek wskazał kierunek bez przekonania.
Spojrzałam na telefon. Brak zasięgu. Super. Wzięłam głębszy oddech. Z każdą minutą słońce chyliło się niżej, a my kręciliśmy się jak w labiryncie. Teren zrobił się bardziej stromy, mokry mech ślizgał się pod stopami. Powietrze było duszne.
– Zgubiliśmy się – powiedziałam w końcu. – Trzeba było wrócić, kiedy jeszcze był czas.
– Nie dramatyzuj. Po prostu... trzeba pomyśleć – burknął, ale ton miał już mniej pewny.
– Zawsze musisz być najmądrzejszy, co? – wyrzuciłam, z trudem powstrzymując złość. – Ale jak coś pójdzie nie tak, to i tak ja muszę to ogarniać. Bo ty jesteś "od decyzji", a ja od sprzątania bałaganu.
– Przestań. Chciałem, żebyśmy coś razem przeżyli. Myślałem, że tego potrzebujemy.
– My? – parsknęłam. – A może to ty tego potrzebowałeś? Żeby sobie udowodnić, że jeszcze jesteś kimś. Że masz kontrolę.
Zamilkliśmy. Las wokół był zbyt cichy. Poczułam chłód, który nie miał nic wspólnego z temperaturą. Czy to nie tak wygląda teraz nasz związek? Bez mapy. Bez punktu zaczepienia. Po omacku.
Popatrzyłam na niego z czułością
Zdecydowaliśmy, że nie ma sensu iść dalej. Mrok zapadał zbyt szybko, a każda ścieżka kończyła się w zaroślach. Zrobiliśmy prowizoryczne schronienie z folii i gałęzi. Usiadłam na zwiniętej kurtce, szczelnie otulona polarem. Tomek rozpalił małe ognisko. Mieliśmy przy sobie termos i dwie herbaty w saszetkach. Jedna była miętowa – moja ulubiona. Podał mi kubek, patrząc mi w oczy.
– Pamiętasz, jak pierwszy raz byliśmy w Bieszczadach? – odezwał się po dłuższej chwili.
– Pamiętam. Miałeś nowe buty i obtarłeś pięty już na drugim kilometrze. – Uśmiechnęłam się mimo zmęczenia. – Wtedy też się zgubiliśmy.
– Ale wtedy było jakoś... inaczej. – Spojrzał na mnie wreszcie. – Lżej. Śmialiśmy się z siebie, nie mieliśmy ciśnienia.
– Teraz mam wrażenie, że każde z nas idzie osobno – powiedziałam i upiłam łyk herbaty. – Tylko czasem na siebie wpadamy.
Zamilkliśmy. Ogień tańczył cicho, rzucając cienie na jego twarz. Mąż wydawał się starszy, bardziej zmęczony niż go zapamiętałam.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Za to wszystko. Wiem, że cię zostawiłem z tym całym ciężarem.
– Ja też przepraszam. Przestałam się starać. I że milczałam, kiedy powinnam mówić.
Nie odpowiedział. Położył się na karimacie i zasnął z ręką zgiętą pod głową. Patrzyłam na niego długo. W jego twarzy zobaczyłam tego chłopaka sprzed lat. Mojego chłopaka. I poczułam coś, co już dawno we mnie zasnęło – czułość.
Byłam szczęśliwa
Zbudziły mnie śpiew ptaków, który wypełnił cały las jak delikatna symfonia. Przeciągnęłam się ostrożnie, zmarznięta i obolała od spania na twardym podłożu. Ogień dawno wygasł. Tomek siedział obok, owinięty w kurtkę, trzymając w dłoniach kubek z resztką herbaty.
– Wstałaś. Myślałem, że jeszcze trochę pośpisz – rzucił łagodnie.
– Nie da się spać, jak wszystko boli – odparłam, ale bez pretensji, z lekkim uśmiechem.
Zebraliśmy rzeczy w milczeniu, ale tym razem było to milczenie spokojne, nienapięte. Ruszyliśmy dalej, tym razem ostrożniej, uważniej. Po mniej niż godzinie marszu natrafiliśmy na znak szlaku. Znaleźliśmy drogę powrotną. Uśmiechnęłam się mimowolnie, a Tomek podniósł dłoń, jakby chciał przybić mi piątkę. Przybiłam. Szliśmy w ciszy ramię w ramię. Kiedy dotarliśmy do parkingu, byliśmy brudni, zmęczeni i spoceni. Ale uśmiechnięci.
– Co powiesz na gorący rosół i pizzę z podwójnym serem? – zapytał, otwierając bagażnik.
– I lody czekoladowe – dodałam.
W aucie rozmawialiśmy spokojnie, jakby nagle te wszystkie spiętrzone miesiącami emocje znalazły ujście i mogły w końcu opaść. Tomek rzucił, że musimy coś zmienić. Ja odpowiedziałam, że to samo czułam. Nikt nie użył wielkich słów. Ale może właśnie dlatego brzmiało to prawdziwie. Patrzyłam przez szybę na mijane drzewa. Ta noc w górach była próbą. I choć nie wszystko się zagoiło, wiedziałam, że przeszliśmy ją razem.
Wiedziałam, że to początek
Kilka dni późnej siedziałam przy kuchennym stole, obok parowała kawa, a za oknem drzewa mokły od deszczu. Tomek jeszcze spał. Ostatnio częściej kładł się obok mnie – bez telefonu, bez odwracania się plecami. To była mała zmiana, ale ją czułam. I może właśnie o takie małe rzeczy chodziło. Ta wyprawa miała być próbą ratunku. Nie naprawiła wszystkiego. Nadal nosiliśmy w sobie zmęczenie, rozczarowania i niewypowiedziane żale. Ale z tej nocy w górach wróciliśmy inni. Przynajmniej ja – wróciłam z czymś, co myślałam, że już dawno we mnie umarło. Z chęcią, by jeszcze raz spróbować – bez presji, bez planu, bez tej potrzeby, by „musiało się udać”. Nie wiedziałam, dokąd nas to zaprowadzi. Ale po raz pierwszy od dawna miałam ochotę iść razem, a nie obok kogoś, kogo tylko udawałam, że znam.
Zgubiliśmy się w górach, ale prawdziwa ścieżka, która rozmyła się gdzieś między nami, wymagała czegoś więcej niż mapy. Wymagała ciszy, uważności i tej odrobiny odwagi, żeby zapytać: „Idziesz ze mną?”. I tej odrobiny zaufania, żeby usłyszeć: „Tak”. Byliśmy jeszcze na zakręcie. Ale może właśnie tam zaczynał się nowy szlak.
Karolina, 29 lat
Czytaj także:
- „Wakacje w Portugalii skończyły się z wielkim hukiem. Tajemnicza koperta uświadomiła mi, z jakim dwulicowym łotrem żyję”
- „Ukochany wystawił mnie do wiatru i na wakacje w Chorwacji zabrał kumpli. Wiedziałam, że to bajka grubymi nićmi szyta”
- „To miały być wspaniałe wakacje w Dubrowniku. Przez jedną osobę czułem się jak w niebie i w piekle jednocześnie”