Reklama

Skończyłam szykować jedzenie dla Wojtka na następny dzień, zaparzyłam herbatę w termosie, i jak zwykle zostawiłam kubek mleka z miodem przy łóżku. „To chyba wszystko, mogę już iść” – pomyślałam.

Reklama

– No, czas się zacząć żegnać – usłyszałam głos Wojtka.

Siedział w salonie, patrzył w okno, za którym panowała całkowita ciemność.

– No tak, rzeczywiście późno, już lecę. No to pa. Będę pojutrze, a mama…

– Ale ja o innym żegnaniu mówię, Marzenko – wyjaśnił spokojnie.

Zobacz także

Cała zdrętwiałam. To znaczyło, że Wojtek zdawał sobie sprawę z postępującej choroby, wiedział, że jego życie niedługo dobiegnie końca. Nie miałam pojęcia, jak zareagować, więc bez sensu rzuciłam:

– A dokąd się wybierasz?

– Hm… Muszę wysłać list. Napiszesz? – zapytał.

– Jasne… może pojutrze. Dziś już jest strasznie późno, a w domu mam pustą lodówkę – w odpowiedzi mój wujek pokiwał tylko głową, trzęsącą się ręką dał znak, że mogę iść. Wyjaśnił jeszcze, że chce napisać do Jurka, przyjaciela, z którym studiował w Krakowie.

Żeby nie być dla nikogo ciężarem

Wojtek, brat mojej mamy, chorował od dawna. Od dawna też był rozwiedziony, dlatego gdy jego stan się pogarszał, to ja i mama opiekowałyśmy się nim na zmianę. Trzy razy w tygodniu jeździłam z jednego krańca Warszawy na drugi, żeby zrobić zakupy, ugotować mu obiad, nastawić pranie, uprasować koszule. Mama, starsza od Wojtka o dziesięć lat, również mieszkała daleko, ale pomimo to obowiązkowo, co drugi dzień zjawiała się u brata w południe. Brała Wojtka na spacer, podawała obiad, od czasu do czasu robiła porządki. Wujek miał co prawda córkę, ale Małgosia zaraz po studiach wyemigrowała do Stanów i los ojca nie bardzo ją obchodził. Raz, dwa razy w roku dzwoniła do niego i zdawkowo informowała o swoim życiu. Nie pytała go o nic, a on nie zwierzał się ze swoich problemów.

Cztery lata temu objawy choroby Parkinsona nasiliły się i Wojtek musiał zrezygnować z pracy. Chociaż do emerytury zostały mu zaledwie dwa lata, nagłe rozstanie z firmą, kolegami i codziennymi obowiązkami przypłacił depresją. Razem z moim mężem i dorastającym synem staraliśmy się wtedy jak najczęściej go odwiedzać, zabierać na wycieczki i spacery do lasu, pomagać mu w domowych pracach, chociaż upierał się, że chce sam robić wszystko, żeby nie być dla nikogo ciężarem. Z czasem pojawiły się inne problemy: cukrzyca, rana na nodze, kłopoty z nerkami. Już wtedy wiadomo było, że Wojtek, choć najmłodszy z rodzeństwa mojej mamy, nie ma szans, aby dożyć tak długich lat jak jego siostry i o dwadzieścia lat starszy brat.

Opowiedziałam jej o liście

Kiedy po dwóch dniach znowu zjawiłam się u wujka, przywitał mnie nienaturalnie podekscytowany. List był dla niego ważniejszy od obiadu, sprawunków, więc od razu usiadłam przy biurku, czekając, aż zacznie mi dyktować. Denerwował się bardzo, bo najpierw nie wiedział, jak zacząć, potem kolejno mówił na głos całe zdania i zaraz kazał mi je skreślać. Gubił się, złościł, że nie tak to brzmi, aż wreszcie po dobrej godzinie udało mu się wyrazić wszystko, o czym myślał, więc zabrałam się do przepisywania ostatecznej wersji.

Wujek prosił przyjaciela, żeby się odezwał, podał mu numer telefonu. Przepraszał, że sam nie odzywał się przez lata, ale teraz chce naprawić błędy, prosić o wybaczenie, pożegnać się z ludźmi, których kochał, szanował. W liście pełno było słów, których nigdy przedtem z ust wujka nie słyszałam. Nie miał zwyczaju zwierzać się nikomu, nigdy się na nic nie skarżył, chociaż sam dla bliskich nie raz bywał powiernikiem i podporą w kłopotach. Nie sądziłam, że sam mógł popełnić wobec ludzi błędy, z których teraz miałby się spowiadać.

Wracając do domu, odwiedziłam mamę. Opowiedziałam jej o liście, ale ona uznała, że największą przewiną Wojtka mogło być zerwanie kontaktów z przyjacielem. Zastanawiałyśmy się, kogo jeszcze Wojtek zechce pożegnać, z kim się spotkać, kogo prosić o wybaczenie…

Nadeszła wiosna i w nawale codziennych obowiązków obie z mamą zapomniałyśmy o całej sprawie. Wujek oświadczył, że spodziewa się gości za dwa tygodnie. Prosił, żeby z jego konta wyjąć więcej gotówki i zamówić dania w restauracji.

– Nie wiem, co mu do głowy strzeliło z tymi gośćmi – mama była po prostu wściekła.

Sama byłam zła, bo przecież bez tego zamieszania i tak miałyśmy z mamą przy Wojtku pełne ręce roboty. Coraz częściej myślałyśmy o zatrudnieniu jakiejś kobiety do pomocy. Ale wujek się uparł, o nikim obcym w domu nie chciał słyszeć, a perspektywa wizyty trójki przyjaciół sprzed lat działała na niego uzdrawiająco.

– Wielkanoc będzie u mnie. To pewnie moja ostatnia… – Wojtek mówił wyjątkowo mocnym głosem. – Macie przyjść wszyscy, bez gadania. Marysiu, przygotujcie z Marzenką coś drobnego, żeby się nie narobić, a resztę…, no wiesz, to z tej restauracji dokup… – prosił mamę. – Bardzo mi zależy.

Jak tylko wróci, to będziecie wolne

W Wielkanoc od samego rana szykowałyśmy z mamą stół u Wojtka. Poprzedniego dnia mój mąż z Kubą posprzątali dom. Ja pościeliłam łóżka w dwóch pokojach na górze, do których Wojtek z powodu postępującej choroby nie zaglądał od dawna. Goście przyjechali punktualnie o trzeciej. Wojtek, mimo że wcześniej cały promieniał i poddawał się wszelkim zabiegom kosmetycznym, teraz opadł na fotel i nie mógł się z niego podnieść. Emocje całkiem pozbawiły go siły. Kiedy zobaczył Jurka, jego żonę i szwagierkę – trójkę swoich przyjaciół z lat studenckich – rozpłakał się jak dziecko. Wszyscy byliśmy trochę speszeni. Pan Jurek powiedział nawet, że może niepotrzebnie wszyscy razem przyjechali, ale sytuację uratowała pani Julia. Usiadła przy Wojtku, głaskała go po ręce, mówiła coś półgłosem. Oboje nie odrywali od siebie oczu. Siedzieli tak z godzinę. Atmosfera zaczęła przypominać świąteczną.

Po obiedzie zostawiliśmy Wojtka pod opieką przyjaciół. Następnego dnia mama nie zdążyła jeszcze zjeść śniadania, gdy zadzwonił do niej Wojtek i słabym, jak zwykle drżącym, ale stanowczym głosem oświadczył, że ani dziś, ani jutro nie musimy się już fatygować, że we wszystkim pomoże mu Julia

– Wojtek, ale przecież to obca osoba. Ty potrzebujesz pomocy przy jedzeniu, myciu, no wiesz… A opatrunek na nodze? Kto to zrobi? – mama była naprawdę zmartwiona.

– Marysiu, przyjedziesz któregoś dnia, to porozmawiamy.

– Jak to „któregoś dnia”? Przecież ty nie możesz być sam nawet przez jeden dzień!

– Nie będę sam. Jurek z Zosią jutro wyjeżdżają, ale Julia zostaje ze mną. Za tydzień pojedzie do Krakowa na dwa, trzy dni załatwić kilka spraw, to wtedy mi z Marzenką pomożecie. Jak tylko wróci, to będziecie wolne.

Mama szczegółowo zrelacjonowała mi całą rozmowę, nie kryjąc zdenerwowania. Wyglądało na to, że Julia była jakąś starą miłością Wojtka, i że teraz jest wolna i może mu pomóc. Ale czy wiedziała, na co się decyduje? Czy ta pomoc była bezinteresowna? Wojtek miał dom w jednej z najdroższych dzielnic Warszawy, sporą kolekcję antyków, obrazów, niemałe oszczędności… Czy ta kobieta nie wymyśliła sobie, że jeśli zaopiekuje się chorym, to wszystko przypadnie jej w udziale, gdy Wojtek umrze? Czy aby w ten sposób nie chciała zabezpieczyć sobie starości? A może miała dzieci, o które chciała zadbać?

– Nie możemy pozwolić, żeby jakaś obca baba zgarnęła Wojtka majątek. Przecież jest jeszcze Małgosia i na pewno upomni się o spadek po ojcu. Chociaż taka córka to… – mama nie kryła antypatii do swojej siostrzenicy.

Zawsze go kochałam…

Uradziłyśmy, że musimy z tą całą Julią porozmawiać i uświadomić jej, że nigdy nie dostanie ani Wojtka domu, ani oszczędności. Z tym postanowieniem zjawiłyśmy się z mamą u wujka już nazajutrz. Od progu było widać, że Julia gładko weszła w rolę gospodyni. Pomogła mamie zdjąć płaszcz, zaprosiła do stołu w salonie i poszła szykować poczęstunek. Wojtek nic nie mówił, tylko cały czas wodził oczami za swoją nową towarzyszką. Bardzo nam się nie podobały te rządy pani Julii, więc nie czekając na herbatę i ciasto, poszłyśmy za nią do kuchni. Zamknęłam za sobą drzwi, żeby oszczędzić Wojtkowi nieprzyjemnej sceny, która miała się za chwilę rozegrać.

– Pani Julio, jesteśmy z Marzenką wdzięczne, że poświęciła pani swój czas i została z Wojtkiem na święta. Ale on potrzebuje stałej opieki, bardzo trudnej i niewdzięcznej. Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, jak ciężko jest chory: Parkinson, cukrzyca, nerki, rany na nodze... Będzie coraz gorzej. Pani jest elegancką i jeszcze młodą kobietą. Nie sądzę, aby chciała pani poświęcić się dla tak schorowanego człowieka. Poza tym… – mama zawahała się.

– Myśli pani, że zależy mi na Wojtka majątku? – bez ceregieli spytała Julia.

– Tak. Tak właśnie myślę – powiedziała mama z naciskiem i zaraz dodała. – Wojtek jest dla pani obcym człowiekiem, to dlaczego, na miłość boską, miałaby pani się nim bezinteresownie zajmować?!

Bo go kocham! Zawsze go kochałam… Byliśmy ze sobą trzy lata, byliśmy szczęśliwi, ale… – w jej oczach pojawiły się łzy. Z pudełka wyciągnęła kilka chusteczek, nalała wrzątek do szklanek z herbatą i szybko wyszła z kuchni.

Mama usiadła przy Wojtku, a on patrząc w okno, powiedział cicho:

– Marysiu, ja chcę żeby Julia tu została. I ona zostanie, rozumiesz. Kiedyś ją bardzo skrzywdziłem, ale nie przestałem kochać. Nie pytaj mnie o nic. To dobra kobieta, szczera, oddana. Zawsze taka była – w spojrzeniu Wojtka było tyle miłości, gdy o niej mówił.

Przez kolejne dni nie mogłyśmy sobie z mamą znaleźć miejsca. Zamiast zająć się swoimi sprawami, wreszcie trochę odpocząć od bieganiny i bycia w stanie ciągłej gotowości, zastanawiałyśmy się, co z Wojtkiem, czy jest najedzony, umyty, co z jego nogą, czy bierze lekarstwa. Co i rusz, na zmianę dręczyłyśmy Julię telefonami.

Zaczęłyśmy traktować ją jak członka bliskiej rodziny

W końcu Julia pojechała do Krakowa. Wojtek bardzo tęsknił, mimo że dzwoniła do niego po kilka razy dziennie. Niestety, trzeciego dnia, gdy razem z mężem sprowadzaliśmy go po schodach na dwór, Wojtek poślizgnął się, pociągając mojego męża tak, że obaj upadli na oblodzoną ścieżkę. Wojtek nie mógł się podnieść, a i my nie umieliśmy sobie z nim poradzić. Trochę się potłukł, ale przede wszystkim był bardzo roztrzęsiony. Wezwaliśmy pogotowie, które zabrało go do szpitala. Nic poważnego się nie stało, jednak lekarze zdecydowali, że w jego ogólnym stanie konieczna jest obserwacja i pozostanie na oddziale przez dwa, trzy dni.

Wojtek bardzo się niepokoił, że od kilku godzin nie ma kontaktu z Julią. Ona dzwoniła do domu, w którym nikt nie odpowiadał. Zanim zdążyłam ją powiadomić, co się stało, Julia już była w pociągu do Warszawy.

Od tamtej pory ta kobieta nie odstępowała mojego wujka ani na krok. Nawet gdy została babcią, nie pojechała zobaczyć wnuka. Zrezygnowała z wszelkich przyjemności, w których nie mógł uczestniczyć Wojtek. Zajmowała się nim troskliwiej niż mama czy ja. Reagowała zrozumieniem na każdy jego gest i grymas twarzy. Gdy Wojtek opuścił szpital, Julia postarała się o wózek inwalidzki, za który sama zapłaciła. Nie chciała słyszeć o zwrocie pieniędzy. W jednej z rozmów wyznała, że sama ma duże oszczędności, dom pod Krakowem, i nie musi się martwić ani o swoją przyszłość ani o dzieci, które zresztą mieszkają w Austrii i niczego im nie brakuje. Teraz byłyśmy z mamą pewne, że Wojtek jest pod dobrą opieką i niczego poza obecnością Julii mu nie potrzeba.

Nasze rozmowy z Julią stały się swobodniejsze i po pewnym czasie zaczęłyśmy traktować ją jak członka bliskiej rodziny.

Od tamtego dnia, kiedy Julia z siostrą i szwagrem pojawili się w domu mojego wujka, minęły już trzy Wielkanoce. Wojtek odszedł po ostatnich świętach. Rok temu, kiedy jeszcze wiedział, co się wokół niego dzieje, wyznał, że jest naprawdę szczęśliwy. Choroba postępowała, ale obecność Julii sprawiła, że nie bał się śmierci.

Gdy Wojtek jeszcze mógł wychodzić z domu, pojechaliśmy we czwórkę do jej pięknego domu pod Krakowem. Tam mój wujek znów spotkał dawnych przyjaciół i poznał dzieci Julii. Był bardzo szczęśliwy. Patrzyłyśmy z podziwem, jak mimo kalectwa i choroby otwarcie okazuje Julii uczucia. Gdy tylko mógł, trzymał ją za rękę i całował, chociaż jego dłoń ani na chwilę nie przestawała się trząść. Wciąż mówił „kocham cię, Maleńka”, chociaż głos mu drżał, a sylaby nie mogły wybrzmieć do końca.

Tak skończyła się wielka miłość

Pewnego wieczoru, już po pogrzebie, Julia pokazała nam album z czasów, kiedy byli razem.

– Byliście tacy piękni i bardzo zakochani. Dlaczego się rozstaliście? – spytałam Julię, oglądając ich stare fotografie.

– To był piękny czas, ale chyba byłam za młoda, Wojtek też chyba nie dojrzał do sytuacji… Jak wiesz, studiował z Jurkiem i moją Zosią na tym samym wydziale. Razem się bawili, jeździli w góry, a ja zawsze się gdzieś w pobliżu kręciłam, przy siostrze. Gdy go poznałam, miałam 16 lat, on 21. Byłam dzieckiem, a jednak Wojtek zakochał się we mnie…

Julia też pokochała mojego wujka. Chodzili ze sobą prawie trzy lata, kiedy tuż po maturze Julia zorientowała się, że jest w ciąży. Wojtek w ogóle nie zareagował na tę wiadomość, ale Julia czuła, że jest niezadowolony. Zachował się idiotycznie, bo po prostu wyjechał do Warszawy i pokazał się dopiero po wakacjach. Wtedy nie było telefonów komórkowych. Julia pisała listy, ale on nie odpisywał. Czas uciekał, więc Julia jednoznacznie zrozumiała zachowanie Wojtka i po kryjomu usunęła ciążę. Zrobiła to ze strachu, że straci ukochanego – tak wtedy myślała.

Przypadkiem o wszystkim dowiedziała się Zosia i mimo błagania siostry o zachowanie tajemnicy, opowiedziała o kłopotach Julii rodzicom. Ci zakazali córce kontaktów z Wojtkiem. Tak skończyła się wielka miłość i przyjaźń studenckiej paczki. Wojtek wrócił na stałe do Warszawy, ale nie od razu zapomniał o Julii. Wysłał z setkę listów. Niestety, Julia dowiedziała się o nich, gdy miała już męża i dwójkę dzieci.

Nie dowiem się, co naprawdę myślał wtedy mój wujek i dlaczego tak postąpił. Wiem jednak z całą pewnością, że Julię kochał i przez całe swoje dorosłe życie cierpiał z powodu błędu młodości.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama