Reklama

Nigdy nie sądziłam, że na stare lata będę musiała walczyć o szacunek we własnej rodzinie. Przecież ja ich tylko chciałam wspierać. Pomagałam, bo mogłam. Bo miałam siłę, zdrowie, trochę czasu. Bo kochałam swoją córkę ponad wszystko i chciałam, żeby jej było w życiu lżej. I tak jakoś naturalnie weszłam w rolę babci, opiekunki, kucharki, sprzątaczki...

Wszystko byłoby może do zniesienia, gdyby nie mój zięć. On nigdy nie powiedział „dziękuję”. Nigdy nie zapytał, czy mi to pasuje. Traktował mnie jak darmowy dodatek do mieszkania. Mówił do mnie „mamo”, ale ten zwrot zawsze miał w sobie coś natrętnego, jakby śmiał się ze mnie pod nosem. Z początku nie reagowałam. Jednak przyszedł taki moment, kiedy poczułam, że mnie wykorzystują. I wtedy postanowiłam, że koniec z tym. Postawiłam granice. I właśnie wtedy zięć zrobił coś, czego nie potrafię mu wybaczyć.

Postawiłam jasne granice

– Mamo, jutro by się przydało okna umyć, bo w weekend przyjeżdżają znajomi – zięć rzucił jakby od niechcenia, nawet na mnie nie patrząc.

– A to rąk nie masz, że sam nie możesz? – odparłam spokojnie, ale z wyraźną ironią.

– No przecież wiesz, że ja pracuję, a ty i tak jesteś w domu. Dla ciebie to dwie godzinki roboty – powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

– Dla mnie to nie jest „robotka”, tylko twoje obowiązki. To twój dom, nie mój – spojrzałam mu prosto w oczy.

Czułam, jak we mnie narasta złość. Od miesięcy sprzątałam, gotowałam, odbierałam wnuka z przedszkola i słuchałam fochów zięcia, kiedy nie zdążyłam zrobić mu obiadu na czas. I jeszcze miał czelność mówić mi, co powinnam zrobić.

– Chyba nie będziesz robić sceny o jakieś okna? – parsknął śmiechem. – Przecież zawsze byłaś taka pomocna. Coś się stało?

– Zmęczyłam się byciem pomocą domową z urzędu. Od dzisiaj zajmuję się tylko sobą. Koniec z gotowaniem dla was, koniec ze sprzątaniem. Możesz sobie nawet firanki wyprać sam.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, że się speszył. Przez chwilę milczał, potem odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni bez słowa. Wiedziałam, że to nie koniec. Jeszcze będzie próbował coś z tym zrobić. I miałam rację.

Córka była przeciwko mnie

Następnego dnia wróciłam z zakupów i zobaczyłam, że moja córka siedzi przy stole z założonymi rękami i z miną, jakby właśnie się dowiedziała, że zniszczyłam jej życie.

– Mamo, możemy porozmawiać? – zapytała chłodno, ledwo na mnie patrząc.

– Oczywiście, tylko najpierw zdejmę płaszcz.

– Paweł mówił, że… że zrobiłaś mu awanturę o jakieś okna. Że jesteś ostatnio bardzo niemiła i że nie da się z tobą wytrzymać – zaczęła, zanim zdążyłam odwiesić torbę.

– Ach, to tak. Czyli już zdążył pobiec na skargę? – powiedziałam z goryczą.

Nie musisz być złośliwa. On mówi, że czuje się przez ciebie źle. Że wszystko krytykujesz. Że się czepiasz.

– A ja czuję się wykorzystywana – przerwałam jej. – Wiesz, ile razy gotowałam obiady dla was obojga, zmywałam, prałam, a potem jeszcze słyszałam, że „przecież nie masz nic do roboty”? Ja już nie jestem młoda, Kasiu. Mam swoje lata. I nie przyszłam tu po to, żeby być służącą.

Zamilkła na chwilę. Wiedziałam, że to, co mówię, dociera do niej tylko częściowo.

– Może trzeba było powiedzieć wcześniej – mruknęła w końcu.

– Mówiłam, ale ty zawsze wtedy zmieniałaś temat. A on… on doskonale wiedział, co robi. I teraz nagadał ci bzdur, żebyś znów stanęła po jego stronie.

Wstałam i wyszłam do drugiego pokoju, zostawiając ją z jej myślami. Jeśli chciała mnie zrozumieć – musiała to zrobić sama.

Stanęłam jak wryta

Przez kilka dni było cicho. Kasia milczała, Paweł też. Nie prosili mnie o nic, ale też nie odezwali się ani słowem. Miałam wrażenie, że w ich oczach z „kochanej mamy i babci” stałam się niewygodnym meblem. Aż pewnego popołudnia, kiedy odbierałam wnuka z przedszkola, Kamilek zawołał:

– Babciu, a czemu już nie gotujesz nam obiadów? Tata mówił, że nie chcesz być już w naszej rodzinie.

Stanęłam jak wryta.

– Co takiego powiedział?

– No, że jesteś obrażona i już nie chcesz tu mieszkać. I że mama jest przez ciebie smutna – odpowiedział, jakby powtarzał coś, co dobrze zna.

Wieczorem, kiedy wrócili z pracy, już czekałam przy stole.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam do Kasi, kiedy zdjęła buty.

Znowu? – westchnęła.

– Twój mąż mówi naszemu wnukowi, że nie chcę być częścią rodziny. Naprawdę tak mu pozwalasz opowiadać?

Paweł tylko wzruszył ramionami, jakby to wszystko nie miało znaczenia.

Przestań dramatyzować, mamo – rzuciła Kasia. – Dziecko coś źle zrozumiało.

– Nie. To ty coś źle rozumiesz. Wasz syn widzi więcej, niż wam się wydaje. A ja nie zamierzam dłużej słuchać kłamstw, które mu wkładacie do głowy.

Tym razem to ja zostawiłam ich przy stole.

Postawiłam na siebie

Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu. Do biblioteki, na spacer, czasem do sąsiadki na herbatę. I za każdym razem wracałam spokojniejsza, ale też coraz bardziej pewna jednego: że ja już nie pasuję do tej rodziny, którą kiedyś tak bardzo wspierałam. Pewnego dnia, kiedy wróciłam późnym popołudniem, Paweł czekał na mnie w kuchni. Oparty o blat, z tą swoją wyćwiczoną miną „zatroskanego zięcia”.

– Mamo, musimy jakoś wrócić do normalności – zaczął, jakby to on był ofiarą.

– Do jakiej normalności? – zapytałam spokojnie, zdejmując płaszcz. – Tej, w której ja jestem waszą darmową pomocą domową?

– No nie przesadzajmy… Przecież pomagałaś z własnej woli.

– Bo myślałam, że to dla dobra rodziny. Tylko że jak rodzina zaczyna mnie obgadywać za plecami i nastawiać dziecko przeciwko mnie, to już nie jest rodzina. To teatr.

– Robisz sceny! Kasia już ma dość tych twoich fochów – rzucił zirytowany.

– A ja mam dość udawania, że wszystko jest w porządku – odpowiedziałam twardo. – Znalazłam sobie mieszkanie do wynajęcia. Wyprowadzam się za tydzień.

– Żartujesz, tak?

– Nie. Nie jestem tu potrzebna. Nie jestem szanowana. A ja siebie już szanować zaczęłam. Za późno, ale lepiej późno niż nigdy.

Nie odpowiedział. Chyba po raz pierwszy naprawdę mnie słuchał. Tylko że to już niczego nie zmieniało.

Serce mnie bolało

Tydzień minął szybko. Spakowałam swoje rzeczy do kilku pudeł i dwóch walizek. Kiedy wnuk zapytał, czy jedziemy na wakacje, uśmiechnęłam się tylko i pocałowałam go w czoło.

Babcia jedzie do swojego nowego domku, ale będziemy się widywać, dobrze?

– A dlaczego nie będziesz już tu mieszkać?

– Bo dorośli czasem muszą podjąć trudne decyzje – odpowiedziałam, walcząc z gulą w gardle.

Tego dnia Kasia wróciła wcześniej z pracy. Weszła do mojego pokoju bez pukania i oparła się o framugę drzwi.

Naprawdę to zrobisz? Naprawdę chcesz to tak zakończyć?

– Niczego nie kończę. Tylko wychodzę z roli, którą mi przypisaliście. Chcę być mamą i babcią. Nie służącą. Zasługuję na więcej.

– Przecież mogłaś to wszystko powiedzieć wcześniej, jakoś inaczej… Po co od razu taka dramatyczna decyzja?

– Mówiłam, tylko nie słuchaliście. A Paweł, zamiast usiąść i porozmawiać, wolał wkręcać ci bajki. Jesteś dorosła. Wybieraj, komu chcesz wierzyć.

– To nie tak… – zaczęła, ale zamilkła.

Zamknęłam pudło z ostatnimi rzeczami. Odetchnęłam głęboko.

– Mam klucze od nowego mieszkania. Jest malutkie, ale wystarczające. I po raz pierwszy od dawna – moje.

Objęła mnie, niepewnie, jakby bała się, że nie odwzajemnię. Odwzajemniłam. Bo choć serce bolało, wiedziałam, że robię to również dla niej.

Uśmiechnęłam się do siebie

Nowe mieszkanie pachniało farbą. Wreszcie mogłam wypić herbatę wtedy, kiedy miałam na to ochotę – nie w przerwie między zupą a prasowaniem cudzych koszul. Telefon zadzwonił wieczorem. Na ekranie: „Kasia”.

– Mamo… – odezwała się cicho. – Kamilek tęskni. Pyta, kiedy przyjedziesz. I ja też… nie potrafię sobie poradzić bez ciebie.

– też tęsknię, kochanie, ale wiesz… dobrze mi tu. Naprawdę dobrze.

– Paweł… obiecał, że przyjdzie i porozmawia z tobą – powiedziała po chwili. – Tylko nie wiem, czy go przyjmiesz.

Na razie muszę odpocząć w ciszy. W niej lepiej słyszę samą siebie.

– Rozumiem, ale… może w niedzielę przyjedziemy z obiadem? Bez oczekiwań. Po prostu posiedzieć razem?

Uśmiechnęłam się do siebie.

– Przyjedźcie. Mam nowy przepis na drożdżówkę. Upiekę.

– Mamo?

– Tak?

Dziękuję, że kochasz nas nawet wtedy, gdy nawalimy.

Patrzyłam przez okno, na rzędy balkonów i gasnące światła. Może to nie dom robi rodzinę, tylko granice, których się wreszcie nauczyliśmy.

Janina, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama