Reklama

Lubiłem obserwować ludzi na lodowisku. Nie rozmawiać, nie podchodzić – po prostu patrzeć z dystansu. Idealne miejsce do takich obserwacji to miejskie lodowisko zimą, gdy świat wydaje się miększy i cichszy niż zwykle. Pracuję tu od trzech lat.

Lubiłem to miejsce

Każdy dzień wygląda podobnie. Punkt siódma rano herbata do termosu – zawsze ta sama: imbir z miodem. O ósmej szybka kontrola tafli, sprawdzenie band i otwarcie. Potem już tylko obserwacja. Dziewczyny w puchówkach, dzieciaki z kaskami wielkości ich głów, pary zakochane po uszy i ci, którzy nie mieli z kim przyjść, ale i tak przyszli.

Ja nie miałem potrzeby jeździć. Miałem lodowisko – swoje miejsce. Ulubiona chwila? Tuż po zamknięciu, kiedy światła gasną, a lód skrzypi pod moimi łyżwami, jakby szeptał, że jeszcze jestem. Mój kolega Maciek mówi, że zachowuję się jak dziadek przed trzydziestką, a ja mu wtedy odpowiadam:

– Mam już wszystko: ciszę i herbatę.

– Jak ty się kiedyś zakochasz, to z hukiem – zaśmiewał się Maciek. – Pewnie w jakiejś nieporadnej łyżwiarce, która przewróci się na tyłek.

– Oby nie trzy razy – mruczałem, uśmiechając się sam do siebie.

Pojawiła się niespodziewanie, jakby w ogóle nie miała być częścią tego dnia. Miała zielony szalik z grubym splotem i najgorsze łyżwy z wypożyczalni. Zauważyłem ją od razu, choć na tafli było wtedy sporo ludzi. Jechała chwiejnie, jakby każdy ruch wymagał konsultacji z grawitacją. Zatrzymałem się przy bandzie i patrzyłem, jak z impetem upada na kolana. To był pierwszy raz.

Podziwiałem ją

Zwinęła się w kulkę, roześmiała i podniosła, otrzepując rękawiczki. Pomyślałem, że zaraz zrezygnuje, jak większość tych, co wpadają tu w przypływie noworocznych postanowień, ale nie – pojechała dalej, teraz trochę szybciej, jakby upadek ją rozśmieszył, nie zniechęcił. Maciek klepnął mnie w ramię.

– Bartek, ty się tam nie zakochaj – mruknął pod nosem, rozbawiony.

Zignorowałem go. Wróciłem wzrokiem na taflę, akurat w momencie, gdy zaliczyła drugi upadek, tym razem na bok. Syknęła z bólu, ale znów się podniosła. Pokręciłem głową. Niezła uparciucha. Za trzecim razem przewróciła się tuż obok mnie, przy bandzie. Nie zdążyłem odwrócić wzroku. Leżała na plecach, patrząc w niebo, które tego dnia było pochmurne. Podszedłem bez zastanowienia. Wyciągnąłem rękę.

– Nic ci nie jest?

Spojrzała na mnie i się roześmiała.

– Chyba tylko ego, ale dzięki, serio.

Pomogłem jej wstać. Na chwilę straciłem rezon, bo nagle zrobiło się niezręcznie – jakbyśmy się znali. Zapytałem:

– Może herbaty? Mam taką z imbirem. Rozgrzewa lepiej niż grzane wino.

– Brzmi jak propozycja nie do odrzucenia.

Była sympatyczna

Weszliśmy razem do kantyny. Usiadła przy oknie, ja obok niej, na brzegu krzesła, czując, że to coś nowego.

– Nigdy nie umiałam jeździć – przyznała. – Ale obiecałam sobie, że się nauczę. W tym roku wszystko robię inaczej. Nawet, jeśli się rozwalę trzy razy albo więcej.

– To był całkiem ładny upadek – odparłem. – Technicznie perfekcyjny.

Roześmiała się znowu. Patrzyłem, jak popija herbatę i zaciera dłonie.

– A ty? Jeździsz?

– Trochę – odpowiedziałem krótko. – Pracuję tu.

– Czyli jesteś instruktorem?

– Nie. Obsługa techniczna.

Zamilkła na moment, potem spojrzała uważnie.

– To może pokażesz mi kiedyś, jak się nie przewracać na plecy?

– Jasne – powiedziałem w końcu. – Przyjdź jutro. Będę.

Zaczęła przychodzić codziennie. Zawsze o tej samej godzinie, jakby wpisała lodowisko w swój plan dnia. Na początku nie umiała nic, trzymała się mojej kurtki, jakby to mogło ją uratować przed upadkiem. A potem… coś drgnęło. Nie tylko w jej jeździe.

Rozbawiła mnie

Dużo mówiła. Czasem bez sensu, ale zawsze ze śmiechem, który działał na mnie jak coś ciepłego w zimny dzień. Ja głównie słuchałem. Rzucałem od czasu do czasu jakiś suchy żart, ona śmiała się z nich jak z najlepszych dowcipów.

– To już chyba moja piąta lekcja – powiedziała kiedyś, zdejmując czapkę. – Czasem myślę, że przychodzę bardziej dla herbaty niż dla jazdy.

– To dobrze. Mam dużo zapasów – odpowiedziałem.

Zacząłem przychodzić wcześniej, golić się dokładniej, nawet wyjąłem z szafy płaszcz, którego nie nosiłem od lat.

– Stary, co się dzieje? – zapytał Maciek, szturchając mnie w bok. – Nowe perfumy? Ktoś tu się zakochuje?

– Daj spokój – mruknąłem. – Ona po prostu… jest inna.

Po raz pierwszy nie chciałem, żeby sezon się skończył.

Zauważyłem, że zaczynam czekać – nie na konkretną godzinę, tylko na nią. Zanim jeszcze pojawiła się w drzwiach, byłem już na tafli, udając, że mam coś do poprawienia przy bandzie, ale to był tylko pretekst.

Coś się zmieniło

Tego dnia przyszła jak zwykle, ale coś się zmieniło. Była cichsza, bardziej zamyślona. Nie pytała, nie żartowała. Jeździliśmy przez chwilę bez słów, aż w końcu zapytałem:

– Wszystko w porządku?

Zatrzymała się, spojrzała na mnie i skinęła głową.

– Tak. Po prostu… trochę myślałam. O tym, że tu jest inaczej. Wiesz, że dzięki tobie naprawdę zaczęłam lubić zimę?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Usiadła na ławce i zdjęła łyżwy.

– Możemy się przejść? – zapytała, zupełnie naturalnie.

Wziąłem płaszcz, podałem jej szalik. Szliśmy obok siebie przez zaśnieżony park.

– Bartek – powiedziała nagle. – Ja chyba chcę, żeby ten sezon trwał trochę dłużej.

Na początku naprawdę nie chciałem się angażować. Nie byłem jednym z tych, którzy wierzą w wielkie uczucia na tle zimowych scenerii, a jednak codzienność z Leną stawała się czymś więcej. Nawet Maciek przestał żartować, kiedy zobaczył, że podaję jej rękę inaczej niż innym.

Któregoś wieczoru przyniosła mi ciasto, własnoręcznie zrobione.

– Niby marchewkowe, ale bez marchewki. Zastąpiłam jabłkiem, bo marchewka się skończyła – powiedziała i podała mi pudełko z dumą.

Zostaliśmy razem

Zjadłem. Było pyszne.

– Bartek – zaczęła cicho, gdy zbierała się do wyjścia. – Ty to wiesz, prawda?

– Co?

– No, że… ja tu nie tylko jeżdżę na łyżwach.

Pokiwałem głową. Uśmiechnąłem się do niej.

– Wiem.

Podniosła wzrok, a ja wtedy po raz pierwszy dotknąłem jej dłoni inaczej niż dotąd – jak ktoś, kto nie musi już udawać, że mu nie zależy. Po raz pierwszy też ją pocałowałem. I nagle przestało być ważne, że sezon się kończy, bo to, co się zaczęło, nie miało nic wspólnego z kalendarzem.

– Wiesz, co jest najfajniejsze w tej zimie? – zapytała nagle.

Spojrzałem na nią, czekając.

– Że ją pamiętam od dnia, kiedy się przewróciłam. I od tamtego momentu wszystko się układa.

Nie odpowiedziałem. Usiadłem obok i po prostu wziąłem jej dłoń w swoją. Była ciepła i nie musiałem mówić, że u mnie zaczęło się dokładnie tak samo.

Bartek, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama