„Zmieniłam pracę i wpadłam po kolana w bagno. Nie jestem bohaterką, ale nie zostawię dzieci w potrzebie”
„Postanowiłam porozmawiać z jedną z uczennic, która wydawała się szczególnie dotknięta sytuacją. Wybrałam Anię, dziewczynkę z mojej klasy, której zmartwione spojrzenie i nieobecność na lekcjach nie dawały mi spokoju. Po zajęciach zaprosiłam ją na spokojną rozmowę w moim pokoju”.

- Redakcja
Decyzja o zmianie pracy była jedną z trudniejszych, jakie musiałam podjąć w życiu. Pracując w korporacji, czułam się jak trybik w ogromnej maszynie, gdzie każdy dzień wyglądał identycznie, a znaczenie mojej pracy zdawało się znikać w bezkresnym oceanie papierkowej roboty. Gdy pojawiła się okazja, by nauczać w małej miejscowości, nie wahałam się długo. Perspektywa wprowadzania zmian i bycia częścią lokalnej społeczności była wspaniała i po prostu bardzo się na to cieszyłam.
Początkowo moje serce przepełniał entuzjazm, a w głowie roiło się od pomysłów. Z czasem jednak zaczęłam dostrzegać, że nie wszystko jest tak idealne, jak sobie wyobrażałam. Szkoła, choć mała, nie była wolna od problemów. Zaczęłam zauważać rzeczy, które mnie niepokoiły – zmartwione twarze uczniów, obojętność dyrektora, a także niepokojące zachowanie pana Rokickiego, które wzbudzało we mnie coraz mnóstwo wątpliwości.
Wciąż miałam poczucie, że coś jest nie tak
– Panie dyrektorze, zauważyłam, że niektóre dzieci wydają się przygnębione i zniechęcone – zaczęłam ostrożnie, kiedy tylko udało mi się złapać dyrektora w jego gabinecie. Chciałam zwrócić uwagę na problem, który nie dawał mi spokoju.
Dyrektor odchylił się w swoim krześle i założył ręce za głowę. Jego twarz była obojętna, jakby już słyszał to wszystko wcześniej i nie było to dla niego niczym zaskakującym.
– Musi pani zrozumieć, że w każdej szkole są dzieci, które czasem mają gorszy dzień. To zupełnie normalne – odparł niemal automatycznie.
– Rozumiem, ale to nie są pojedyncze przypadki. Coś tutaj jest nie tak – próbowałam dalej.
– Zapewniam panią, że wszystko jest pod kontrolą. Nasza szkoła ma długą tradycję i dobre wyniki. Nie ma potrzeby, by się zamartwiać – mówił to takim tonem, jakby chciał mnie uspokoić, ale jednocześnie sprawiał, że czułam się zbywana.
Wewnątrz kipiało we mnie od emocji. Czy naprawdę podjęłam dobrą decyzję, przychodząc tutaj? Czy moje wysiłki, by szkoła była przede wszystkim dla uczniów były tu niepotrzebne, skoro nikt nie widział problemu tam, gdzie ja go wyczuwałam? Zaczęłam analizować całą rozmowę i próbowałam znaleźć sens w jego słowach, ale wciąż miałam poczucie, że dzieje się coś niedobrego.
Zamiast współpracy, spotkałam się z oporem
Zaczęłam coraz uważniej przyglądać się temu, co działo się w szkole. Moje podejrzenia wobec pana Rokickiego rosły z każdym dniem. Jego sposób bycia był specyficzny – czasem wręcz szorstki. Pewnego dnia zauważyłam, jak jednym gestem kazał usiąść uczniowi, który próbował zadać pytanie. Dziecko spuściło głowę i posłusznie wróciło na swoje miejsce, choć widać było, że bardzo chciało się czegoś dowiedzieć.
– Panie R., czy możemy porozmawiać? – zaczęłam, gdy spotkałam go na korytarzu.
– O co chodzi, pani Leno? – zapytał, a jego ton był chłodny.
– Zauważyłam, że niektórzy uczniowie są zniechęceni. Może powinniśmy zastanowić się nad tym, jak ich motywować? – zasugerowałam, próbując być delikatna.
Rokicki spojrzał na mnie z wyrazem, który można było odczytać jako mieszankę zdziwienia i irytacji.
– Nie wiem, jakie jest Pani doświadczenie, ale tutaj wszystko działa inaczej. Niech się pani zbytnio nie wtrąca. Nie znamy się przecież długo, prawda? – odpowiedział tonem atakującym.
Byłam zaskoczona jego postawą. Zamiast współpracy, spotkałam się z oporem. Po tej rozmowie czułam się przytłoczona i pełna wątpliwości, ale jednocześnie nie mogłam udawać, że nic nie widziałam.
Moje podejrzenia zaczynały się potwierdzać
Kilka dni później, przechodząc korytarzem, przypadkowo usłyszałam rozmowę dyrektora z R.. Stanęłam przy zamkniętych drzwiach gabinetu, ale ich głosy były dobrze słyszalne.
– Ta nowa nauczycielka, Lena, ma zbyt dużo do powiedzenia. Za bardzo się angażuje, nie możemy pozwolić, by zaczęła burzyć spokój i wprowadzać jakieś miejskie zwyczaje – mówił dyrektor z wyraźnym zniecierpliwieniem.
– Dokładnie tak. Nie zna naszych metod, a już chce wprowadzać zmiany. Musimy ją jakoś uspokoić – dodał R.
Słysząc ich lekceważący ton, poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Wszystko, co podejrzewałam, zaczynało się potwierdzać. Moje obawy o zamiatanie problemów pod dywan nabrały realnych kształtów. Postanowiłam skonfrontować się z dyrektorem.
Weszłam bez pukania do jego gabinetu, a mój głos drżał z emocji.
– O co chodzi, Pani Leno, znowu coś? – zapytał nieco uszczypliwie.
– Słyszałam wcześniejszą rozmowę. Jak możecie tak podchodzić do sprawy? Dzieci potrzebują wsparcia, a wy je po prostu źle traktujecie – wyrzuciłam z siebie.
Dyrektor i R. spojrzeli na siebie, jakby szukając odpowiednich słów, które mogłyby mnie uspokoić. Niestety ich wyjaśnienia były nieprzekonujące i bardzo ogólnikowe. Nic z nich nie wynikało, nie rozumieli, że takie zachowanie kadry jest niedopuszczalne i zwyczajnie niewłaściwe.
Postanowiłam porozmawiać z jedną z uczennic
Przez wiele dni rozmyślałam o tym, co widziałam i słyszałam. Te zmartwione twarze uczniów, niepokojące gesty pana R., obojętność dyrektora – wszystko to nie dawało mi spokoju. Zastanawiałam się, jak moja decyzja o interwencji wpłynie na mnie i na całą społeczność szkoły. Analizowałam rozmowy z uczniami, próbując odnaleźć wskazówki, które mogłyby pomóc mi w podjęciu decyzji. Nie mogłam nie widzieć tych cichych sygnałów wołania o pomoc.
Czułam się rozdarta między potrzebą ochrony dzieci a obawą przed konsekwencjami, jakie mogą wyniknąć z moich działań. Czy powinnam ryzykować swoją pozycję, a może nawet swoją przyszłość, by pomóc dzieciom, które tego potrzebowały? Głosy w mojej głowie były sprzeczne, ale wiedziałam jedno – nie mogłam już dłużej stać z boku i obserwować. Czułam, że jestem jedyną osobą, która może coś zmienić.
Postanowiłam porozmawiać z jedną z uczennic, która wydawała się szczególnie dotknięta całą sytuacją i atmosferą w szkole. Wybrałam Anię, dziewczynkę z mojej klasy, której zmartwione spojrzenie i nieobecność na lekcjach były bardzo widoczne. Po zajęciach zaprosiłam ją na spokojną rozmowę w pustym pokoju nauczycielskim, aby mogła poczuć się swobodniej.
– Aniu, zauważyłam, że ostatnio jesteś smutna. Czy wszystko w porządku? – zaczęłam delikatnie, próbując stworzyć atmosferę zaufania.
Ania spojrzała na mnie niepewnie, a jej oczy napełniły się łzami. Przez chwilę milczała, jakby zastanawiając się, czy może mi zaufać.
– Proszę Pani, to... to pan R... on czasem strasznie krzyczy i mówi rzeczy, które są bardzo niemiłe. I... i...ja nie chcę chodzić do tej szkoły... – wyznała z wahaniem. – Boję się, że jeśli powiem wszystko, to będzie gorzej.
Czułam, jak wzbiera we mnie fala gniewu, ale starałam się zachować spokój. Musiałam ją wspierać, a nie wystraszyć.
– Dziękuję, że mi powiedziałaś. Obiecuję, że postaram się coś z tym zrobić. Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze – odpowiedziałam, starając się przekazać jej, że nie jest sama.
Musiałam coś z tym zrobić
Dziewczynka, choć wciąż przestraszona, uśmiechnęła się lekko, jakby po raz pierwszy od dawna poczuła, że ktoś ją rozumie i chce jej pomóc. To zaufanie, którym mnie obdarzyła, wzmocniło moją determinację. Musiałam coś z tym zrobić, niezależnie od konsekwencji, które mogły się pojawić.
Nocami długo leżałam w łóżku, zastanawiając się nad tym, co dalej. Byłam świadoma, że podjęcie działań przeciwko dyrektorowi i panu R. może wywołać burzę w tej małej społeczności. Mogło to zaważyć na mojej pracy, ale nie tylko. Relacje z innymi nauczycielami, którzy być może z czasem staną po stronie dyrektora, mogły stać się napięte. Mimo to czułam, że muszę podjąć ryzyko.
Moje emocje były mieszane: strach przed nieznanym, determinacja do działania i niepewność, czy moje starania przyniosą zamierzony efekt. Próbowałam myśleć o tym, jak moje działania mogą zmienić przyszłość nie tylko moją, ale przede wszystkim uczniów, którzy zasługują na wsparcie i bezpieczeństwo.
Zdecydowałam się zgłosić sprawę wyżej, do kuratorium oświaty. Wiedziałam, że będzie to wymagało odwagi i że nie wszyscy będą po mojej stronie. Jednak patrząc na to, jak Ania i inne dzieci czekają na moją decyzję, czułam, że nie mogę się cofnąć. Postanowiłam też porozmawiać z rodzicami uczniów, aby ich uświadomić i zyskać ich wsparcie.
Relacje z pozostałymi nauczycielami zaczęły się zmieniać, niektórzy patrzyli na mnie z podziwem, inni z dystansem. Wiedziałam jednak, że podjęłam słuszną decyzję. Niezależnie od tego, jak się to skończy, wiedziałam, że zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Być może nie będzie to łatwa droga, ale wierzyłam, że warto było spróbować dla dobra dzieci. Moje serce, mimo obaw, było spokojne.
Lena, 35 lat