„Zięć ma w łazience więcej kosmetyków niż moja córka. A na te swoje arabskie perfumy wydaje majątek”
„To wszystko niby nie moja sprawa, wiem. Ale nie mogę patrzeć spokojnie, jak moja córka musi oszczędzać na butach, bo Michałowi zamarzyło się pachnieć jak arabski książę”

- Redakcja
Jestem kobietą praktyczną. Nie znoszę rozrzutności, nieprzemyślanych zakupów, niepotrzebnych gadżetów. Mój mąż powtarzał:
– Ty to potrafisz z niczego zrobić obiad i jeszcze ci zostanie.
I miał rację – nie lubię marnotrawstwa, w każdej formie. Tym bardziej nie umiem pojąć, jak można wydać trzysta złotych na… flakonik perfum. Mąż mojej córki, który – choć jest uprzejmy i całuje w policzek na przywitanie – doprowadza mnie do szewskiej pasji. W łazience mają więcej buteleczek niż cała drogeria pod moim blokiem. A te jego arabskie perfumy? Ostatnio przyszedł, cały szczęśliwy, że kupił sobie nową butelkę. Za ile? Za 480 złotych.
To wszystko niby nie moja sprawa, wiem. Ale jako matka – i babcia! – nie mogę patrzeć spokojnie, jak moja córka musi oszczędzać na butach, bo Michałowi zamarzyło się pachnieć jak arabski książę. Wiem, że czasy się zmieniają. Jednak chyba nie aż tak, żeby zięć miał więcej kremów pod oczy niż moja Basia.
Nie mogłam w to uwierzyć
Stałam właśnie w drzwiach, czekając, aż Basia poda mi ręcznik, żebym mogła wytrzeć wnusię. I wtedy rzuciłam okiem na półki nad pralką.
– Co to jest?! – wymknęło mi się mimowolnie.
– Tylko nie ruszaj, proszę – usłyszałam głos Michała zza kuchni. – Tam wszystko jest poukładane według kategorii.
Spojrzałam na półkę. Serum do skóry odwodnionej, booster rozświetlający, tonik złuszczający, krem na noc z peptydami, olejek do brody, krem pod oczy… I jeszcze z pięć innych rzeczy, których nazw nie zdążyłam nawet przeczytać.
– Michał, ty tu masz więcej kosmetyków niż Basia! – zawołałam.
– No... bo Basia nie używa wszystkiego. Ja się interesuję pielęgnacją. To taki mój rytuał.
Basia właśnie weszła z ręcznikiem i widząc mnie z otwartą buzią przy regale, roześmiała się.
– Mamo, nie patrz tak, bo ci tak zostanie.
– A ile ty wydajesz na to wszystko, jeśli można spytać?
– Nie wszystko naraz, spokojnie – Michał wzruszył ramionami. – No ale perfumy ostatnio kosztowały mnie prawie pięć stów.
Zamarłam.
– Że co?
– To niszowe perfumy z Dubaju. Ręcznie robione, naturalne olejki... – tłumaczył się jak dziecko.
– Ręcznie robione czy nie, ale pięćset złotych za zapach? A potem się dziwię, że Basia nie ma nowych butów na zimę.
– Mamo! – Basia jęknęła. – Nie zaczynaj...
A ja już wiedziałam, że to nie koniec tej rozmowy. Wręcz przeciwnie – dopiero początek.
Byłam na niego wściekła
Następnego dnia zadzwoniłam do Basi. Chciałam się upewnić, że nie przesadziłam, bo czasem, przyznam, mam tę tendencję. Gdy usłyszałam jej głos, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak.
– Wszystko w porządku?
– Tak, tylko Michał się trochę zdołował po twojej wczorajszej akcji.
– Moją „akcji”? Przepraszam bardzo, że powiedziałam, co myślę! – prychnęłam. – Zięć biega z kosmetyczką większą niż moja torebka, a ja mam milczeć?
– On się po prostu tym interesuje. Dla niego to jak hobby...
– A ja się interesuję robieniem nalewek, ale nie wydaję pół pensji na mirabelki z importu!
Po chwili usłyszałam, że ktoś do niej mówi. Michał.
– Mama dzwoni? – zapytał.
– Tak – odparła Basia, półgłosem.
– Daj mi, pogadam z nią – powiedział i po chwili miałam go na linii.
– Mamo, wiem, że dla ciebie to może być dziwne, ale ja naprawdę to lubię. I nie zaniedbuję obowiązków ani Basi, ani Franka.
– Mi jest wszystko jedno, czym się smarujesz. Tylko jak widzę moją córkę w tych samych kozakach trzeci sezon, a ty mi mówisz o perfumach za pięć stów, to mnie krew zalewa.
– Przecież nie zabraniam niczego kupować!
– Bo nie musisz. Ona sama oszczędza, żebyś ty mógł pachnieć jak sułtan!
Zapadła cisza. Usłyszałam tylko cichy oddech po drugiej stronie.
– Nie wiedziałem, że to tak wygląda z boku.
– To może najwyższy czas się przyjrzeć.
Musiałam mu to powiedzieć
Tydzień później zaprosiłam ich na obiad. Michał przyszedł z wielką torbą zakupów. Wtedy coś mnie tknęło.
– Co tam masz? – zapytałam, zerkając na eleganckie torby.
– A, tylko parę rzeczy – odpowiedział, jakby kupił bułki na przecenie.
– Parę rzeczy? A mogę zobaczyć?
– Mamo... – Basia zaczęła, ale Michał sam wyjął zakupy i położył na stole.
Krem z kwasem hialuronowym za 219 zł, nowy roller z jadeitu, jakieś kapsułki „z witaminą C i kawiorem”, które wyglądały jak cacka z jubilera.
– Lepiej zacznij smarować olejem rzepakowym, bo na olejki z kawiorem cię zaraz nie będzie stać – rzuciłam, kręcąc głową.
– Pracuję i zarabiam! – obruszył się.
– I bardzo dobrze. Ale wasz Franek ostatnio chodził do przedszkola w butach z przetartym czubkiem. Zauważyłeś?
Zamilkł. Zerknął na Basię. Ta tylko spuściła wzrok.
– Bo on tak szura, mamo. Każde buty tak niszczy...
– To nie znaczy, że ma wyglądać jak ubogi krewny! Kiedy ostatni raz kupiłeś coś dziecku?
– No nie pamiętam... To Basia robi zakupy dla Franka...
– A ty pachniesz jak orient express i masz ręce gładkie jak pupcia niemowlaka. Coś tu nie gra.
Michał westchnął i wziął torbę z kosmetykami.
– Oddam to. Masz rację, mamo. W sumie... może trochę przesadziłem.
– Tylko trochę? – uniosłam brew.
– No dobrze. Bardzo. A pomożesz mi kupić Frankowi nowe buty?
– No w końcu jakieś konkrety!
Byłam dla niego jak matka
Na zakupach z Michałem czułam się trochę jak jego matka, trochę jak nauczycielka na wycieczce. Chodził za mną z pokorą i notował w głowie każde moje zdanie. Weszliśmy do sklepu dziecięcego i już przy pierwszym regale sięgnął po jakieś śniegowce z neonowym logo.
– Nie muszą świecić jak stacja benzynowa. Popatrz na te – wskazałam porządne buty z grubą podeszwą.
– Chciałem, żeby miały styl, wiesz, takie z pazurem.
– On ma pięć lat.
Pokiwał głową i poszedł za mną jak grzeczny chłopak. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do drogerii, ale tym razem Michał od razu powiedział:
– Tylko pasta i mydło.
– I bardzo dobrze – skinęłam głową. – Bo jak jeszcze raz usłyszę o perfumach za pół tysiąca, to nie ręczę za siebie.
Roześmiał się.
– Dobra, mamo. Mam nauczkę.
W domu Basia aż otworzyła usta ze zdziwienia, widząc Michała z torbą dziecięcych ubrań i paragonem w dłoni.
– Co to?
– Zakupy dla Franka.
– Co się stało?
– Twoja mama przemówiła mi do rozsądku.
Spojrzała na mnie z wdzięcznością.
– Dzięki, mamo.
– Nie ma za co.
Nauczyłam go pokory
Nie spodziewałam się, że Michał weźmie sobie moje słowa tak do serca. Tydzień później znowu mnie zaprosili na obiad. I tym razem to nie Basia krzątała się po kuchni, tylko... on.
– Coś ty mu zrobiła, mamo? – szepnęła mi Basia do ucha, kiedy przeszłyśmy do pokoju.
– Nic. Po prostu potrząsnęłam nim lekko.
– Mamo! – zaśmiała się, ale spojrzała na Michała z czułością. – Wiesz, że pierwszy raz od dawna rozmawiamy o czymś innym niż jego nowe serum?
Michał doniósł do stołu wielką miskę sałatki.
– Proszę bardzo. Zielona bomba witaminowa. I żaden kosmetyk nie działa tak dobrze na cerę.
– Patrzcie go, ekspert się znalazł – podsumowałam z uśmiechem.
– Dzięki tobie zmieniłem priorytety.
Basia spojrzała na niego wzruszona. Ja też się nie odezwałam, tylko dolałam mu kompotu.
– No dobra – Michał oparł się wygodnie. – Jednej rzeczy nie oddam. Masło shea jest tylko moje.
– I bardzo dobrze – powiedziałam. – Jak kupisz więcej niż jedno na miesiąc, to cię osobiście oddam je do sklepu.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
– Mamo, jesteś niemożliwa – rzuciła Basia.
– A wy? Jesteście już prawie normalni. I to mnie najbardziej cieszy.
Byłam z siebie zadowolona
Od tamtej kolacji minęło kilka tygodni. Michał nadal dba o siebie. Nie zamierzam udawać, że z niego nagle zrobił się drwal z toporem, ale jest różnica. Nagle ma czas, by z Frankiem poukładać klocki, a nie tylko czytać skład kosmetyku na etykiecie. Zamiast opowiadać o „nucie serca” w perfumach, zapytał Basię, czy nie chciałaby wyjść gdzieś sama, a on zostanie z dzieckiem. I nie uwierzycie – sam kupił Frankowi kurtkę. Bez mojej pomocy.
– Mamo, widziałaś? – szepnęła Basia ostatnio, kiedy przyszłam na kawę. – Michał wczoraj szorował podłogę! I to nie dlatego, że coś rozlał.
– Czyli co? Cud?
– Nie. Po prostu rozmowa, której nikt nie chciał wcześniej odbyć.
– To może powinnam napisać poradnik. Jak utemperować zięcia bez podnoszenia głosu.
W tym momencie Michał wszedł do kuchni z kubkiem herbaty dla mnie.
– Mamo, herbatka z pokrzywy. Działa na nerwy i cerę – puścił do mnie oczko.
– Jeśli chcesz mnie udobruchać, to wiedz, że ja się nie kupuję za pokrzywę.
– Ale za sernik z malinami już tak?
Spojrzałam na niego surowo, ale nie wytrzymałam i się uśmiechnęłam.
– No dobra, ale pamiętaj – jedna buteleczka perfum, a ja wracam z kontrolą.
– Obiecuję. I dzięki, mamo.
I wiecie co? Może i dalej pachnie jak sułtan, ale przynajmniej teraz nie zachowuje się jak książę.
Renata, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam iść na andrzejki do znajomych, ale musiałam zajmować się wnukami. Po godzinie miałam ich po dziurki w nosie”
- „Zdębiałem, gdy narzeczona zdradziła mi swoje grzeszne zachcianki. Zgodziłem się, ale do dziś pluję sobie w brodę”
- „Żona zmieniła moje życie w żart. Miałem być tatusiem gromadki maluszków, lecz dziś nie ma mi kto ich urodzić”