Reklama

Zawsze byłam kobietą spostrzegawczą. Z tych, co to zauważą, że ktoś włożył koszulę w innym odcieniu bieli albo że fryzjerka ucięła o milimetr za dużo z grzywki. Nie wtrącałam się, o nie. Ale widziałam. Widzę wszystko. Taka już jestem. Więc kiedy zięć, mój ukochany Piotruś – jedyny mężczyzna, którego naprawdę polubiłam w rodzinie – wrócił z wyjazdu służbowego z poplamionym kołnierzykiem od koszulki polo, od razu coś mnie tknęło. Niby nic wielkiego. Pomyślałam, że pewnie jadł deser w biegu, bo Piotrek zawsze robił wszystko na raz. Im dłużej na to patrzyłam, tym mniej przypominało to jagody. A bardziej... szminkę. I wtedy zaczęłam grzebać. Nie w jego rzeczach. W faktach. I jak się okazało – lepiej by było, gdybym została ślepa.

Reklama

Udawałam, że mnie to nie rusza

Zaczęło się niewinnie. Niedzielny obiad u nas, klasyka – rosół, schabowe i kompot z rabarbaru. Piotrek jak zawsze wszedł bez pukania, wesoły, wygadany, pachnący tą swoją wodą toaletową, którą moja córka kiedyś mu kupiła na imieniny. Jednak zanim zdążyłam podać mu zupę, zauważyłam tę plamę. Fioletowa smugowata kreska na białym kołnierzyku.

Co ci się stało z koszulką? – zapytałam niby od niechcenia, sięgając po wazę z rosołem.

– Aaa, pewnie się czymś poplamiłem w samochodzie, wiesz, jakie te drogi są. Człowiek je jogurt i wszystko leci – rzucił, nie patrząc mi w oczy.

– Jagodowy był ten jogurt? – uśmiechnęłam się słodko. – Bo wygląda jak... jagody. Albo... szminka?

Zerknął na mnie, parsknął śmiechem, ale już mniej pewnym.

– Daj spokój, mamo. Co ty, Sherlock Holmes jesteś? To tylko brud, serio. Nawet nie zauważyłem.

– Mhm – mruknęłam. – A Anka?

– Co Anka?

Też nie zauważyła?

– No... nie wiem. Chyba nie.

Milczałam chwilę, mieszając w talerzu. Udawałam, że mnie to nie rusza. Złość już zaczęła buzować w mojej głowie. Bo ja dobrze znam takie „brudy”. Sama miałam męża, co się jagodami tłumaczył. A potem wyszło, że to była sekretarka.

Nie chciała mi wierzyć

Wieczorem, jak tylko Anka wróciła do domu, zaprosiłam ją do siebie na herbatę. Usiadłyśmy przy kuchennym stole, a ja z miejsca przeszłam do rzeczy.

– Powiedz mi... Piotrek coś mówił o tym wyjeździe? Kto z nim jechał?

– Ludzie z pracy. Trzech chłopaków z działu, no i ta nowa, Patrycja, co ją przyjęli niedawno. Czemu pytasz?

– Bo coś mi się nie zgadza. Twój Piotruś wrócił z wyjazdu z plamą na kołnierzyku. Fioletową. Wyglądała jak... no, jak szminka.

Córka uniosła brew.

– Mamo, nie przesadzaj. Piotrek to nie ten typ.

– Mój mąż też „nie był tym typem”. A potem okazało się, że grzeszył z sąsiadką na naszej kanapie, jak tylko wychodziłam do sklepu.

– Serio teraz?! – fuknęła. – Porównujesz mojego męża do taty?

– Porównuję fakty. Co to za nowa ta Patrycja?

– No... młoda. Po studiach. Ładna. Ale... – zawahała się. – Piotrek by mnie nie zdradził. Przysięgał, że nigdy.

– Mężczyźni potrafią przysięgać z różańcem w jednej ręce, a majtkami cudzej baby w drugiej. Zaufaj starej kobiecie, coś tu śmierdzi.

Córka zmieszała herbatę gwałtownie, a ja wiedziałam już jedno – musiałam dowiedzieć się prawdy.

Udawałam, że się uśmiecham

Nie czekałam długo. Już następnego dnia wybrałam się do firmy zięcia. Oczywiście, niby przypadkiem – powiedziałam, że przyszłam przynieść mu obiad, ale tak naprawdę interesowała mnie ta cała Patrycja. W recepcji siedziała uśmiechnięta blondyneczka. Po chwili zaprowadziła mnie do zięcia. Piotrek był zaskoczony.

– Mamo, co ty tutaj robisz? – zapytał, odkładając telefon.

Bigos ci przyniosłam. Mówiłeś ostatnio, że nie masz czasu, by zjeść porządnie.

– No tak, dzięki... tylko po co tyle zachodu?

Lubię zadbać o rodzinę – odpowiedziałam, zerkając ukradkiem na biurka.

I wtedy ją zobaczyłam. Długie nogi, czerwona bluzka, a usta...

– To ta nowa? – wskazałam brodą, udając, że się uśmiecham.

– Tak, świetnie ogarnia tabelki – odparł, trochę za szybko.

– A szminkę też ma świetną. Taki sam odcień, jak miałeś na koszulce.

Zaczerwienił się. Jak uczniak przy tablicy.

– Mamo, nie zaczynaj...

– Ja? Przecież nic nie mówię. Wiesz, jak kobieta ma taką szminkę i nachyla się komuś do ucha... łatwo się rozmazać, prawda?

Zięć odchrząknął, spojrzał w okno.

Pracujemy razem. I tylko tyle.

– Aha. Jak coś, bigos jest z kminkiem. Na niestrawność i... poczucie winy.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ale oczy miał już nie takie pewne.

Nie robiłam scen

W poniedziałek o dziewiętnastej byłam już pod „siłownią”. Oparłam się o mur naprzeciw wejścia i czekałam. Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści pojawił się zięć. Bez torby sportowej. Za to z uśmiechem od ucha do ucha. Zaraz za nim wyszła Patrycja. W butach na obcasie. Siłownia, dobre sobie. Szli kilka kroków od siebie. Potem on przytrzymał jej drzwi do hotelu, a ona zarzuciła mu rękę na plecy. Tyle wystarczyło.

– No i proszę – szepnęłam. – Jagodowy jogurt, tfu.

Nie robiłam scen. Nie wyszłam zza rogu. Miałam swoje sposoby. Nazajutrz córka przyszła na obiad. Piotrek się „spóźniał”.

– Gdzie on jest? – mruknęła.

– Może na siłowni? – rzuciłam z udawanym zdziwieniem. – A może robi brzuszki w pokoju numer pięć?

– Co ty mówisz?

– To, że miałam rację. I mam dowód. Zdjęcie. O, proszę – podałam jej telefon.

Spojrzała. Nie płakała. Nie krzyczała. Po prostu wstała od stołu i wyszła bez słowa. Zostałam sama przy zupie pomidorowej.

Zrobiłam gruntowne porządki

Minęły trzy tygodnie. Piotrek sam się wyprowadził. Wrócił do swojej matki, choć przez całe lata mówił, że tam „nie da się żyć”. Teraz widocznie musiało się dać. Spakował się w ciszy. Córka nie chciała go widzieć. Klucze zostawił w skrzynce na listy. I tyle. Przez jakiś czas jeszcze dzwonił, pisał, przysyłał kwiaty – wszystkie wylądowały w śmietniku. Patrycja zniknęła z pracy – podobno sama odeszła. Albo ją ktoś poprosił. Nie dopytywałam.pewnego popołudnia, gdy siedziałyśmy razem w kuchni, córka powiedziała:

Dzięki, mamo. Wiem, że mnie ostrzegałaś nie dlatego, że nie lubisz Piotrka, tylko dlatego, że mnie kochasz.

Zrobiłyśmy gruntowne porządki – w szafach i w głowie. Wyrzuciłyśmy jego rzeczy, zdjęcia, a nawet te filiżanki z ich ślubu, które trzymałam tylko z grzeczności. Wieczorami siedzimy przy herbacie. Śmiejemy się. Czasem płaczemy. Ale to już inny płacz. Czy było warto grzebać? Tak. Bo prawda może być bolesna, ale kłamstwo... jest jeszcze gorsze. A Piotrek? Z kołnierzykiem sobie poradzi. Ale plam na sumieniu nie wypierze żadna pralnia.

Grażyna, 63 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama