„Zięć zarabia kupę forsy, a mi żałuje pieniędzy. W takim razie od jutra koniec z obiadkami i darmową opieką nad wnukami”
„Przez lata byłam ich pomocą domową, cateringiem i nianią w jednym. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewne zdanie rzucone przez mojego kochanego zięcia z takim tonem, że do dziś mnie nosi”.

- Redakcja
Zawsze byłam kobietą, która wszystko ogarnia. Dom, zakupy, obiadki, dzieci, wnuki, nawet kaktusy mojej sąsiadki pod nieobecność. Moja córka mówiła, że nie umiem usiedzieć w miejscu. I nie narzekała, kiedy zostawiała mi wnuki na pół dnia albo wpadali z zięciem na niedzielny rosół. Przez lata byłam ich darmową pomocą domową, cateringiem i nianią w jednym. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewne zdanie rzucone przez mojego kochanego zięcia z takim tonem, że do dziś mnie nosi.
Nie jestem z tych, co wypominają. Ale czasem, no przepraszam bardzo, trzeba. Bo skoro zięć zarabia tyle, że sam się tym chwal, to może nie powinien kręcić nosem, gdy proszę o drobną pomoc finansową. Nie chcę miliona monet, wystarczyło trochę szacunku.
Byłam wściekła
– No i wtedy powiedziałam do Hani z parteru: "Wiesz co, jak ja umrę, to mnie pochowają w starej kurtce, bo nowej chyba się nigdy nie dorobię" – powiedziałam z przekąsem, nakładając na talerz ziemniaki.
– Oj mamo, znowu zaczynasz – westchnęła Kasia, nawet nie odrywając wzroku od telefonu.
– Co zaczynam? Przecież ja tylko opowiadam. To był żart! – rzuciłam niby to wesoło, ale wnętrze już mi się gotowało. – Choć w sumie... jakbyście chcieli się zrzucić z Marcinem na jakąś cieplejszą kurtkę dla starej matki, to bym nie protestowała.
W tym momencie odezwał się mój zięć.
– Oj, mamo, po co ci nowa kurtka? Ta stara jeszcze cała – powiedział z uśmiechem, jakby mówił coś zabawnego.
– No pewnie. Tylko że na obiad to już starej zupy nie zjesz – odbiłam piłeczkę.
– Mamo… – Kasia spojrzała na mnie karcąco.
– Co „mamo”? – podniosłam głos. – Może pomyślałabyś o tym, że twoja matka chodzi w kurtce z lat 90.
Zrobiła się cisza. Nawet mały Staś przestał się bawić klockami i spojrzał na mnie jak na potwora z bajki. A ja tylko siedziałam i z całych sił starałam się nie wstać i nie trzasnąć talerzem o stół.
Miałam żal do córki
Dzień po tej nieszczęsnej rozmowie dalej byłam rozżalona. Dusiłam w sobie wszystko. Kasia zadzwoniła z rana.
– Mamo, możesz wpaść do nas około trzynastej? Marcin ma ważne spotkanie online, a ja muszę skoczyć do kosmetyczki. Zajmiesz się dziećmi? – zapytała jakby nigdy nic.
– Oczywiście – odpowiedziałam przesadnie słodko. – Tylko pytanie: czy za darmo, czy może za symboliczną kurtkę?
– Mamo, błagam… – jęknęła.
– Nie, bo ja się muszę teraz orientować – mówiłam spokojnie. – Bo widzisz, jak ja robię obiad, zmywam, sprzątam i jeszcze zajmuję się twoimi dziećmi, to nie jest tylko pomoc. To jest etat.
– Oj przestań, przecież wiesz, że cię kochamy – próbowała mnie rozbroić.
– A ja was! Tylko że miłość mi dachu nie naprawi. A jak jeszcze twój mąż będzie liczył mi dziury w kurtce, to się zbuntuję – mruknęłam, nie kryjąc złości.
W południe, jak głupia, i tak poszłam. Dzieciaki rzuciły się na mnie z radością. Usmażyłam naleśniki, pościerałam jogurt z podłogi, przeczytałam pięć razy ich ulubioną bajkę. Aż w końcu usiadłam zgarbiona na kanapie i zobaczyłam, jak zięć wychodzi z biura.
– Dziękuję, mamo – rzucił zdawkowo, nawet nie patrząc mi w oczy.
– A proszę bardzo – odparłam. – Rachunek rośnie.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Jak to?
– Tak to. Od dzisiaj robię notatki. Czas to pieniądz, prawda?
Wszystko sobie policzyłam
Wróciłam do domu i od razu siadłam przy kuchennym stole. Kartka, długopis i kalkulator – jak za starych czasów. Poniedziałek: odbiór wnuków z przedszkola – 1 godzina. Kolacja – 45 minut. Bajki i kąpiel – 1 godzina. Razem 2 godziny 45 minut.
Przesunęłam palcem po kartce.
Wtorek: rosół i drugie danie dla pięciu osób – 3 godziny. Sprzątanie po jedzeniu – 1 godzina. Razem 4 godziny.
Tak przeleciałam cały tydzień. Wyszło mi 21 godzin i 15 minut. No to teraz przeliczmy.
– Gdybym była opiekunką, brałabym ze 30 zł za godzinę. Kucharka – z 25. Sprzątaczka? Też dycha minimum za godzinę. A ja to wszystko robię w jednym! – mówiłam do siebie.
Wyszło mi ponad 600 złotych tygodniowo.
– No proszę – szepnęłam, z dumą podziwiając sumę. – I pomyśleć, że nawet kurtki się nie doczekałam.
Właśnie wtedy zadzwonił telefon.
– Mamo? – głos Kasi brzmiał łagodnie. – Chciałam cię zapytać, czy możesz zrobić bigos na weekend? Bo Marcin zaprosił kolegę z pracy z rodziną. Twój bigos zawsze wychodzi super.
Zamilkłam na chwilę.
– Bigos... hmm... Chwileczkę, już sprawdzam cennik – powiedziałam, szeleszcząc kartką przy uchu.
– Jaki cennik?
– Taki nowy. Od tej pory za każdą usługę wystawiam fakturę. Z podatkiem od babcinego serca.
Postawiłam sprawę jasno
W piątek rano Kasia zadzwoniła z miną w głosie, jakby połknęła łyżkę.
– Mamo, no weź, nie wygłupiaj się z tą fakturą. Marcin myślał, że żartujesz, ale… ty chyba naprawdę się uniosłaś?
– Nie uniosłam się, tylko się przeliczyłam – odparłam chłodno. – Przez trzy lata robiłam u was za darmo. Teraz przynajmniej wiem, ile jestem warta. I już nie będę robić „przysług”, które się potem traktuje jak obowiązki.
– Przecież jesteśmy rodziną – jęknęła.
– Tak? A jak mama z rodziny poprosi o nową kurtkę, to się ją zbywa jak akwizytora od garnków.
Cisza po drugiej stronie. Aż w końcu zadrżał głos Kasi:
– Wiesz, że nie chodziło o kurtkę. Marcin po prostu… nie zawsze umie się dobrze wyrazić.
– To niech się lepiej nauczy.
Następnego dnia nie poszłam do nich. Pierwszy raz od dawna. Żadnych naleśników, żadnych bajek, żadnego zmywania po kisielu. Po południu Kasia zadzwoniła zrozpaczona.
– Mamo, błagam. Staś wlał mleko do routera. Miałam zdalną naradę, Marcin biegał z odkurzaczem. Czy możemy pogadać?
– Możemy. W poniedziałek mam wolne między 10 a 12. Możemy ustalić nową formę współpracy.
– Ty to serio?
– Ja też mam życie. I emeryturę. A nie domowy obóz przetrwania.
– No dobra – poddała się. – To ustalmy stawkę. Chcesz godzinową czy ryczałt?
– Teraz rozmawiamy jak dorośli! – ucieszyłam się.
Miałam dla nich ofertę
Spotkaliśmy się u mnie na herbacie.
– No dobrze, zacznijmy – powiedziałam, zakładając okulary. – Proponuję trzy pakiety: podstawowy, rozszerzony i premium.
– Mamo, naprawdę? – Kasia jęknęła.
– A co? Wasza firma ma pakiety dla klientów, to i ja mam – odparłam z godnością. – Pakiet podstawowy to dwie godziny tygodniowo opieki nad wnukami. Cena promocyjna: uśmiech i kawa w termosie. Ale bez jedzenia.
– A ten rozszerzony? – zapytał Marcin ostrożnie, jakby się bał, że nagle zażądają mu nerki.
– Opieka dwa popołudnia w tygodniu. W pakiecie: bajki, przekąski, odbiór z przedszkola i jedno danie obiadowe. Wymiana: karta podarunkowa do sklepu z odzieżą i miesięczna pomoc przy opłatach za rachunki.
– A premium? – westchnęła Kasia.
– Trzy dni opieki, dwa razy gotowanie, i raz w miesiącu całodniowy dyżur z wnukami, jak chcecie gdzieś wyskoczyć. I wtedy chcę… nową kurtkę i pedicure co dwa miesiące.
Marcin milczał, wpatrzony w podłogę. W końcu podniósł wzrok.
– To, co wybieramy? – spytał Kasię.
– Chyba premium. I tak jesteśmy jej winni.
Uśmiechnęłam się.
– To teraz podpiszcie.
Nie miałam już złudzeń
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Nie, nie zaczęli mi płacić jak agencji niań, ale przestali traktować mnie jak powietrze. Kurtkę mam nową – granatową, z ciepłym kapturem. Wnuki dalej przytulam i karmię, ale już nie pod presją.
– Babciu, dziś są twoje naleśniki? – pyta Staś, gdy mnie widzi.
– Tylko jeśli mama przyniosła mi ciasteczka z tej kawiarni, co lubię – odpowiadam z uśmiechem.
Kasia się śmieje, ale przynosi. Marcin? Nawet nie pytajcie – od czasu do czasu podrzuci mi bon do drogerii i mówi:
– To za twoją cierpliwość. I za ten bigos, który mi śnił się po nocach.
Zatem żyję sobie spokojnie. Mam swoje życie, swoje zasady i wreszcie – swoje granice. A kto nie szanuje babci, ten potem sam obiera ziemniaki i słucha dzieci ryczących z głodu. Nie mam już złudzeń, że wszystko muszę robić sama. Teraz robię to, co chcę. A reszta? Może się nauczyć, że nawet najlepsza babcia kiedyś mówi „dość”.
Sonia, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W dniu moich 50. urodzin zrobiłam sobie prezent życia. Dla mojej rodziny to był cios, ale nie mam zamiaru przepraszać”
- „Moja synowa zapytała, co myślę o nowym przepisie na maślaki w occie. Powiedziałam prawdę i wszystko się zmieniło”
- „Były mąż kpił, że jako rozwódka nie znajdę miłości. Będzie zbierał szczękę z podłogi, gdy zobaczy, z kim dzielę sypialnię”