Reklama

Zawsze zachowywała się dziwnie

Tamtego piątkowego poranka, z głębokiego snu wyrwał mnie okrzyk żony:

Reklama

– Poruszyło się! Naprawdę! Czuję je!

Wciąż jeszcze półprzytomny pozwoliłem Asi poprowadzić swoją dłoń do jej wypukłego brzuszka. Przez chwilę nic się nie działo, lecz po chwili naprawdę poczułem pod palcami wyraźny ruch! Objęliśmy się z Asią płacząc ze szczęścia. Los tak długo kazał nam na tę chwilę czekać! Ponad 2 lata staraliśmy się o dziecko, po drodze zdarzyło nam się poronienie. Po tym wszystkim, nawet gdy kilka miesięcy temu żona pokazała mi ciążowy test, a na nim dwie kreski, wciąż byłem pełen obaw. Ale teraz, kiedy maluszek zaczynał już kopać, chyba wszystko będzie w porządku?

Godzinę później szedłem przez podwórko naszej kamienicy, wymachując teczką i wesoło pogwizdując. Humoru nie popsuł mi nawet widok pani Henryki karmiącej gołębie i kruki. Starsza pani rzucała ptaszyskom nie tylko chleb, ale i drobno pokrojone parówki! Wkurzało mnie to. Gołębie paskudziły na parapety. Tamtego dnia jednak, zamiast znów robić jej wyrzuty, rzuciłem tylko:

– Lepiej sama zjadłaby pani te parówki.

– W piątki zawsze poszczę – uśmiechnęła się zupełnie niespeszona – Przez cały dzień piję tylko wodę.

„Nie dość, że zwariowana na punkcie zwierząt, to jeszcze dewotka” – pomyślałem. I popędziłem do pracy.

Na chwilę aż zamarłem

Byłem akurat w połowie ważnej prezentacji, gdy odezwała się moja komórka. Przeprosiłem zebranych i rzuciłem okiem na wyświetlacz. Nasz domowy numer. Dziwne. Asia, która od tygodnia była na zwolnieniu, bo lekko się przeziębiła, zawsze dzwoniła do mnie z komórkowego!

– Kochanie, nie mogę teraz, mam właśnie…

– Miło, że tak się pan do mnie zwraca, ale tu mówi sąsiadka – rozpoznałem głos pani Heni.
Zamarłem: – Czy coś się stało?

– Pana żona poczuła się słabo. Szłam akurat korytarzem, kiedy usłyszałam z waszego mieszkania jęk. Teraz już czuje się lepiej, ale siedzę przy niej. Wezwałam też pogotowie.

Wypadłem z pracy, jak z katapulty. Kiedy wbiegłem do domu, na miejscu byli już ratownicy. Akurat sadzali Asię na specjalnym krześle, by znieść ją do karetki. Żona była bledziutka, mimo to dzielnie się uśmiechnęła.

– Zabieramy ją do szpitala – powiedział medyk. – Ale proszę się nie martwić, wygląda, że nic się nie stało. Dobrze, że sąsiadka od razu nas wezwała!

Prawdziwa miłość matki

Do pani Heni zapukałem dopiero nazajutrz po południu. Wcześniej, przez całą noc siedziałem w szpitalu przy żonie, później musiałem pokazać się w pracy. Na szczęście Asi nic już nie groziło. Niewielki krwotok został szybko zatrzymany, dziecko nie ucierpiało.

– Dziękuję – powiedziałem, kiedy otworzyła drzwi. – Przepraszam, że czasem byłem niemiły.

– Nie szkodzi – machnęła ręką, wpuszczając mnie do środka. – Jak się czuje żona i dziecko?

Powtórzyłem jej pokrótce, co powiedzieli lekarze.

– Wiem, co to znaczy bać się o dziecko – westchnęła, gdy skończyłem.

– Pani? – zdziwiłem się. I palnąłem, zanim ugryzłem się w język: – Myślałem, że jest pani samotna.

– Mam syna – wzrok starszej pani uleciał poza mnie, gdzieś w stronę okna. – Jest już dorosły, mieszka w Ameryce. Jednak kiedy był mały, bardzo chorował. To wtedy przysięgłam sobie, że jeśli wyzdrowieje, już zawsze będę pościć w każdy piątek.

Wreszcie ją naprawdę poznałem

Tamtego dnia długo ze sobą rozmawialiśmy. Od pani Heni wyszedłem wzruszony. Co za kobieta! Samotnie wychowywała w latach 80. chorowitego syna. Dała mu miłość, wiarę w siebie, zapewniła najlepsze z możliwych leczenie. Chłopak wyzdrowiał, skończył medycynę, po czym wyjechał za ocean. I… zerwał z nią kontakt.

Wszystko, co o nim wiedziała, to tylko to, że gdzieś w Kalifornii jest wziętym lekarzem, ma dom i rodzinę. Mimo to starsza pani wciąż go kochała wielką, bezwarunkową miłością. I wciąż w każdy piątek pościła, dziękując za dokonane 30 lat temu uleczenie.

– Mam nadzieję, że i ja będę taką mamą jak pani Henia – powiedziała Asia, kiedy tydzień później wiozłem ją ze szpitala do domu, opowiadając tę historię. – Że będę umiała dawać, nie oczekując nic w zamian.

Reklama

W odpowiedzi tylko skinąłem głową. I pomyślałem, że na Dzień Matki, kupię nie jeden, ale dwa bukiety czerwonych róż. Choć nasze dziecko jest jeszcze „w drodze”, chcę wręczyć żonie na Dzień Matki kwiaty. Drugi bukiet dam pani Heni.

Reklama
Reklama
Reklama