„Zięć powiedział, że znicze to strata pieniędzy i nie da na nie ani grosza. Skąpy bubek stracił miejsce w moim sercu”
„Patrzyłam na niego długo. Jakby był kimś innym niż tydzień temu, kiedy siedział w mojej kuchni i bredził o stracie pieniędzy. Dopiero teraz, pierwszy raz od tamtej rozmowy poczułam, że warto było czekać”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która łatwo się obraża. Ani taką, co z igły widły robi i dramaty rozdmuchuje. Przeżyłam swoje. Widziałam ludzi, którzy potrafili kłamać w oczy i takich, którzy oddaliby ostatni kawałek chleba. Ale to, co usłyszałam od mojego zięcia przy kuchennym stole, sprawiło, że pierwszy raz od dawna naprawdę zadrżały mi ręce. I wtedy coś we mnie pękło.
Chyba się przesłyszałam
– Po co te znicze? – zapytał, opierając się łokciem o stół, jakbyśmy rozmawiali o tym, czy kupić ser żółty, czy topiony. – Przecież to tylko szkło i parafina. Za tydzień wszystko i tak zalane, zgaszone albo ukradzione.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Słucham? – zapytałam spokojnie. – Powiesz to jeszcze raz, bo chyba się przesłyszałam.
– No, że szkoda pieniędzy, mamo. Naprawdę. Nie lepiej dać na coś pożytecznego? Jak już tak bardzo ktoś chce uczcić zmarłych, to niech pójdzie na mszę, a nie wali sto złotych na światełka...
– Sto złotych?! – przerwałam mu. – Ty kiedyś znicze za sto złotych widziałeś? Kupuje się po dwa, trzy złote. Symbol. Ale może ty już nie wiesz, co to znaczy „symbol”.
– Mamo, nie denerwuj się, po prostu mówię, co myślę – wzruszył ramionami. – Po co te nerwy? Tylko się pytam. Taki mamy czasy. Ludzie żyją tu i teraz.
– Aha. A ci, co odeszli, to już nic nie znaczą? Nie zasługują, żebyś choć raz w roku przystanął, zapalił znicz i pomyślał?
– Mam swoje sposoby – burknął. – Nie potrzebuję cyrku ze zniczami i wieńcami.
Wtedy właśnie poczułam, że coś się zmienia. Że po tych słowach... on już nigdy nie będzie dla mnie taki sam.
Spojrzał na mnie kątem oka
Wojtek poszedł do salonu jak gdyby nigdy nic. Zostawił za sobą te swoje „mądrości” i kliknął pilotem w telewizor. A ja stałam przy kuchence i nie mogłam przestać o tym myśleć.
– A twoja mama? – zapytałam po chwili ciszy, stając w progu. – Też nie zasługuje na znicz? Bo jak pamiętam, to jej grób też stoi pusty. Nawet jeden badyl tam nie leży.
– Przestań, mamo – rzucił bez odwracania głowy. – Przecież mówiłem. Nie obchodzę tych wszystkich Zaduszek.
– To, co obchodzisz? Dzień pizzy?
– No, na przykład. Albo dzień odpoczynku. Przynajmniej nikt mi wtedy nie wypomina, że czegoś nie kupiłem – syknął.
– Jesteś dorosłym facetem. Masz żonę, dzieci, kredyt, ale w tym wszystkim zgubiłeś człowieczeństwo – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie kątem oka, ale nic nie odpowiedział.
– Nie chodzi o znicz – dodałam, głos już mi drżał. – Chodzi o to, że ty już nie czujesz, że coś wypada. Że są rzeczy, które się robi nie dla siebie, tylko z szacunku.
– Przesadzasz... – westchnął.
– Nie, Wojtek. Przez dwadzieścia lat byłam dla ciebie jak druga matka. I pierwszy raz mam ochotę ci powiedzieć, że zawiodłam się na tobie.
Odwróciłam się i poszłam do pokoju. Zasłoniłam firankę, usiadłam na fotelu i patrzyłam w okno. Coś we mnie zgasło.
Straciłam do niego szacunek
Następnego dnia do mojego mieszkania przyszła Anka. Przyniosła świeże bułki, ser biały, ale ja już od progu czułam, że coś wie.
– Mamo, co się stało? – zapytała, zanim zdjęła płaszcz. – Wojtek mówił, że się pokłóciliście.
– Nie... – odpowiedziałam spokojnie. – On po prostu pokazał, kim jest.
– Mamo, no błagam cię... – jęknęła. – To tylko znicze...
– Nie, kochanie – przerwałam jej. – To właśnie nie „tylko znicze”. To człowiek, który do własnej teściowej mówi, że pamięć o zmarłych to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Córka spojrzała na mnie zaskoczona.
– Teraz ja już wiem, że jak umrę, to Wojtek powie: „Nie ma sensu dawać na znicz, i tak zgaśnie”. I wiesz co? Nie chcę, żeby ktoś taki stał nad moim grobem.
– Mamo, przesadzasz... On po prostu nie rozumie...
– A ja mam dość tłumaczenia dorosłym facetom, że empatia to nie hobby – syknęłam ostrzej, niż chciałam. – To obowiązek.
Anka usiadła przy stole i pokręciła głową.
– Pogadam z nim – powiedziała po chwili. – Ale nie licz, że zmieni zdanie.
– Nie chcę, żeby zmieniał zdanie. Chcę, żeby wiedział, że od wczoraj nie ma już miejsca w moim sercu.
Zaskoczył mnie
Minął tydzień. Była sobota, na cmentarzu ruch jak w ulu. Właśnie szłam na grób moich rodziców. Dwie torby – w jednej znicze, w drugiej chryzantemy. Na starym płaszczu przypięta agrafką chustka – żeby nie wiało za bardzo za uszy. Taka już moja tradycja. Stanęłam przy grobie, wyjęłam zapałki. I wtedy usłyszałam za plecami znajomy głos.
– Mamo...
Odwróciłam się powoli. Stał przede mną Wojtek. W jednej ręce trzymał siatkę z dwoma zniczami, w drugiej wiązankę z białych astrów.
– Co ty tu robisz? – zapytałam z niedowierzaniem.
– No jak to, co... Przyszedłem zapalić znicz. Dla dziadków. I dla ciebie – spojrzał na mnie poważnie. – Bo Anka powiedziała, że to ważne. A potem sobie myślałem... Może ona ma rację?
Patrzyłam na niego długo. Jakby był kimś innym niż tydzień temu, kiedy siedział w mojej kuchni i bredził o stracie pieniędzy.
– I co, wstyd ci było? – zapytałam z przekąsem.
– Trochę. Ale bardziej wstyd mi było, że to ty musiałaś mi przypomnieć, co to znaczy szacunek.
Podeszłam bliżej. Spojrzałam na te jego znicze – skromne, najtańsze. I co z tego?
– Nie chodzi o cenę – powiedziałam. – Nigdy nie chodziło.
– Wiem. Przepraszam, mamo. Chyba zapomniałem, kim jestem.
– Jeszcze możesz sobie przypomnieć – mruknęłam, stając obok niego. – Tylko to nie jest prezent. To ostatnia szansa.
Powiedziałam mu prawdę
Wróciliśmy razem. Szliśmy w ciszy, oboje jakby niepewni, co dalej. Wojtek trzymał pustą reklamówkę, a ja parasolkę, choć deszcz już dawno przestał padać. Nagle zatrzymał się przed blokiem.
– Mamo, możemy pogadać jeszcze chwilę? – zapytał, nie patrząc mi w oczy.
– Mów – odparłam twardo.
– Wiem, że się ostatnio oddaliłem. Od ciebie, od... tej rodziny, którą zawsze miałem – mówił powoli. – Ale ja... ja naprawdę nie wiedziałem, że cię to tak zaboli. Myślałem, że to tylko znicze, jakieś tam datki na groby...
– Właśnie. Myślałeś. O sobie – przerwałam mu. – A ja przez ostatnie lata dawałam wam wszystko, co mogłam. Czas, wsparcie, obiad w niedzielę, opiekę nad wnukami. A wystarczyło jedno twoje zdanie, żeby mi to wszystko przewrócić.
– Nie chciałem cię zranić – szepnął.
– A jednak zraniłeś – odpowiedziałam ostrożnie, ale bez złości. – I nawet nie zauważyłeś, jak łatwo ci to przyszło.
– Może za bardzo się skupiłem na tej nowoczesności. Na tym, żeby się nie dać naciągać, być „świadomym konsumentem”... Głupie hasła. A zapomniałem, że są rzeczy ważniejsze niż pieniądze.
– Zapomniałeś, że są ludzie – poprawiłam go. – I że ludzie pamiętają. Nawet jeśli im się wydaje, że nie.
Wojtek spuścił głowę. Po chwili cicho powiedział:
– Czy mam jeszcze miejsce w twoim sercu?
Zawahałam się.
– Nie wiem, ale możesz spróbować je odbudować. Powoli. I nie słowami.
– Tylko czym?
– Czynami. Codziennością.
Zamarłam
Minął miesiąc. Wojtek nie robił wielkich gestów, ale zaczął przychodzić z wnukami, sam, bez przypominania. Raz przyniósł mi świeże bułki, raz naprawił skrzypiące drzwi balkonowe. W niedzielę przyszli całą rodziną. Anka niosła jabłecznik, dzieci krzyczały, że chcą kakao, a Wojtek zajął się wynoszeniem śmieci, zanim go o to poprosiłam. Siedzieliśmy potem przy stole. W radiu leciała jakaś stara piosenka.
– Wiesz, mamo – odezwał się w pewnym momencie – Jak byliśmy ostatnio na cmentarzu, to starsza pani, powiedziała, że dobrze, że przyszedłem na cmentarz z dziećmi. Bo jej wnuk nawet nie wie, gdzie jest jego dziadek pochowany.
Zamarłam.
– I co jej powiedziałeś?
– Nic. Uśmiechnąłem się tylko. Pomyślałem wtedy, że nie chcę, żeby ktoś tak kiedyś mówił o mnie. Albo o tobie.
Patrzyłam na niego długo. Przez ten ostatni miesiąc wciąż miałam z tyłu głowy tamte słowa: „znicze to strata pieniędzy”. Dopiero teraz, pierwszy raz od tamtej rozmowy poczułam, że warto było czekać.
– Wiesz co, Wojtek? – odezwałam się cicho. – Znowu zaczynam cię lubić.
– To już coś – uśmiechnął się. – A resztę... odbuduję, cegła po cegle.
Spojrzałam na stół, pełen zapachu ciasta, kakao i śmiechu dzieci. Może jeszcze nie całkiem go odzyskałam, ale... drzwi zostawiłam uchylone.
Jolanta, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa twierdzi, że kobieta nie powinna hańbić się pracą. Tyle że bez mojej pensji nie miałaby co do garnka włożyć”
- „Teściowa zmyła mi głowę, bo nie kupiłam chryzantem na parafialnym straganie. Od dzisiaj może zapomnieć, że ma wnuki”
- „Gdy mąż przyniósł mi kwiaty, czułam, że coś przeskrobał. Kiedy zaczął sam sprzątać, było pewne, że to coś poważnego”