Reklama

Ten wyjazd w góry miał być czymś więcej niż tylko wyjazdem na ferie. Miał być odskocznią od naszej codzienności. Kiedy jednak pakowałam walizki, byłam pełna złych przeczuć. W głowie kołatało mi się pytanie, czy na pewno nas na to stać.

Reklama

– Mamo, serio musimy brać tę starą torbę? Wygląda, jakby ją pies przeżuł – rzuciła moja córka Kasia.

– Pies się przynajmniej nie czepia – mruknęłam pod nosem, wsuwając do torby kolejną parę ciepłych skarpet.

Oszczędzaliśmy, jak się dało

Adam oczywiście rzucił swój standardowy komentarz:

– Jedziemy tylko na tydzień, a nie na wyprawę na biegun!

Westchnęłam ciężko. Może na biegunie byłoby cieplej niż między nami ostatnio. Nie powiedziałam tego na głos, bo ktoś w tej rodzinie musiał trzymać resztki optymizmu. Był to moment, gdy jeszcze wierzyłam, że uda nam się na chwilę zapomnieć o troskach.

Droga do wynajętego domku była dłuższa, niż Adam przewidział. Oszczędność polegała na tym, że zamiast autostradą, jechaliśmy bocznymi, wąskimi drogami pełnymi dziur. Dzieci z tyłu kłóciły się o ładowarkę do telefonu, a ja czułam, jak głowa zaczyna mi pulsować.

– Czy na pewno to dobra droga? – Spytałam, widząc, jak GPS wariuje.

– Spokojnie! Nie rób dramatu.

Dotarliśmy późnym popołudniem. Domek, który na zdjęciach wyglądał na przytulny i klimatyczny, w rzeczywistości przypominał coś, co mogło być w modzie w latach osiemdziesiątych. Było zimno, wilgotno, a w powietrzu unosił się zapach starego drewna i pleśni.

– No i co? Świetnie, prawda? – Adam wysiadł z samochodu z uśmiechem, który miał nas chyba zmotywować.

– Świetnie… – mruknęłam, wchodząc do środka. Pierwszy dreszcz przeszedł mnie na myśl, że będziemy spać w tych chłodnych pościelach. Maks od razu rzucił się na piętrowe łóżko.

– Mamo, możemy tu zamieszkać na stałe? – Zawołał. – To jak domek w grze Minecraft!

– Jak ruina z horroru – poprawiła go Kasia, siadając ostentacyjnie na kanapie, która zapadła się pod jej ciężarem.

Mieliśmy kłopoty

Problemem nie był tylko stan domku. Kiedy próbowałam zagotować wodę na herbatę, zorientowałam się, że kuchnia nie ma czajnika.

– Obiecywali pełne wyposażenie! – zawołałam.

– To są góry, tu nie chodzi o luksusy, tylko o klimat!

– O zimny klimat… – syknęłam pod nosem.

Wieczorem Adam poszedł do sklepu kupić podstawowe rzeczy. Wrócił jednak z marsową miną.

– Zgubiłem portfel – powiedział cicho.

– Nawet o portfel nie potrafisz zadbać?!

– Nie przesadzaj, znajdzie się – próbował załagodzić sytuację.

– A co, jak nie? Może od razu w kartonie zamieszkamy?

Atmosfera zrobiła się gęsta jak mgła. Adam próbował tłumaczyć, że coś wymyśli, ale ja zaczęłam już układać w głowie plan awaryjny na wypadek, gdyby portfel się nie znalazł. Miałam tylko kilka banknotów w swoim.

Zaskoczyła nas

Następnego ranka usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam z wahaniem. Przed progiem stała starsza kobieta z chustą na głowie i siatką pełną słoików w ręku. Wyglądała jak z kart starej powieści.

– Dzień dobry – powiedziała. – Słyszałam, że z miasta jesteście i trochę kłopotów macie.

Spojrzałam na nią zaskoczona, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, już weszła do środka. Jej spojrzenie od razu padło na Kasę, która siedziała z telefonem.

– Oj, dziecko, co ty tak smutno wyglądasz? W górach jesteś, tu trzeba odetchnąć, spojrzeć na drzewa, a nie w te ekraniki – rzuciła z uśmiechem. – A mąż gdzie? – zapytała, spoglądając na mnie.

– Poszedł sprawdzić, czy portfel się nie znalazł – wymamrotałam.

– Portfel! Ojej, to już wszystko wiem – kobieta klepnęła się w uda.

Postawiła siatkę na stole, a ja wciąż stałam w szoku, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– To takie drobiazgi – kontynuowała, wyjmując po kolei słoiki z dżemem, smalcem i ogórkami kiszonymi. – No i kilka jajek od mojej kurki. Marysia jestem – dodała na koniec, wyciągając rękę.

– Dziękujemy… To bardzo miłe z pani strony… – wydusiłam z siebie.

Nie było mnie stać na nic więcej niż na niezręczne podziękowania, ale jej życzliwość mnie poruszyła. Zanim wyszła, powiedziała coś, co długo dźwięczało mi w głowie:

– Czasem dobrze zgubić portfel. Człowiek wtedy widzi, kto mu poda rękę.

Pomogli nam

W ciągu dnia wpadło jeszcze kilka innych osób – starszy pan ze skrzynką jabłek, dziewczyna z sąsiedztwa, która przyniosła kawałek ciasta. Na początku chciałam protestować, ale oni traktowali to wszystko jak coś zupełnie naturalnego.

Pod wieczór znów wpadła Marysia.

– Nie wiem, jak mam pani dziękować. Naprawdę nie spodziewałam się takiej życzliwości. W mieście… – urwałam.

– W mieście to ludzie myślą, że jak mają wszystko, to niczego nie potrzebują – odparła. – Ale człowiek to istota społeczna, kochana. Jak nie ma z kim się podzielić, to wszystko na nic.

– Łatwo tak mówić, jak się nie ma całej rodziny na głowie – wymamrotałam z nutą goryczy.

Marysia spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.

– Oj, życie jest prostsze, niż myślisz. Tylko my sami je komplikujemy.

Byliśmy bez pieniędzy

Mijały dni, a portfela wciąż nie znaleziono. Zapas jedzenia od mieszkańców wystarczał, ale świadomość, że jesteśmy niemal bez środków, była jak cień, który nie chciał nas opuścić. Adam, być może po raz pierwszy od dawna, zaczął wykazywać inicjatywę. Widok mojego męża, który z własnej woli stał przy kuchni i próbował gotować na starym piecyku, był surrealistyczny.

– Co ty robisz? – Spytałam, czując dziwny zapach.

– Żur na soku z ogórków – odpowiedział.

Dzieci, przyciągnięte zapachem, zajrzały do kuchni. Maks zachichotał:

– Tato, to wygląda jak coś z bajki o czarownicy!

Kasia nie powstrzymała się od złośliwego komentarza:

– Jeszcze trochę, a zaczniemy polować jak w epoce kamienia.

– Może odłóż ten telefon i choć raz sama coś zrób – warknął Adam.

Kilka godzin później, kiedy siedzieliśmy wszyscy przy stole nad miskami z kwaśnym żurem Adama, cisza była bardziej wymowna niż jakiekolwiek słowa. W końcu Maks przełamał napięcie:

– Mamo, a może spróbujemy upiec coś w ognisku? Jak na survivalu?

W jego głosie była taka dziecięca radość, że nie mogłam odmówić.

– Może to nie taki zły pomysł – powiedziałam, spoglądając na Adama, który skinął głową.

Znaleźliśmy się nawzajem

Wieczorem usiedliśmy wokół ogniska. Maks zbierał patyki, Adam podpalał chrust, a Kasia, choć z miną męczennicy, pomagała mi przygotować chleb na kijkach. Było coś niezwykłego w tym widoku – cała rodzina razem, bez telefonów, bez codziennych problemów.

– Mamo, serio myślisz, że da się tak żyć? – zapytała Kasia, obracając kijek z chlebem nad ogniem.

– Co masz na myśli?

– Bez pieniędzy. Bez wszystkiego na wyciągnięcie ręki – wyjaśniła.

– Na pewno da się przez chwilę – powiedziałam, wpatrując się w ogień. – Ale nie chodzi o to, żeby mieć mniej rzeczy, tylko żeby mieć więcej siebie nawzajem.

Adam spojrzał na mnie zaskoczony. Kasia prychnęła pod nosem, ale nie powiedziała nic więcej. Ten wieczór był jednym z tych, które zostają w pamięci na zawsze. Wydawało się, że zgubiony portfel naprawdę coś zmienił – a może po prostu przypomniał nam, co tak naprawdę jest ważne.

Ostatniego dnia naszego pobytu, kiedy pakowaliśmy się do wyjazdu, Maks wbiegł do domku z taką energią, że niemal przewrócił ławkę.

– Znalazłem! – wykrzyknął, trzymając coś w ręku.

– Co znalazłeś? – Zapytałam.

– Portfel taty! Był pod siedzeniem w samochodzie. Pewnie wypadł, jak szukałeś drobnych – powiedział, podając go Adamowi.

Przemyślał to

W drodze powrotnej Adam był wyjątkowo rozmowny. Opowiadał dzieciom o swoich przygodach z dzieciństwa, śmiał się z żartów Maksa i nie zareagował ani razu na kąśliwe uwagi Kasi. Wszystko wydawało się wracać na swoje miejsce.

Po powrocie do domu, kiedy dzieci rozpakowywały swoje rzeczy, a ja układałam naczynia w kuchni, Adam nagle podszedł do mnie.

– Renata, nie wiem, jak to powiedzieć, ale… Ten wyjazd, to wszystko, co się wydarzyło… Dało mi do myślenia.

– O czym?

– O czasach, kiedy było inaczej, kiedy nie liczyliśmy pieniędzy na każdym kroku.

– Nie liczyliśmy, bo nie mieliśmy co liczyć – odpowiedziałam ostro, ale zaraz złagodziłam ton. – Ale tak, wiem, o co ci chodzi.

– Pierwszy raz od dawna miałem wrażenie, że naprawdę jestem z wami – powiedział.

Coś się zmieniło

Kilka dni później, gdy zaczęłam porządkować rzeczy po wyjeździe, w jednym z plecaków znalazłam garść kamyków i patyków, które Maks musiał przemycić z ogniska. Pamięć tamtych dni wróciła do mnie jak ciepły podmuch.

Wieczorem Adam wrócił wcześniej. W rękach trzymał jakieś deski.

– Co to jest? – Zapytałam.

– Karmik dla ptaków – odpowiedział z uśmiechem. – Maks powiedział, że chce robić coś z tatą, więc pomyślałem, że to dobry początek.

Nie odpowiedziałam od razu, ale czułam, jak moje serce mięknie. Adam, który jeszcze niedawno ledwo znajdował czas dla nas wszystkich, teraz szukał sposobu, by zbliżyć się do dzieci.

– To świetny pomysł – powiedziałam.

Wieczór spędziliśmy wszyscy razem, próbując złożyć karmnik. Patrzyłam na Adama, zastanawiając się, czy ta zmiana w nim zostanie. Może górskie powietrze zrobiło swoje, a może naprawdę zobaczył, co tracił, kiedy liczył tylko pieniądze.

Zgubienie portfela to drobnostka w porównaniu z tym, co naprawdę tracimy każdego dnia – czas z rodziną, spokój, radość. Może warto czasem przestać wszystko kontrolować i po prostu żyć. I choć portfel się znalazł, to dzięki jego zgubieniu odnaleźliśmy siebie nawzajem.

Reklama

Renata, 43 lata

Reklama
Reklama
Reklama