Reklama

Kiedyś mówiłem, że nie ma nic piękniejszego niż kobieta zakochana — zwłaszcza taka, która wierzy, że to ona wybrała mnie, a nie odwrotnie. Uwielbiałem ten moment, kiedy jeszcze nie wiedziała, że nie jestem na stałe. Że nie szukam szczęśliwego zakończenia, tylko intensywnego początku. Tak, zmieniałem kobiety jak rękawiczki. Lubiłem to. Lubiłem czuć się pożądany, adorowany, potrzebny. Niektórzy twierdzą, że to puste życie. Może. Ale ja miałem w tym swój plan. I nie, nie mam wyrzutów sumienia. Raczej wspomnienia, których inni mogliby mi zazdrościć.

Reklama

Zaczęło się od sąsiadki

Miałem wtedy dwadzieścia dwa lata i mieszkałem jeszcze z rodzicami. Pracowałem dorywczo, trochę studiowałem, ale głównie… obserwowałem świat. A właściwie jedną jego część – moją sąsiadkę z naprzeciwka. Patrycja. O jakieś dziesięć lat starsza, z mężem wiecznie nieobecnym i dwójką dzieci, które codziennie odprowadzała do przedszkola w tej samej czerwonej kurtce.

Zaczęło się banalnie – od pomocy z siatkami, potem od wymiany numerów „tak na wszelki wypadek”, aż w końcu któregoś popołudnia powiedziała:

– Może wpadniesz na herbatę? Mąż wraca dopiero jutro.

Wiedziałem, co to znaczy. Wszedłem, usiadłem, a zanim herbata zdążyła wystygnąć, całowaliśmy się jak para nastolatków. Gdy wyciągała rękę, żeby zgasić lampkę, jej palce musnęły moje ramię z taką pewnością, że poczułem dreszcz. Całą noc śmiała się, że jestem jeszcze młody. A potem zasnęła przy moim ramieniu jakbyśmy byli parą od lat.

Rano uciekłem na palcach. Nie dlatego, że się wstydziłem. Po prostu wiedziałem, że nie mogę się za bardzo przywiązać. To była moja pierwsza taka „dorosła” kobieta. I pierwsze kłamstwo, które mnie wciągnęło. Bo powiedziałem jej, że to wyjątkowe. A prawda była taka, że dopiero się rozkręcałem.

Randki w cieniu zdrad

Z Patrycją spotykałem się jeszcze kilka tygodni. Niby przypadkiem na schodach, niby tylko pożyczając cukier. A potem już zupełnie bez dbania o pozory. Jej mąż zaczął mi nawet mówić „cześć” na klatce schodowej, nieświadomy, że całuję jego żonę w kuchni, w której parzy poranną kawę. I choć początkowo to mnie ekscytowało, szybko zaczęło mnie nudzić. Bo co to za przygoda, która staje się rutyną?

W międzyczasie poznałem Klaudię – koleżankę z uczelni. Była wesoła, bezproblemowa i lubiła imprezy. Przychodziła do mnie późno w nocy, pachnąca alkoholem i niedokończonymi rozmowami z jakiejś domówki. Gdy rozbierała się powoli, zawsze mówiła to samo:

Wiem, że nie jestem dla ciebie najważniejsza. Ale dziś chcę być.

Nie wiedziała, że dwie godziny wcześniej całowałem się z Patrycją pod blokiem. Nie wiedziała, że rano odbiorę wiadomość od jeszcze innej – Mileny, poznanej w tramwaju, która napisała: „Śniło mi się, że jesteśmy razem. Obudź mnie, jeśli to nieprawda”. Nie byłem typem romantyka, ale wtedy to mi schlebiało. Czułem się jak ktoś, kto wie więcej od innych. Miałem kontrolę. I nawet jeśli te kobiety się domyślały, że nie są jedyne, żadna nie pytała wprost. A dopóki nie pytają, nie muszę się tłumaczyć, prawda?

Kłamiesz mi w oczy – powiedziała któregoś dnia Klaudia.

– Nie kłamię – odpowiedziałem spokojnie. – Po prostu nie mówię wszystkiego.

Lubiłem tę wygodę

Wszyscy mówili o miłości, jakby to była jakaś świętość. Ale dla mnie? To był układ. Czasem korzystny, czasem mniej. Miłość była wtedy, kiedy kobieta gotowała mi rosół, a potem dawała mi spokój. Albo kiedy pozwalała mi zasnąć po wszystkim bez głupiego pytania: „Co dalej z nami?”

Najlepsze były takie, co same nie chciały się wiązać. Dorota, przykładowo. Mówiła, że faceci są do użycia, a nie do kochania. Spotykaliśmy się w jej mieszkaniu na ostatnim piętrze. Miała ciemne zasłony i dywan, na którym kładła się nago, czytając Tokarczuk. Po wszystkim pytała:

– Zostajesz?

– Wolisz, żebym został?

– Rób, co chcesz – odpowiadała, nie odrywając wzroku od książki.

Zostawałem. Nie dlatego, że czułem coś więcej. Lubiłem jej mieszkanie. Jej ciszę. Jej obojętność. Z nią mogłem być sobą. Nawet jak dostała okres, nie przerywała kontaktu. Po prostu położyła się bliżej i zasnęła przy moim boku.

– Wiesz, że jesteśmy do siebie podobni? – powiedziała kiedyś. – Ja też nikogo nie chcę na zawsze.

Ale w końcu zaczęła się zmieniać. Kupiła dwie szczoteczki do zębów, robiła kanapki do pracy, czasem przebąkiwała coś o weekendowym wyjeździe. Wtedy wiedziałem, że czas zniknąć. Pocałowałem ją w czoło i napisałem: „Sorry, to nie dla mnie”. Zrozumiała. Albo udawała, że zrozumiała. Już nigdy się nie odezwała. A ja? Ja wróciłem do punktu wyjścia – do szukania kobiety, która nie będzie miała złudzeń.

Chciałem tylko przygód

Z Alicją było inaczej. Od początku było wiadomo, że to nie flirt na jedną noc. Była z tych kobiet, które wchodzą do pokoju i od razu robi się ciszej. Nie krzyczała wyglądem, ale miała klasę. Działało to na mnie jak magnes, a jednocześnie… jak wyzwanie. Na pierwszym spotkaniu w kawiarni zapytała:

– Jesteś z tych, co lubią się bawić, czy z tych, co szukają żony?

– A co, szukasz męża?

– Nie. Ale lubię wiedzieć, z kim rozmawiam.

Śmiała się rzadko, ale szczerze. Była niezależna, miała własne mieszkanie, jeździła służbowym samochodem i wydawało się, że nie potrzebuje nikogo. I może właśnie to mnie do niej przyciągnęło. Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się regularnie. Bez presji. Bez deklaracji. Aż pewnego dnia zapytała:

– Co myślisz o wspólnym mieszkaniu?

– W sensie... wprowadzasz się do mnie?

– Raczej ty do mnie. Albo wynajmujemy coś razem. Nie chcę marnować czasu, jeśli to donikąd nie zmierza.

Złapało mnie to zupełnie z zaskoczenia. Przez chwilę udawałem, że nie słyszę. Przez kolejne dni milczałem. A ona cierpliwie czekała. Do czasu. W końcu napisała:

– Chciałam się zakochać w kimś, kto w końcu przestanie uciekać. Ale ty nawet nie próbujesz zostać.

Nie odpisałem. Nie dlatego, że nie miałem nic do powiedzenia. Po prostu… wiedziałem, że miała rację. I nie chciałem tego potwierdzać.

Nie spodziewałem się zemsty

Z Kingą zacząłem się spotykać krótko po Alicji. Młodsza ode mnie o siedem lat, pracowała w galerii handlowej, pachniała truskawkami i mówiła, że zakochuje się tylko w oczach. Moich też. Albo tak mówiła. Była urocza, impulsywna, trochę naiwna – wszystko, czego wtedy potrzebowałem. Kiedyś zapytała:

– Ile miałeś kobiet przede mną?

Zaśmiałem się i machnąłem ręką:

– Nie liczmy. Liczy się to, co jest teraz.

Uwierzyła. Albo chciała uwierzyć. Wciągnęła mnie w swoje życie szybko – poznałem jej matkę, kota, przyjaciółki. Jedna z nich, Basia, od początku patrzyła na mnie podejrzliwie.

– On cię zostawi. Widziałam takich.

Kingę to śmieszyło. Mnie trochę mniej. Bo w gruncie rzeczy… miała rację. Zostawiłem Kingę po czterech miesiącach. Bez dramatu. Po prostu powiedziałem, że to się wypaliło. Że nie czuję tego, co powinienem. Że może to nie czas, nie moment.

– Jasne – odpowiedziała spokojnie. – Dzięki za szczerość.

To była najłagodniejsza reakcja, jakiej się spodziewałem. Aż za spokojna. Tydzień później dostałem wiadomość na Instagramie od jakiejś nieznajomej:

Wiesz, że twoje zdjęcie i opis są teraz na forum ‘Faceci, których lepiej omijać’? Gratulacje. Jesteś w top 3.

To zraniło moje ego. Kinga nie zrobiła scen. Zrobiła coś gorszego. Zniszczyła mi reputację, to trwało jeszcze długo po jej zniknięciu. Pierwszy raz poczułem, że nie do końca kontroluję tę grę.

Może trochę żałuję

Czasami, gdy siedzę sam wieczorem, przeglądam stare wiadomości. Nie żeby wspominać. Po prostu z ciekawości. Przypominam sobie, jak się czułem, kiedy one pisały, że tęsknią, że czekają, że nie mogą spać. A ja? Odpowiadałem wtedy, że też. Czasem nawet szczerze. Tylko że szczerze… na chwilę.

Nie zostało mi wiele. Kilka zdjęć w telefonie, kilka numerów, których już nie wybieram. I świadomość, że byłem dla kogoś wszystkim — na jeden miesiąc, tydzień, noc. Później znikałem. Bo tak było łatwiej. Bo nie chciałem niczego budować. Nie będę udawał, że mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Gdybym mógł napisać podręcznik uwodzenia, zrobiłbym to. Opisałbym każdy krok: spojrzenie, ciszę po zdaniu, które zostawia niedopowiedzenie, moment dotyku, który nie jest przypadkowy. I wielu facetów dziękowałoby mi za to.

Ale… może gdzieś głęboko czuję, że coś mnie omijało. Że z każdą ucieczką traciłem więcej niż tylko kontakt. Traciłem zaufanie, którego już nikt nie chciał mi dawać. Traciłem szansę, żeby się zatrzymać. I być dla kogoś kimś więcej niż historią do opowiedzenia przy winie. Może właśnie dlatego dziś już nie zmieniam kobiet jak rękawiczki. Może dlatego nie zmieniam nikogo. Po prostu… nie wybieram. Patrzę, jak świat biegnie dalej, bez mojego udziału. I nie żałuję. A może… trochę.

Rafał, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama