Reklama

Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia w tej firmie. Trzymałam w rękach nowiutką torbę z dokumentami, stopy miałam spocone z nerwów, a pod pachą czułam wilgoć stresu. Ale w głowie powtarzałam sobie jak mantrę: Justyna, dasz radę. Musisz udowodnić, że jesteś czegoś warta. Pochodzę z małej miejscowości. Tam ludzie znają cię lepiej, niż ty znasz siebie. Wszystko trzeba robić „z umiarem”, żeby nikt nie plotkował. A jak się wychylisz – już cię obgadują. Właśnie dlatego uciekłam. Zbierałam na tę przeprowadzkę miesiącami. Znalazłam pokój w starym mieszkaniu na drugim piętrze bloku bez windy. I etat w korporacji – mój pierwszy poważny krok.

Reklama

Na początku było idealnie. Praca ciężka, ale dawała satysfakcję. Zostawałam po godzinach, żeby zdążyć ze wszystkim. Sama się zgłaszałam do trudniejszych zadań. Nawet pan Marek, mój przełożony, którego wszyscy się bali, zaczął patrzeć na mnie z uznaniem. Czułam się, jakbym wreszcie była na dobrej drodze. Wiedziałam, że muszę walczyć o swoje. W dużym mieście nikt niczego ci nie da za darmo. Ale nie sądziłam, że ktoś może walczyć... podstępnie. Nie prosto w oczy, tylko zza pleców. Nie przez pracę, tylko przez szeptane słowa. Słowa, które zasiały we mnie zwątpienie. A potem odebrały coś więcej, niż mogłam przewidzieć.

Ktoś z biura rozsiewał o mnie plotki

Zebrania u nas zawsze miały tę samą atmosferę – sztuczną, jakby wszyscy udawali, że są wyluzowani, a tak naprawdę każdy spinał się, żeby nie popełnić gafy przy Marku. Tym razem nie było inaczej. Siedzieliśmy w salce konferencyjnej, naprzeciwko tablicy, gdzie Kasia właśnie omawiała nowy projekt. Przewracałam notatki, próbując wyglądać na zaangażowaną, kiedy Marek wszedł spóźniony. Zawsze wchodził bez słowa, z miną jakby cały świat go rozczarował. Usiadł, przeciągnął się lekko i westchnął.

– No dobrze, skoro mamy komplet, to przejdźmy do konkretów – mruknął, rzucając okiem po zespole. – A tak swoją drogą… – tu jego ton nagle złagodniał, a spojrzenie zawisło na mnie. – Niektórzy wieczorami relaksują się w pracy z butelką wina, prawda Justyno?

Sala momentalnie ucichła. Usłyszałam, jak ktoś za mną przestaje stukać długopisem. Spojrzenia. Czułam je na sobie, jakby dotykały mojej twarzy, ramion. Zrobiło mi się gorąco, choć w pokoju panowała klimatyzacja.

– Przepraszam? – wymamrotałam zaskoczona.

Marek tylko się uśmiechnął pod nosem i machnął ręką, jakby to było nic ważnego. Ale już było po wszystkim. Nikt się nie zaśmiał. Nawet Kasia, która zwykle starała się łagodzić takie sytuacje. Ja natomiast poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Siedziałam dalej jak sparaliżowana. Nie miałam pojęcia, o co chodziło. Skąd ten tekst? Czy ktoś coś powiedział?

Zebranie dokończyło się bez większych emocji, przynajmniej na zewnątrz. W środku gotowałam się od środka. Kiedy wszyscy się rozeszli, poszłam do biurka. Usiadłam i patrzyłam w ekran, nie widząc ani jednej linijki kodu, który miałam sprawdzać. Miałam tylko jedno pytanie: kto? Po południu podeszłam do Kasi, która siedziała trzy stanowiska dalej. Uśmiechnęła się blado.

– Masz chwilę? – zapytałam.

Skinęła głową i poszłyśmy do kuchni.

– O co chodziło Markowi? – zapytałam cicho, nalewając sobie wody.

Kasia zawahała się. Unikała mojego wzroku. Już wiedziałam, że coś wie.

– Justyś... słyszałam coś... – zaczęła niepewnie. – Że rzekomo... ktoś mówił, że widział cię po godzinach z winem. Ale wiesz, plotki.

– Kto to mówił?

Milczała. Zmieszała się.

– Szczerze? Nie wiem dokładnie. Ale... podobno to ktoś, kto dobrze zna prezesa. Może... Basia?

Zamarłam. W głowie powoli zaczęły mi się układać różne sytuacje. Basia, sekretarka prezesa. Córka znajomych moich rodziców. Wiedziała, że pracuję dużo. I mogła wiedzieć znacznie więcej.

– Dzięki – powiedziałam tylko, wychodząc z kuchni.

Nie miałam już wątpliwości, że coś się zaczęło. I że to coś nie będzie się dało tak łatwo zatrzymać.

Odkryłam, go za tym stoi

Nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchując hałasów z ulicy, ale moje myśli były gdzie indziej. Wciąż widziałam twarz Marka i ten jego uśmieszek. Przypominałam sobie każde popołudnie, kiedy zostawałam po godzinach, żeby dokończyć projekty, kiedy w firmie było już pusto. Czasem podśpiewywałam sobie pod nosem, czasem jadłam kanapkę, ale nigdy nie było żadnego wina. To była bzdura. Kłamstwo. Ale ktoś je wypowiedział głośno i wystarczająco przekonująco, żeby Marek w to uwierzył.

Na drugi dzień w pracy zaczęłam się rozglądać inaczej. Ludzie, których znałam, wydawali się inni. Czułam się, jakby wszyscy coś przede mną ukrywali. Kiedy mijałam ich na korytarzu, rozmowy cichły, spojrzenia się krzyżowały. Nagle każdy szept był o mnie. Któregoś dnia przechodziłam korytarzem obok gabinetu prezesa, kierując się do kuchni. Usłyszałam znajomy głos. Basia rozmawiała przez telefon, drzwi były lekko uchylone. Nie zamierzałam podsłuchiwać, ale jej głos był zbyt głośny.

– …no ta Justyna, wiesz, ta z miasteczka. Święta za dnia, ale po godzinach z winem przy biurku. No co, niech sobie siedzi, ale niech potem nie robi z siebie bohaterki. Takie to są właśnie te nowe… z ambicjami.

Zamarłam. Nie potrzebowałam więcej. Stałam jak wmurowana, patrząc w ścianę naprzeciwko. Kiedy dokończyła rozmowę, ruszyłam w stronę kuchni. Czułam, jak ciśnienie rośnie mi w skroniach. Zastałam ją przy ekspresie.

– Więc to ty – powiedziałam chłodno.

Odwróciła się.

– O czym ty mówisz? – zapytała, ale oczy jej mówiły wszystko.

– Doskonale wiesz. Plotki o mnie. To ty je rozpuściłaś. Tylko ty mogłaś wiedzieć, że zostaję po godzinach. I tylko ty mogłaś mówić o „dziewczynie z miasteczka”.

Uśmiechnęła się krzywo.

– A może nie powinnaś była zostawać po godzinach? Robisz z siebie męczennicę. Nikt cię tu nie prosił o poświęcenie. Sama się pchasz, to się licz z konsekwencjami.

Czyli przyznajesz się?

– Do czego? Że rozmawiam z mamą? Serio? A może nagrasz mnie i pójdziesz do prawnika?

Stałam w miejscu, zaciskając pięści.

– Chciałam tylko pracować. I mieć szansę.

– Wszyscy chcemy. Ale niektórzy wiedzą, jak grać – powiedziała i wyszła, zostawiając mnie samą w kuchni.

Zostałam tam jeszcze chwilę. Ręce mi drżały. Chciałam coś zniszczyć, ale zamiast tego wzięłam kilka głębokich oddechów. Wiedziałam już, z kim mam do czynienia. I że ta gra nie jest uczciwa.

Awans przeszedł mi koło nosa

Następnego dnia weszłam do gabinetu Marka. Wcześniej kilka razy zbierałam się na odwagę, ale tym razem nie mogłam już dłużej czekać. Zapukałam i weszłam bez czekania na zaproszenie.

– Chciałabym porozmawiać – powiedziałam spokojnie.

Uniósł wzrok znad papierów.

– Słucham.

Usiadłam naprzeciwko niego. Opowiedziałam wszystko. O plotkach, o rozmowie Basi, o tym, jak bardzo to wpłynęło na moją pracę. Słuchał bez emocji.

– Justyno, to nie jest łatwe – powiedział w końcu. – Trudno ocenić, co jest prawdą, a co nie. Ludzie mówią różne rzeczy.

– Ale ja… – zaczęłam, lecz przerwał mi ruchem ręki.

– Musimy ufać każdemu w zespole. A tu… coś się zadziało. Musimy dbać o reputację. Nie możemy sobie pozwolić na ryzyko.

Kilka dni później dowiedziałam się, że stanowisko, o które się starałam, dostał ktoś inny. Nie powiedzieli mi wprost dlaczego. Ale nie musieli.

Atmosfera w firmie była coraz bardziej napięta

Tydzień później w firmie zrobiło się dziwnie cicho wokół Basi. Ktoś musiał zareagować. Dowiedziałam się, że prezes podjął decyzję – Basia została przeniesiona do innego działu, gdzie nie miała już dostępu do żadnych poufnych informacji. Nie zapytałam, kto to powiedział prezesowi, ale przeczuwałam, że to Kasia. Kilka dni wcześniej znów zaprosiła mnie na kawę. Tym razem mówiła otwarcie.

– Poszłam do prezesa – powiedziała cicho. – Nie mogłam już tego znieść. To nie było fair wobec ciebie.

– Dzięki – odpowiedziałam chłodno. – Ale to już niczego nie zmienia.

Spojrzała na mnie z żalem, jakby miała nadzieję, że ją przytulę. Ale nie umiałam. Nie po tym, przez co przeszłam. Zespół zaczął mnie traktować jak kogoś z zewnątrz. Nie wprost, ale to było widoczne. Rozmowy cichły, kiedy wchodziłam do kuchni. Nawet ci, którzy wcześniej się uśmiechali, teraz odwracali wzrok. Nikt już nie zapraszał mnie na wspólne lunche.

Tu nie ma miejsca dla mnie

Próbowałam jeszcze walczyć. Zgłaszałam się do projektów, zostawałam dłużej, pracowałam jak wcześniej. Ale nic nie było już takie samo. Marek trzymał mnie na dystans, zespół udawał uprzejmość, choć czułam, że wszyscy wolą, żebym po prostu zniknęła. Zaczęłam rozsyłać CV. Myślałam o zmianie pracy, a czasem nawet o powrocie do rodzinnego miasteczka. Ale wtedy pojawiało się pytanie – po co to wszystko? Po co ta walka, to ryzyko, ta samotność? Wieczorami siedziałam w kuchni, patrząc w telefon.

– Może jestem naiwna, że chciałam tu coś zbudować – mówiłam do siebie cicho. – Może powinnam była być cwańsza. Ale czy to znaczy, że zasłużyłam na to wszystko?

Nie znałam odpowiedzi. Ale wiedziałam jedno – nie tak miało to wyglądać.

Justyna, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama