Reklama

Zawsze byłam oszczędna. Nie przez skąpstwo, nie – raczej przez rozsądek. Może to z przyzwyczajenia, może z czasów, gdy każda złotówka miała swoje miejsce i przeznaczenie. A teraz mam niewielką poduszkę finansową. Nie wielką fortunę, ale dość, żeby czuć się spokojnie. I wystarczająco, by nie musieć słuchać kpin zięcia, który nie raz i nie dwa parsknął śmiechem, słysząc o moich „luksusach” z emerytury.

Reklama

Miał do mnie interes

Zadzwonił do drzwi tuż po siedemnastej. Jeszcze dobrze nie zdjęłam fartucha po robieniu klusek, a tu proszę – w progu stoi zięć. Cały w nerwach.

– Mamo… – mruknął niepewnie, przestępując z nogi na nogę. – Masz może chwilkę?

A cóż to za okazja? – zapytałam, wycierając ręce o ściereczkę. – Bo wiesz, kawa się kończy, a ja mam limit – zażartowałam, wskazując mu ręką, żeby wszedł.

– Herbatka wystarczy – odparł z wymuszonym uśmiechem, rozglądając się po kuchni, jakby pierwszy raz tu był.

Usiadł przy stole. Zaparzyłam mu mocną z cytryną, postawiłam na stole, siadając naprzeciw.

– Co się stało?

Westchnął ciężko i spojrzał na mnie jak uczeń przyłapany na ściąganiu.

– Mamo… Nie chcę, żebyś pomyślała, że coś źle zrobiłem, ale… Potrzebuję wsparcia.

Unoszę brew. Oho, jednak nie przyszedł z sentymentu.

– Mów prosto z mostu. Ile?

Zakręcił głową, jakby miał nadzieję, że nie zapytam. Wreszcie wydusił:

Dziesięć tysięcy. Na dwa miesiące. Oddam, przysięgam.

– Dziesięć tysięcy? – parsknęłam. – I co, na cukierki?

– Firma. Płynność. ZUS się uwziął, wiesz, jak jest…

Patrzyłam na niego przez chwilę.

– No to dobrze, pożyczę. Ale wiesz... ja prowadzę notes. Z odsetkami.

Dałam mu pstryczka w nos

Zięć spojrzał na mnie, jakby nie dosłyszał. Wzrok mu uciekł, zrobił się czerwony na twarzy.

– Mamo… Ty żartujesz, prawda?

– A wyglądam na rozbawioną?

Chwycił filiżankę i zajął się mieszaniem herbaty, choć nie dodał cukru. Wycierał łyżeczkę o spodeczek, jakby to miało mu pomóc zebrać myśli.

– Przecież to chwilówka… Oddam. Nawet wcześniej. Po co te odsetki?

– No właśnie dlatego – odparłam spokojnie. – A ja szanuję swoje pieniądze.

– Mamo… – uśmiechnął się kwaśno. – Przecież to ja. Rodzina.

– A jak się śmiałeś ze mnie przy stole, jak opowiadałam, że odkładam z emerytury „na czarną godzinę”, to też byłam rodziną?

Spuścił głowę. Długo milczał. W końcu powiedział cicho:

To było głupie. Przepraszam.

– Wiem – powiedziałam. – Nie chodzi o przeprosiny. Chodzi o szacunek. Ty myślisz, że jak jestem stara i mam emeryturę, to siedzę w domu, patrzę w ścianę i piję herbatę. A ja mam lokatę i święty spokój.

– Mama ma lokatę? – zdziwił się szczerze. – Naprawdę?

– I kalkulator. Wiem, ile kosztuje moje zaufanie.

Patrzył na mnie, jakby zobaczył mnie pierwszy raz.

– Dobrze. Zgoda. Ile te odsetki?

– Pięć procent. Miesięcznie.

– Miesięcznie?! – prawie zakrztusił się herbatą.

– A co, myślałeś? Że dostaniesz po mnie dom w spadku?

Uśmiechnęłam się złośliwie

– To lichwa, mamo – jęknął, kręcąc głową. – Banki mają mniej.

To idź do banku – odparłam spokojnie, sięgając po zeszyt i długopis. – Tylko uprzedzam, że oni tam też nie podają herbaty z cytryną.

Zacisnął usta. Widać było, że kalkuluje w głowie, czy się opłaca. Po chwili westchnął ciężko.

– No dobra. Będzie, jak mama chce. Termin mnie goni.

– Nie, nie, nie – przerwałam mu, unosząc dłoń. – Najpierw podpis.

– Podpis?

– Tak, umowa pożyczki. Spisałam wzór z internetu. Druk mam. Przeczytasz, podpiszesz, dostaniesz gotówkę.

– Mamo, błagam… – jęknął. – Tylko nie róbmy z tego dramatu. To przecież rodzinna sprawa.

– Tym bardziej. W rodzinie wszystko musi być jasne. W przeciwnym razie zaczynają się szemrania, nieporozumienia i obrażone miny przy wigilijnym stole.

Podsunęłam mu dokument.

– Dziesięć tysięcy, dwa miesiące, pięć procent miesięcznie. Jak oddasz wcześniej, to odsetki niższe. A jak nie oddasz wcale…

Oddam – przerwał szybko. – Mama wie, że oddam.

– Wiem, że obiecasz. A oddasz?

Podpisał, wyraźnie zmieszany.

A pieniądze?

Otworzyłam puszkę po ciastkach. Tam były.

Nie ufam bankom – uśmiechnęłam się złośliwie.

– Mamo… jesteś niemożliwa.

Wiedział, że nie żartuję

Minął miesiąc. Ani widu, ani słychu. Żadnego „dziękuję”, żadnego „jestem w trakcie spłaty”, żadnego „mamo, żyjesz jeszcze?”. Więc zadzwoniłam.

– Halo? – odebrał z lekkim zdziwieniem, jakby się nie spodziewał, że numer starszej pani nadal aktywny.

– Witaj, dziecko – powiedziałam słodko. – Przypomniałam sobie, że dziś mija miesiąc.

– Miesiąc? Aaa… mamo, mówisz o tej pożyczce?

– A o czym niby?

– Oj, mamo… Spokojnie, przecież mówiłem, że oddam. Za miesiąc.

– Tak, ale umowa mówi wyraźnie: dwa miesiące, pięć procent co miesiąc. A dziś mija pierwszy miesiąc, więc… odsetki się należą.

– Ale mamo, to chyba nie tak dosłownie…

– A jak mam to czytać?

Zaległa cisza. Wiedział, że nie żartuję.

– Dobrze. To… ile wyszło?

– Czterysta dziewięćdziesiąt trzy złote i pięć groszy. Może być przelew.

– Mamo… – jęknął – To… naprawdę?

– Naprawdę. Bo ja się uczciwości uczę od ludzi, którzy mnie lekceważyli. Ale się uczę szybko.

– Nie myślałem, że mama będzie aż tak…

– Konsekwentna? Cóż, emerytura to nie stan umysłu. To inwestycja w spokój.

– To może jutro przeleję…

– Jutro to naliczę kolejne odsetki. Dziś, synku, dziś.

– Dobrze, dobrze. Już robię przelew. Mamo, jesteś twardsza niż moja księgowa.

– I mniej kosztuję – odparłam. – Na razie.

Dostałam propozycję

Minął kolejny miesiąc. Punktualnie – o dziwo – pieniądze wpłynęły na moje konto. Całość. Nawet z odsetkami. Nie minął tydzień, a zięć znów stanął w moich drzwiach, tym razem z bukietem kwiatów i ciastkami z cukierni.

– Mamo, przyszedłem z wizytą. Tak po prostu – oznajmił z wymuszonym entuzjazmem, stawiając torbę na stole.

– Po prostu? – uniosłam brew. – Nie ma ludzi, którzy po prostu przychodzą z eklerkami. Co tym razem?

– No… tak się zastanawiałem – zaczął, siadając ostrożnie. – Czy może mama nie byłaby zainteresowana… inwestowaniem.

– Inwestowaniem?

– No wiesz, mamo, dajesz pieniądze, ja je pomnażam. Stały procent. Bezpiecznie. Miałem kilka przemyśleń po tej pożyczce…

– Aha. Czyli nagle Róża z emeryturką została funduszem inwestycyjnym?

– Nie no, mamo, bez żartów. Poważnie mówię. Potrzebuję partnera w biznesie.

– I pamięć do dat – dodałam.

– Właśnie! Spójrz – wyjął z teczki jakieś wykresy, druczki, szacunki.

Przyjrzałam się, pokiwałam głową, po czym zsunęłam okulary na czubek nosa.

– Wiesz co, dziecko? Ja już inwestuję.

– Tak? W co?

W siebie. I w święty spokój. A ten kosztuje więcej niż twoje pięć procent.

– Czyli nie?

– Czyli może. Tylko tym razem ja ustalam warunki. A pierwszym jest: nie śmiejesz się więcej z emerytury. Bo to jedyny dochód, który nigdy nie zawodzi.

Zamilkł. Potem skinął głową.

– Zgoda, mamo. Róża to jednak solidna marka.

– I niepowtarzalna.

Zaśmiałam się szczerze

Od tamtej pory zięć już nigdy nie zażartował z mojej emerytury. Ba – gdy ktoś przy stole rzucił coś o „niskim ZUS-ie i zupkach chińskich dla seniorów”, aż się wzdrygnął i zerknął na mnie z niepokojem. Bo on już wiedział, że starsza pani z domku na końcu ulicy niekoniecznie musi być biedna. Może być cicha, skrupulatna i... niebezpiecznie konsekwentna.

– Mamo, może byś jednak rozważyła jakiś większy udział w firmie? – zapytał niedawno, gdy pomagałam wnuczce układać puzzle.

– Ja już mam firmę – odparłam. – Notes, kalkulator, procent składany.

– Ale mama to marnuje swój potencjał!

– Marnuję swój potencjał? Dziecko, ja żyję spokojnie. Rano mam jogę, w południe piję kawkę, wieczorem rozwiązuję sudoku. Życie marnują ci, którzy, harują po czternaście godzin, żeby potem przyjść do teściowej po pożyczkę.

Zarumienił się, ale się nie obraził. To w nim lubię. Ma dumę, ale i trochę pokory.

– Wiesz co, mamo? Czasem się zastanawiam, czy nie za mało cię słuchałem wcześniej.

– Na słuchanie nigdy nie jest za późno. A na naukę? Tym bardziej.

– Czyli… jakby mi znowu zabrakło, to mogę...?

– Możesz. Ale pamiętaj – procent nie spada. Z Różą się nie negocjuje.

Zaśmiał się. A ja – po cichu – też się uśmiechnęłam. Bo czasem największą satysfakcją nie jest to, że się odzyska pieniądze. Tylko że ktoś, kto cię lekceważył, nauczył się traktować cię poważnie.

Róża, 78 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama