Reklama

Jesteś naszą ostatnią nadzieją, mamo. Naprawdę – jęczała do telefonu Klara. – Właścicielka mieszkania zapowiedziała, że jeżeli nie pozbędziemy się Rambo, to nam wymówi umowę…

Reklama

– Kochanie, ja przecież nie mam warunków – przypomniałam słabo.

– Mieszkam w bloku.

– Mamo, proszę cię – błagała dalej córka. – Przecież nie oddamy go do schroniska! A ja muszę dokończyć staż… To tylko dwa miesiące, potem zmienimy mieszkanie, i już!

Nie zdziwiło mnie, że sąsiedzi zarządali od właścicielki mieszkania, żeby zmusiła swoich najemców do pozbycia się niebezpiecznego psa. Jakby w mojej klatce mieszkał taki zwierzak z parą młodych ludzi, którzy wyraźnie sobie z nim nie radzą, zrobiłabym to samo…

Zobacz także

Nie, żebym się bała rottweilera córki i zięcia, bo pies mnie akurat akceptował od szczeniaka, ale uważałam, że ich nieprzemyślany zakup to nie mój problem. Najłatwiej jest kupić rozkosznego szczeniaczka, a potem dziwić się, że wyrósł z niego groźny basior. Ech, ci młodzi! W końcu jednak oczywiście ustąpiłam i zgodziłam się, by Klara przywiozła mi Rambo.

Już kiedy wszedł, poczułam, że narobi mi kłopotów. Bydlę było wielkie, umięśnione, a do tego spasione przez rozkochanego w nim zięcia. Darek ciągle pamięta, jakim Rambuś był słodkim szczeniaczkiem, i jakoś umknął mu fakt, że obecnie psisko bardziej przypomina psa Baskervillów niż rozkosznego pluszaka.

– Co mam zrobić, jeśli zacznie sprawiać problemy? – zapytałam, głaszcząc wielki czarny łeb; pies przymilał się do mnie, jakbym to ja była jego ulubioną panią. – Gdzie go odstawić?

– Nie zacznie! – zapewniła beztrosko córka i po chwili już jej nie było.

Grube rękawice i kolczatka; jakoś sobie z nim poradzę

– Masz być grzeczny! – przykazałam psu surowo. – Już ja wiem, na co cię stać. Ale uprzedzam: żadnych bójek, żadnych awantur z innymi psami ani szczekania na listonosza! On mi przynosi emeryturę, a musimy mieć pieniądze na twoje żarcie.

Tak naprawdę córka zostawiła mi sporo pieniędzy na utrzymanie Rambo, ale nie uznałam za stosowne go o tym informować. Gadałam do niego jeszcze ze trzy minuty, nim zrobiło mi się głupio. „To efekt życia w samotności” – pomyślałam.

Żebym chociaż przemawiała do miłego pudelka albo maciupkiego yorka! Nie, ja zupełnie poważnie monologowałam do czarnej bestii o wyglądzie wielokrotnego zwycięzcy w nielegalnych walkach psów.

Problem z Rambo nie polegał na tym, że mógłby mi w jakiś sposób zagrażać. Nie, rottweilery to wyjątkowo lojalne psy, które dosłownie oddadzą życie w obronie opiekuna. Kłopot był w tym, że Rambo usiłował bronić swoich państwa, a teraz i mnie, przed wszystkimi niebezpieczeństwami tego świata, poczynając od jamnika sąsiadów, a kończąc na terkoczącej deskorolce jakiegoś młodzieńca. Ledwo wyszło się z nim z czterech ścian, momentalnie jeżył się na potężnym karku, obnażał zęby i ciskał dookoła spojrzeniem przekrwionych oczu, wypatrując wroga.

Jeszcze gorzej było z przyjmowaniem odwiedzin, bo pies nienawidził obcych na swoim terytorium.

Wiedziałam, że mimo zamykania go przez Klarę w łazience, gdy przychodzili goście, znajomi coraz rzadziej ją odwiedzali. Mało tego, Rambo usiłował też pożrećdoręczyciela pizzy, dwóch kurierów oraz nieszczęśnika, który zadzwonił do drzwi, by nawrócić ją na nową wiarę. Mnie jednak nie odwiedzał nikt poza listonoszem. W pewnym sensie byłam więc idealną opiekunką dla tego psa. Najgorsze jednak były spacery. Pomimo późnej wiosny, musiałam chodzić w grubych skórzanych rękawicach, bo Rambo tak szarpał smycz, że obcierała mi dłonie.

Oczywiście szedł w kagańcu, a na szyi miał metalową kolczatkę. To jednak nie sprawiało, że mniej się obawiałam, iż w końcu się wyrwie i zrobi komuś krzywdę…

– Stój! Noga! Siad! Idziemy! – zdenerwowana, wydawałam psu sprzeczne polecenia, a on, powarkując z cicha na szumiące krzaki, zwracał ku mnie zdezorientowane spojrzenie.

Musieliśmy wyglądać dość dziwnie.Starsza pani w lekkim płaszczyku i rękawicach obszytych futrem, ze staroświecką torebką i podniszczonych butach, prowadząca na grubej, rzemiennej smyczy potężnego psa rasy kojarzonej z walkami psów albo strzeżeniem domostw mafiosów.

Do tego pies na wszystko, co się rusza, łypał morderczym spojrzeniem, ale jednocześnie bardzo grzecznie słuchał moich poleceń, z upodobaniem podpychając łeb pod pieszczącą go dłoń w rękawicy.

Chyba właśnie to jego posłuszeństwo i oddanie uśpiło moją czujność, bo zdecydowałam się usiąść na chwilę na ławce i odpocząć. Rambo siadł obok mnie, kładąc mi łeb na kolanach. Kaganiec wbijał mi się w udo, więc lekko go przesunęłam i w tym momencie nieco poluzowałam smycz. Jak na złość, akurat wtedy z alejki wyszedł mężczyzna z owczarkiem niemieckim. Rambo szarpnął się z ujadaniem w ich kierunku. Poluzowany rzemień wymknął mi się z dłoni i pies popędził, zanosząc się jazgotem.

O dziwo, mężczyzna nie zareagował paniką, tylko stanął bez ruchu, uniósł lewą rękę nad głowę i nakazał:

– Stój!

Rambo nie przestał ujadać, ale stracił rezon, tańcząc na sztywnych łapach wokół przeciwników. Owczarek wodził za nim spojrzeniem, jednak stał spokojnie, tak jak mu rozkazano.

– Rambo! Rambo, do mnie! – dobiegłam do nich zdyszana i chwyciłam psa za kolczatkę. – Mam go! Przepraszam pana! Wymknął mi się…

– Proszę go zapiąć i kazać mu usiąść – polecił mężczyzna, ignorując moje przeprosiny.

Był w średnim wieku, dobrze zbudowany, miał ogorzałą twarz i mocne, męskie rysy. Emanował z niego spokój i aura władzy.

Szybko odciągnęłam swojego psa.

– A teraz niech pani go skarci – polecił mi właściciel owczarka.

– Zły pies! – krzyknęłam.

– Spokojnie, nie trzeba krzyczeć – pouczył mnie. – Wystarczy zmarszczyć brwi i powtórzyć to dwa razy. Pies nie jest głupi, zrozumie. I nie jest zły, tylko nieułożony.

Zamierzałam zapytać, jakim prawem rozkazuje obcej kobiecie, i to starszej od siebie, ale nagle zobaczyłam, że Rambo potulnieje na widok mojej miny.

W sobotę odbyły się na łąkach pierwsze zajęcia

– Jeszcze raz najmocniej przepraszam – zwróciłam się do mężczyzny. – To pies córki, a raczej zięcia… Chyba kiepsko go wychowali.

– Mało kto umie sobie radzić z rottweilerami – usłyszałam w odpowiedzi. – Te psy wymagają żelaznej konsekwencji i wielkiej odpowiedzialności. Jeśli miałaby pani czas i ochotę, zapraszam z nim na szkolenie. To moja wizytówka.

Przyjrzałam się kartonikowi.

Andrzej D. okazał się treserem psów policyjnych z wieloletnim doświadczeniem. Popołudniami prowadził szkolenia z posłuszeństwa. Zadzwoniłam i umówiłam się na sobotę. Tego dnia włożyłam więc rękawice, zapięłam psu smycz i wyruszyłam na łąki rozciągające się za naszym supermarketem, gdzie miało odbyć się indywidualne szkolenie.

– Witam! Cieszę się, że pani przyszła. Proszę stanąć tutaj, zaraz zaczynamy – pan Andrzej odszedł kilka kroków.

Rambo aż wibrował z napięcia, z jego gardła wydobywał się bulgot.

Ja spociłam się ze strachu przed krwawą jatką, której się spodziewałam.

– Na początek będzie musiał zapoznać się z Lolą. Domyślam się, że nigdy nie był socjalizowany, i dlatego źle reaguje na inne psy.

Lola była tą suczką owczarka, którą Rambo zaatakował przy pierwszym spotkaniu. Była też wyszkolonym psem policyjnym. Nie dała się sprowokować nawet do jednego warknięcia, po prostu stała i patrzyła spokojnie na szarpiącego się przeciwnika.

A nawet nie była zapięta na smyczy!

Kiedy Rambo wreszcie się zmęczył, pozwolił się Loli obwąchać. Przestał warczeć. Uznałam to za cud.

– Żaden cud – roześmiał się treser.

– On powinien poznawać inne psy od szczenięcia. Wtedy nie traktowałby ich jak wrogów stada. Jeśli chodzi o ludzi, to musi się nauczyć, że zajmuje w stadzie pozycję podrzędną. On broni swoich państwa, ponieważ w swoim mniemaniu jest przywódcą stada i traktuje to jak obowiązek.

– To co mam robić, aby wiedział, że to ja rządzę? – zapytałam.

Przede wszystkim wytyczyć jasne granice. Żadnego spania w łóżku ani skakania po meblach. Pies, który wchodzi na kanapę, zawsze będzie próbował wejść nam na głowę.

Zrozumiałam, że tutaj winny jest głównie zięć, który Rambusia rozpieszczał jak dziecko. Nieraz widziałam, jak bestia rozwalała się na fotelu, a Klara przysiadała na taborecie.

Ja rady tresera wzięłam sobie do serca. Spotykaliśmy się regularnie, za lekcje płaciłam mu z pieniędzy zostawionych przez Klarę, uznając, że to dobra inwestycja. Po dwóch miesiącach pies był nie do poznania.

Ding dong! – odezwał się dzwonek i domyśliłam się, że to listonosz.

Nie zamknęłam jednak psa w łazience, tak ja działo się do tej pory.

– Dzień dobry – powiedziałam, otwierając drzwi ze świadomością, że Rambo stoi za moimi plecami. – Siad! – rzuciłam jeszcze przez ramię.

Przyjęłam emeryturę, podpisałam się na blankiecie i chwilę pogawędziłam z listonoszem. Ten dopiero po kilku minutach zorientował się, że
w przedpokoju siedzi wielki pies.

– Jaki grzeczny – pochwalił listonosz, który nigdy wcześniej nie widział Rambo (przecież miesiąc temu zamknęłam psa w łazience!). – Ma pani rękę do zwierząt. Rottweiler mojego syna to prawdziwa bestia.

– To po prostu rasa wymagająca konsekwencji – uśmiechnęłam się zadowolona z komplementu.

Lola nie wróci do służby. Ma poważną chorobę nerek

Z Rambo żyło mi się teraz całkiem wygodnie. Nauczył się, że to ja jestem szefem stada, i już nie usiłował mnie bronić przed całym światem. Wydawało się, że to mu odpowiada, chodził teraz na luźno zwisającej smyczy, zrezygnowaliśmy też z kolczatki. A w domu zamieniał się w wielkiego miśka, który patrzył na mnie inteligentnie, kiedy wygłaszałam kolejny monolog.

Zrozumiałam, że od dawna potrzebowałam psa. Po prostu przestałam sobie wyobrażać codzienność bez takiego przyjaciela.

– Mamo, skończyłam staż! I znaleźliśmy nowe mieszkanie! – oznajmiła któregoś dnia Klara, niszcząc moje poczucie stabilizacji. – Zabieramy Rambo już w weekend!

Nie chciał wyjść z domu… Zapierał się przednimi łapami i obracał na mnie łeb z wyrzutem, jakby sądził, że oddaję go za karę.

– No idź, to twoi państwo! – robiłam dobrą minę do złej gry, bo chciało mi się płakać; przywiązałam się do tej wielkiej, czarnej bestii!

A od kiedy pan Andrzej nauczył mnie rozumieć psią naturę, czułam, że i ja powinnam mieć w domu dużego, zapewniającego poczucie bezpieczeństwa psa.

Przypuszczałam, że córka i zięć znowu go rozpuszczą, i było mi żal pracy włożonej w jego ułożenie. Wiedziałam też, że będzie mi brakować wspólnych spacerów.

Przez następny tydzień snułam się więc naszymi trasami, rozmyślając o tym, jak mi źle bez psa przy boku…

– Pani Daniela? – usłyszałam naraz znajomy głos. – A gdzie Rambo?

– Wrócił do domu – westchnęłam.

– A pan dzisiaj bez Loli? Myślałam, że to pana pies.

– Nie, Lola była u mnie tylko tymczasowo. Miała wczoraj iść do domu swojego opiekuna w policji, ale niestety… nie trafi do służby.

– Jak to?!

– Wykryto u niej chorobę nerek. Nie może służyć w policji, a u mnie mieszkają już kolejne dwa psy.

– Lola jest chora? – przejęłam się.

Polubiłam tę piękną, szlachetną sukę o mądrych oczach i żelaznej sile woli.

Przy odpowiednim leczeniu dożyje piętnastu lat – pocieszył mnie pan Andrzej. – Gorzej, że nie mamy jej gdzie umieścić. Taki pies wymaga od opiekuna konsekwencji i odpowiedzialności. Ona jest jak broń palna, nie może trafić w niepowołane ręce.

– A jakby pan ocenił moje? – zapytałam, podejmując błyskawiczną decyzję. – Nadaję się na panią dla Loli?

Reklama

Dzień później podpisałam konieczne papiery i pod mój dach trafiła przepiękna suczka owczarka niemieckiego, i to po szkoleniu policyjnym.
Wbrew stereotypom, starsza pani też potrafi dać sobie radę z dużym psem o silnej osobowości. Wystarczy wiedzieć, że każdy pies wymaga konsekwencji i odpowiedzialności. I coś jeszcze: nie ma złych psów, są tylko nieodpowiedzialni właściciele.

Reklama
Reklama
Reklama