„Złowiłam faceta na niby przypadkową ciążę. Myślałam, że go całkiem usidliłam, ale okazał się sprytniejszy, niż ja”
„Dbałam o to, aby rano mąż miał świeżo zaparzoną kawę i wyprasowaną koszulę. Mimo że czasami byłam naprawdę wykończona tym wszystkim, robiłam, co mogłam, żeby czuł się szczęśliwy i zadbany. A on mi się tak odwdzięczył”.
Sześć lat temu stanęłam na ślubnym kobiercu. Moim wybrankiem został Grzesiek – facet, który skradł moje serce jak nikt inny. Przystojniak o świetnym poczuciu humoru, dusza towarzystwa… Gdziekolwiek się pojawił, przyciągał uwagę ślicznych dziewczyn niczym magnes. Ale koniec końców, to mnie wybrał na swoją partnerkę. Kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić, czułam się jak najszczęśliwsza kobieta na całym świecie. Byłam w nim zakochana po uszy i pragnęłam, żeby należał tylko do mnie.
Wmówiłam mu, że to wpadka
Grzesiek nie planował porzucić kontaktów z płcią przeciwną. Podczas imprez zalotnie spoglądał w ich stronę, zapraszając do wspólnych pląsów. Sprawiało mi to ból. Byłam zazdrosna o każdy gest, zerknięcia w kierunku innych kobiet. Ale starałam się tego nie okazywać. Obawiałam się, że go odstraszę i bezpowrotnie utracę. Byłam czuła, oddana i troskliwa… A on chętnie przyjmował moje uwielbienie. W tamtym czasie byłam ślepa na wszelkie jego niedoskonałości.
Zaledwie półtora roku po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, wzięliśmy ślub. Grzesiek nie rwał się do założenia obrączki, ale moja ciąża zmieniła postać rzeczy. Wmówiłam mu, że to niechciane dziecko, choć w rzeczywistości wszystko dokładnie ukartowałam. Miałam cichą nadzieję, że kiedy już przypieczętujemy nasz związek przysięgą małżeńską, Grzegorz nareszcie będzie należał tylko do mnie. Marzyłam, że od tego momentu nasze życie będzie usłane różami i trwać będziemy w miłości aż po grób. Zupełnie jak w romantycznej opowieści.
Kiedy na świat przyszła nasza córeczka Malwinka, wprowadziliśmy się do niewielkiego lokum, które dostałam w prezencie od cioci. Ja zajmowałam się dzieckiem i domowymi obowiązkami, a Grzesiek chodził do pracy.
Nie oczekiwałam od niego żadnej pomocy. W nocy wstawałam do dziecka, robiłam pranie, sprzątałam i przygotowywałam posiłki. Dbałam o to, aby rano mąż miał świeżo zaparzoną kawę i wyprasowaną koszulę. Mimo że czasami byłam naprawdę wykończona tym wszystkim, robiłam, co mogłam, żeby czuł się szczęśliwy i zadbany. A on mi się tak odwdzięczył…
Wszystko się wydało
Życie wywróciło się do góry nogami, kiedy córeczka skończyła rok. Mąż zaczął spędzać w robocie znacznie więcej czasu niż dotychczas. Nieraz siedziałam do północy, czekając, aż wróci na kolację. Gdy dopytywałam, co robił, momentalnie wpadał w złość.
– A jak myślisz, harowałem, żeby zarobić! No ktoś musi dokładać się do tego całego burdelu – za każdym razem darł się w niebogłosy.
Wierzyłam mu, bo… po prostu chciałam w to wierzyć. Dalej kochałam go na zabój i liczyłam, że on czuje to samo. Prawda wyszła na jaw pół roku później. Umówiłam się z kumpelą na babskie pogaduchy w kafejce w śródmieściu. Wsadziłam Malwinkę do wózka i wybrałam się na umówione spotkanie. Ewa, cała zziębnięta, wypatrywała mnie pod kawiarnią. Wyglądała na bardzo przybitą.
– Co tak stoisz pod wejściem jak słup? Chcesz złapać jakieś przeziębienie? – zdziwiłam się na jej widok.
– Wiesz, nie mam pojęcia, jak ci to przekazać… W środku siedzi Grzesiek z jakąś blondyną. Sączą sobie kawusię, wpatrują się w siebie. Przemaszerowałam koło ich stolika, a on w ogóle mnie nie dostrzegł – w końcu z siebie wykrztusiła.
Kolana ugięły się pode mną w jednej sekundzie. Ledwie pół godziny temu rozmawiałam przez telefon z ukochanym. Wyjaśniał mi, że za chwilę musi iść na ważne spotkanie w pracy. Tymczasem widzę go, jak siedzi w kawiarni, jakby nic się nie stało. Początkowo miałam ochotę wparować do środka i wywołać szaloną awanturę, ale moja przyjaciółka Ewa odwiodła mnie od tego pomysłu.
Moja sielanka się skończyła
– Daj spokój, nie rób scen! A może to naprawdę tylko zwykłe spotkanie? Przecież nic nie wiesz na pewno… Pogadaj z nim w cztery oczy, podpytaj o szczegóły – zasugerowała.
Nasze babskie pogaduchy rzecz jasna poszły w zapomnienie. Straciłam chęć na plotkowanie. Poza tym obawiałam się, że Ewa zacznie zadawać pytania o moje małżeństwo. Wkurzona po same uszy, powlokłam się do domu, by poczekać na powrót męża. Przyszedł do domu późno w nocy.
– Ewa cię widziała w kafejce z jakąś piękną blondyną. Czyli tak spędzasz te wszystkie zebrania biznesowe i godziny po pracy? Już ci nie wystarczam? Robisz skok w bok? Przecież mamy rodzinę, wychowujemy razem dziecko. – od razu na niego nawrzeszczałam.
Sądziłam, że zacznie się wykręcać, przepraszać. Ale gdzie tam!
– Ty chyba jesteś jakaś chora. Nie dociera do ciebie, że czasami interesy robi się również z kobietami? I niekoniecznie odbywa się to w sali konferencyjnej? – odgryzł się. Po czym stwierdził, że nie zamierza wysłuchiwać tych bzdur, bo pada z nóg i idzie w kimę. Po chwili faktycznie słodko chrapał. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło.
Robiłam mu awantury
Pół nocy ryczałam w kuchni. Miałam przeczucie, że Grzesiek wciska mi kit. Od tego momentu zaczęłam mu się uważniej przyglądać i go kontrolować. Kiedy wracał po czasie, pytałam go ze szczegółami, czym się zajmował i w jakich miejscach przebywał.
Próbowałam dodzwonić się do biura, przejrzałam wszystkie zakamarki, a nawet sprawdziłam skrzynkę mailową. Szukałam jakichkolwiek oznak niewierności. Kiedy udało mi się znaleźć paragon z jakiegoś motelu albo wyczułam woń perfum na jego marynarce, wpadałam we wściekłość. Krzyczałam, roniłam łzy… I tak bez końca…
Minął rok miesięcy. Nasz dom stał się istnym piekłem na ziemi. Praktycznie codziennie dochodziło do kłótni. Nie byliśmy w stanie porozmawiać ze sobą jak ludzie. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że każdy dookoła zrzucał całą winę na mnie. Nawet moja własna matka.
– Kochana, krzyk nic ci nie da. To jedynie niszczy uczucie – przekonywała, kiedy użalałam się nad swoim życiem.
– Mój mąż mnie oszukuje, zdradza, rani. Mam udawać, że wszystko gra? Szczerzyć do niego zęby? – irytowałam się.
– Przecież zdawałaś sobie sprawę, jaki on jest. Jeszcze zanim się pobraliście, przepadał za damskim towarzystwem. A faceci się nie zmieniają. Naprawdę naiwnie sądziłaś, że mu się odwidzi? – popatrzyła na mnie z niedowierzaniem, kręcąc głową.
Byłam zrozpaczona
– I co teraz? Jakie masz dla mnie rady? – spytałam z ciekawością.
– Najlepiej będzie, jak weźmiesz rozwód. Wciąż jesteś młoda, całe życie przed tobą – stwierdziła.
– Ale przecież go kocham całym sercem i pragnę z nim zostać! – wykrzyczałam z mocą.
– No to w takim razie olej sprawę. Bywa tak, że lepiej pewnych spraw nie dostrzegać – rzekła z rezygnacją w głosie.
Byłam uparta jak osioł. Tak jak pewnie każda kobieta pragnęłam zwyczajnego życia rodzinnego i oddanego, lojalnego męża przy boku. Nie miałam zamiaru akceptować tego, że dzielę go z jakimiś obcymi babami.
Ciągle go sprawdzałam, zadawałam pytania. Początkowo lekceważył moje podejrzenia, stukał się teatralnie palcem w czoło, ale potem w ogóle przestał na to reagować. Nie odbierał moich telefonów, nie odpowiadał na pytania, nie tłumaczył się, dokąd wychodzi. Kiedy zaczynałam coś mówić, zatykał sobie uszy albo włączał telewizor na maksa. To wpędzało mnie w jeszcze większą furię. Wrzeszcząc i zalewając się łzami, zastanawiałam się, kiedy to wszystko wreszcie dobiegnie końca.
Koniec nastąpił dokładnie rok temu, w czwartkowy poranek na początku kwietnia. Tę datę mam wyrytą w pamięci. Właśnie wtedy mój małżonek po raz pierwszy został wysłany w podróż służbową, co wzbudziło we mnie spore wątpliwości, bo nigdy wcześniej nie jeździł w delegacje.
Czułam, że coś kombinuje
– Czy mógłbyś zdradzić mi, w jakim kierunku się udajesz i kiedy planujesz wrócić? – rzuciłam pytanie, gdy stał już jedną nogą za drzwiami.
– Wrócę jutro pod wieczór – mruknął pod nosem.
– No to miłej zabawy. Bez względu na to, jak ta twoja wycieczka służbowa będzie wyglądać. – prychnęłam. Obrzucił mnie spojrzeniem pełnym politowania i zatrzasnął drzwi tuż przed moim nosem.
Z rosnącym lękiem wyczekiwałam, aż wróci do domu. W głębi duszy przeczuwałam nadchodzące kłopoty. Niestety, moje obawy się potwierdziły. Piątek minął, nadeszła sobota, a po niej niedziela, lecz on wciąż się nie zjawiał. Telefon miał ciągle wyłączony. Wydzwaniałam do szpitali, na policję, do kumpli, koleżanek i krewnych. Nikt nie był w stanie udzielić mi żadnej informacji.
W poniedziałkowy poranek pojechałam do miejsca, gdzie pracował. Liczyłam, że uda mi się ustalić, w jakim hotelu nocował. Sądziłam, że to ułatwi poszukiwania. Pani z kadr zdziwiła się, gdy mnie zobaczyła.
Myślałam, że padnę
– Pan Grzegorz już tu nie pracuje. Z własnej woli zrezygnował z posady, mimo że kierownik robił wszystko, żeby go tu zatrzymać. Zaoferował mu nawet lepszą wypłatę. Ale on grzecznie odmówił, mówiąc, że podobno się stąd wynosicie do jakiejś innej miejscowości – popatrzyła na mnie ze współczuciem. Poczułam, że nogi się pode mną uginają.
Od tamtego dnia nie dostałam od mojego męża nawet jednej wiadomości. Kompletnie nie mam pojęcia, co się z nim stało. Naturalnie powiadomiłam policję o jego zaginięciu, ale nawet oni go nie odnaleźli…
Najprawdopodobniej wyjechał za granicę, bo wraz z nim przepadł również jego paszport. Teraz zapewne wiedzie sobie życie gdzieś w jakimś Londynie albo Hamburgu i ma gdzieś swoją żonę oraz córeczkę. Jak on mógł mi to zrobić? Przecież tak bardzo go kocham.
Dorota, 30 lat