„Zignorowałam łańcuszek szczęścia i zaczęłam mieć pecha. Wmawiałam sobie, że to przypadek, ale prawda była inna”
„– To jakaś paranoja. Głupi przypadek! Wmawiałam to sobie przez cały dzień, ale gdy ponownie zapadł zmierzch, nie czułam się tak pewnie. Co gorsza, dostałam wysokiej gorączki. Wody dalej nie było, później w dodatku zabrakło prądu. Światło zgasło tak koło północy, kiedy od temperatury powoli mieszało mi się w głowie”.
- Mariola, 31 lat
Wystarczyła jedna wiadomość w telefonie, i w moje świetnie poukładane dotąd życie nagle wkradł się zupełny chaos. Nic z tego nie rozumiałam.
Nie wierzyłam w takie rzeczy
Odpisywałam akurat na ważnego SMS-a, gdy na ekranie komórki wyświetliło się nowe powiadomienie. „To twój szczęśliwy dzień” – przeczytałam i zaklęłam. Tylko nie to, nie znowu… Już po dziurki w nosie miałam tych idiotycznych łańcuszków szczęścia, które nieustannie wysyłała mi Kaśka, moja najlepsza kumpela jeszcze ze szkolnej ławy. A Kaśka rozsyłała znajomym wszystko – każdą głupotę, na jaką trafiła w internecie.
„Prześladuje cię pech, marzysz o wielkiej wygranej albo jeszcze większej miłości? Masz szczęście!” – przeczytałam jeszcze kilka słów wiadomości. „Inni nie wierzyli, a uwierzyli. Ten blask szczęścia świeci od jednej osoby do kolejnej, ale pod pewnymi warunkami. Pamiętaj, w życiu nie ma nic za darmo. Wyślij tę wiadomość wraz z obrazkiem…”.
Bla, bla, bla – przedrzeźniałam w myślach. Zawsze to samo. Przepisz, wyślij, zalej spamem kogoś innego. Załączone zdjęcie tylko musnęłam wzrokiem. Było… Dziwne. Praktycznie całe czarne, jarzyły się tam wyłącznie dwa jasne punkty – trochę jak kocie oczy w nocy. Podpis pod fotką głosił: „Bój się, abyś nie zgasił tego blasku!”.
– Co za bzdury! – prychnęłam pod nosem, po czym wyrzuciłam do kosza ten idiotyczny łańcuszek, jak wiele innych e–maili czy SMS-ów od Kaśki. Obiecałam sobie, że w końcu poważnie z nią porozmawiam, bo powoli miałam tego dosyć. Następnie radośnie ruszyłam cieszyć się weekendem.
Zobacz także
Myślałam, że to przypadek
Niestety, gdy wróciłam do domu, okazało się, że wystąpiła awaria wody. Wkurzyłam się, bo zaplanowałam na ten wieczór skromne, domowe SPA. Chciałam zadbać o włosy, ciało, zrobić paznokcie. Ale nic z tego, nie mogłam sobie nawet pozwolić na krótki prysznic – woda z kranu ledwo leciała, w dodatku była lodowata i brudna. Na jakiś czas musiał też wysiąść prąd, ponieważ gdy otworzyłam lodówkę, uderzył mnie obrzydliwy smród. Wszystkie moje zapasy, włącznie z ugotowanym dzień wcześniej obiadem, jasny szlag trafił.
– Co jest? – zastanawiałam się na głos.
– Nawet jeśli prądu nie było przez pół dnia, to nie wyjaśnia skali katastrofy.
Musiałam załadować dopiero co kupione produkty do wora i wynieść na śmietnik. W drodze powrotnej zajrzałam do najbliższej sąsiadki, żeby zapytać, czy wie cokolwiek o tych awariach.
– U mnie wszystko w porządku – stwierdziła. – Może pani lodówka szwankuje?
– A woda? – dopytałam.
– Coś wspominali, że nie będzie, ale tylko do wieczora. U mnie już leci normalnie.
Monitorowałam tę wodę, ale nie zauważyłam zmian. W końcu musiałam wrócić do sąsiadki – z butelkami, żeby zaczerpnąć trochę płynu na resztę dnia. Do wodociągów już się nie dodzwoniłam, widać zaczęli weekend wcześniej. Ostatecznie poddałam się, zamówiłam jedzenie na wynos i usiadłam przed komputerem.
Koleżanka kipiała szczęściem
Zerknęłam w media społecznościowe – znowu świeże posty od Kaśki, ta dziewczyna żyła w internecie. Chwaliła się, że wygrała jakąś wycieczkę. Nie wierzyłam własnym oczom… Ja nigdy niczego nie wygrałam!
– Niektórzy to mają szczęście – westchnęłam w przestrzeń.
W nocy się nie wyspałam. Śniły mi się jakieś głupoty, więc przewracałam się z boku na bok. A może po prostu przeszkadzało mi światło z ulicy, bo źle zasłoniłam okno – jedna żaluzja zacięła się na takiej wysokości, że migające co i rusz światło wielkiej lampy świeciło mi prosto w oczy. Kręciłam się, zmieniałam pozycję, ale nic nie pomagało. Mordęga!
Następnego dnia wstałam z katarem. Do tego ciepłej wody nadal nie było, a ja musiałam iść na zakupy – z powodu awarii lodówki nie miałam w domu nic jadalnego. Sobota to najgorszy dzień na zakupy – zwłaszcza gdy człowiek źle się czuje.
Bolała mnie głowa, łamało mnie i kapało z nosa, a musiałam kwitnąć i gnić w koszmarnych, gigantycznych kolejkach. Do pełni szczęścia telefon ciągle mi się odzywał nowymi powiadomieniami. To Kaśka wrzucała zdjęcia coraz to nowych szmatek, uzupełniała garderobę przed wycieczką. „Na coś trzeba wydać zasłużoną premię” – przeczytałam nowy post. Za co ona dostała premię? Jest okropnym pracownikiem! – rozważałam.
Mój pech był coraz większy
Ja z kolei przeżyłam w kasie okropny wstyd: moja karta została odrzucona w sklepie. Sprawdziłam na szybko, co mogło się stać… I najwyraźniej nie dostałam przelewu za ostatni miesiąc! W mojej firmie nigdy wcześniej się to nie zdarzyło.
– Jak się wali, to wszystko naraz – westchnęłam do kasjerki, po czym poprosiłam o wycofanie kilku rzeczy.
Kupiłam wyłącznie najpotrzebniejsze, bo na koncie zostało zaledwie parę groszy.
W sobotę spędziłam kolejną bezsenną noc. Śniło mi się, że ktoś chodzi po moim mieszkaniu, i tak się wystraszyłam, że do rana nie zmrużyłam oka. Przeglądałam telefon, dlatego od razu zauważyłam nowy post Kaśki. Niewiarygodne, teraz wygrała w totka! Nie mogłam się powstrzymać. Odpaliłam komunikator i napisałam do niej:
„Ty to masz farta. Ciągle wygrywasz”.
„Powiem ci, że to nie przypadek” – odpisała szybko. „Jednak warto było próbować, bo w końcu znalazłam złoty sposób”.
„Nie rozumiem” – napisałam znowu.
„Te wszystkie łańcuszki… To działa! Mówię ci, serio. Działa!” – cieszyła się.
„Chodzi o ten ostatni?” – zgadywałam. „Coś tam ze światłem?”
Długo panowała cisza. Nie wiem dlaczego, ale mnie zaniepokoiła.
„Posłałaś go dalej, prawda?” – zapytała niby niewinnie, ale tak dziwnie, że poczułam… Tak, poczułam strach nawet z takiej odległości, przez oprawkę smartfona.
„Nie, zignorowałam” – odpisałam szczerze. – Zawsze tak robię. Mnie to wkurza”.
Miałam tego nie lekceważyć
Ponownie zapanowało milczenie i trwało jeszcze dłużej. W końcu Kaśka do mnie zadzwoniła. Odebrałam z bijącym sercem.
– No co? – zapytałam.
– Wyślij to – powiedziała Kaśka nerwowym szeptem. – Proszę.
– Ale… O co chodzi?
– Odeślij. Ty nie wiesz…
Połączenie zostało przerwane. A nie, to mój telefon tak po prostu padł!
– Cudownie! – krzyknęłam. – Kolejny wydatek!
Na szczęście, mój komputer wciąż działał, więc mogłam zalogować się na pocztę i wśród wiadomości odnaleźć ten nieszczęsny łańcuszek. Przeczytałam całość na spokojnie i zamarłam.
Oczywiście, znajdowało się tam mnóstwo banalnych gróźb na temat pecha i inne bla, bla, bla, ale końcówka mimo wszystko wywołała u mnie dreszcze: „Pamiętaj, abyś nie zgasił blasku szczęścia, bo wówczas przyjdzie po ciebie mrok”.
– Nie no, luz – powiedziałam sobie, walcząc ze złymi przeczuciami. – To jakaś paranoja. Głupi przypadek!
Wmawiałam to sobie przez cały dzień, ale gdy ponownie zapadł zmierzch, nie czułam się tak pewnie. Co gorsza, dostałam wysokiej gorączki. Wody dalej nie było, później w dodatku zabrakło prądu. Światło zgasło tak koło północy, kiedy od temperatury powoli mieszało mi się w głowie. W pierwszej chwili wrzasnęłam jak wariatka i potrzebowałam dużo czasu, żeby się uspokoić. Nie działała zepsuta komórka, nie miałam telefonu stacjonarnego, więc zostałam kompletnie odcięta.
– Śpij… Byle do rana – mówiłam sobie.
Miałam dosyć
Ale nic z tego. Gdy tylko na moment przymknęłam oczy, słyszałam kroki. Leżałam w łóżku, trzęsąc się ze strachu i gorączki, i ściskając w spoconych rękach latarkę. Jej snop światła odbijał się na suficie… Czasem widziałam jeden, a czasem – dwa. Jak oczy patrzącej na mnie ciemności, tej ciemności, która właśnie po mnie przyszła, bo przerwałam głupi łańcuszek. Ten łańcuszek, dzięki któremu Kaśce tak dobrze się powodziło. Nie wytrzymam tego – myślałam w malignie. Zwariuję. Teraz albo za chwilę.
Ledwo to pamiętam, ale wstałam z łóżka. Odpaliłam jeszcze raz komputer, odgrzebałam łańcuszek. Nie spojrzałam nawet, gdzie go wysyłam, podpięłam całą skrzynkę kontaktową. Trudno, najwyżej mnie wyśmieją. Gdy ponownie padałam na łóżko, nie było już żadnych oczu na suficie, a na stoliczku paliła się moja nocna lampka. Świat wrócił do równowagi.
Obudziłam się rześka. Przeziębienie minęło samo, jak ręką odjął! Wzięłam relaksujący prysznic, na śniadanie wyskoczyłam na miasto i popędziłam do pracy – gotowa na awanturę w sprawie brakującej pensji. Ale się pospieszyłam, bo przelew już przyszedł, w dodatku z „przeprosinowym” procentem. Nie miałam na co narzekać!
Los się odwrócił
Ale tylko ja. Z Kaśką było gorzej. W południe zadzwoniła do mnie nasza wspólna znajoma… I bardzo się zdziwiłam, gdy odezwał się mój telefon, ponieważ byłam pewna, że skonał na amen.
– Straszne, co nie? – zaczęła Marzena.
– Hm? – zapytałam nieco nieprzytomnie. – Co jest takie straszne?
– No, biedna Kaśka… – westchnęła. – Tak się cieszyła na tę wycieczkę, a tu klops. Ze złamaną nogą nie pojedzie. I ta wygrana w totka… Też głupia sprawa. Tyle się nagadała, a pomyliła liczby. Nic nie trafiła. Fatalnie, serio.
W pracy nie miałam na to czasu, ale gdy wracałam do domu, myślałam tylko o łańcuszkach szczęścia. Czy jeden z nich naprawdę zadziałał? Skopał mnie i przetransferował moje szczęście chwilowo na Kaśkę? A gdy sama go przesłałam dalej, to… Nie, to na pewno niemożliwe. To były gorączkowe zwidy, halucynacje. Jednak na wszelki wypadek chyba wyrzucę Kaśkę z kontaktów. Nie chcę już nigdy więcej wpakować się w podobną sytuację.