Reklama

W wieku czterdziestu lat miałem wszystko, co według innych ludzi powinno mnie uszczęśliwiać: własną firmę, wygodne mieszkanie z dużymi oknami w centrum miasta, możliwość wyjechania na weekend w dowolnym kierunku i znajomości, które dawały poczucie, że jestem kimś.

Udawałem przed samym sobą, że właśnie tego chciałem. Że tak wygląda dorosłość, na którą czekałem. Prawda była jednak zupełnie inna. Od dłuższego czasu żyłem tak, jakby ktoś zaprojektował mi życie według katalogu.

Wiedziałem, jak mam się ubierać, dokąd chodzić na kolacje i z kim rozmawiać na imprezach branżowych, ale coraz częściej łapałem się na tym, że nie potrafiłem odpowiedzieć na proste pytanie, co mnie tak naprawdę interesuje. Kolejne randki kończyły się na jednym wieczorze, bo nie miałem siły po raz dziesiąty opowiadać o sobie. Kobiety, z którymi się spotykałem, wydawały się zbyt dopasowane do moich oczekiwań, jakby każda z nich przyszła na spotkanie z gotowym zestawem odpowiedzi. Ja zresztą też taki byłem.

Na imieninach u Wojtka pojawiłem się bez większego entuzjazmu. To była jedna z tych imprez, na które chodzi się z obowiązku, żeby nie wypaść z obiegu. Ludzie z naszej branży, głośne rozmowy, drogie wino i kanapki z cateringu. Snułem się między kuchnią a salonem, szukając czegokolwiek, co choć przez chwilę dałoby mi poczucie, że nie tracę wieczoru.

Zaintrygowała mnie

Wtedy zobaczyłem kobietę, która rozmawiała z dwoma facetami, których znałem tylko z widzenia. Rzuciła coś, co wprawiło ich w zmieszanie. Kiedy została sama, podszedłem. Nasza rozmowa nie przypominała żadnej, jaką odbyłem wcześniej na takich spotkaniach. Nie była grzecznościowa, nie dotyczyła pracy ani planów na wakacje. Ona nie próbowała mi się przypodobać, ja nie siliłem się na dowcipne bon moty.

Zapytała mnie, czy uważam, że człowiek po trzydziestce powinien jeszcze wierzyć w sukces jako coś, co go zdefiniuje. Odpowiedziałem, że nie wierzę w nic, ale dobrze udaję. Uśmiechnęła się, jakby znała ten stan aż za dobrze.

Wymieniliśmy numery. Myślałem: prawniczka, może dziennikarka. Zbyt elokwentna, zbyt bystra, żeby zajmować się czymś banalnym. Była pewna siebie, ale nie nachalna. Miała w sobie coś, co przyciągało, a jednocześnie nie dawało się łatwo sklasyfikować. I właśnie to mnie w niej zaintrygowało.

Myślałem o niej

Zaczęliśmy pisać tego samego wieczoru. Nie były to wiadomości o tym, co kto jadł na kolację. Od początku prowadziliśmy rozmowy, które wymagały uwagi. Czasem nie zgadzaliśmy się ze sobą, czasem rzucaliśmy sobie krótkie riposty. Było w tym coś ożywczego, coś, czego dawno nie czułem.

Nie wiedziałem, co mnie bardziej pociągało – jej cięty język czy to, że nie próbowała mi zaimponować.

Nie powiedziała mi, gdzie pracuje. Nie musiała. Zakładałem, że po prostu o tym nie rozmawialiśmy, dopóki nie zobaczyłem jej przypadkiem w biurowcu, w którym mieliśmy spotkanie z klientem. Wsiadała do windy z wózkiem, w którym były środki czystości. Miała na sobie firmowy fartuch. Stałem osłupiały. Chciałem zareagować, podejść, powiedzieć cokolwiek, ale tylko się cofnąłem za róg.

Od tamtej chwili przestała odbierać moje wiadomości. W końcu zadzwoniłem. Odebrała, ale mówiła chłodno i bez emocji.

– Widziałeś mnie? – zapytała, zanim zdążyłem się odezwać.

– Tak. I chciałem…

– Nie jesteśmy z tej samej bajki. Ty masz apartament, ja wynajmuję dwudziestometrową kawalerkę.

– Ale przecież to nie ma znaczenia.

– W twoim świecie może nie. Ale w moim znaczy wszystko.

Była inna

Nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Milczałem, słuchając własnego oddechu. Dopiero później zadałem sobie pytanie, dlaczego w ogóle się zdenerwowałem, dlaczego czułem się oszukany, skoro niczego nie ukrywała? I dlaczego ten obraz – ona z mopem w ręku – tak bardzo mnie uderzył?

Przez kilka tygodni nie odezwałem się do Justyny. Najpierw byłem dumny, później zły, a potem po prostu zmęczony samym sobą. Siedziałem w domu, patrząc na zapadane deszczem okna i myślałem o niej częściej, niż bym chciał.

Nie planowałem żadnych wielkich gestów, ale nie mogłem już dłużej czekać. Pojechałem pod jej blok, nie do końca wiedząc po co. Długo stałem pod klatką, zanim zebrałem się, by nacisnąć dzwonek domofonu. Próbowałem nie myśleć, co powie albo czy w ogóle wyjdzie. Mokra kurtka kleiła mi się do pleców, dłonie miałem zziębnięte, ale nie zamierzałem odchodzić. Chciałem, żeby wiedziała, że tym razem się nie cofnę.

Nie wahałem się

Drzwi wejściowe się otworzyły i zobaczyłem ją w dresie, z luźno spiętymi włosami i bez makijażu. Wydała mi się wtedy najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. Przez moment tylko patrzyliśmy na siebie.

– Nie przyniosłem kwiatów – powiedziałem cicho. – Ale przyszedłem z czymś ważniejszym.

– Z czym? – zapytała, opierając się o framugę.

– Ze sobą. Bez kostiumu, bez roli.

– Jesteś pewien?

– Tak.

I wtedy podszedłem do niej i pocałowałem ją. Ciepło jej ust rozniosło się po całym moim ciele jak ogień. Przyciągnąłem ją do siebie i przez moment świat zewnętrzny przestał istnieć. Nie było apartamentów, wieżowców, różnic i podziałów. Byliśmy tylko my – dwoje ludzi, którzy zrobili ten krok, choć nikt im nie kibicował.

Tego wieczoru zasnęliśmy razem, wtuleni, na wąskim łóżku w wynajmowanym mieszkaniu. Na ścianie wisiała lampka, która co jakiś czas migała, ale nie przeszkadzało nam to. Oddychała spokojnie, z policzkiem opartym o moją pierś. Po raz pierwszy w życiu nie potrzebowałem nic więcej.

Wszystko się ułożyło

Dzisiaj wiem, że ją kocham. Powiedziałem jej to pierwszy któregoś dnia rano, kiedy stała przede mną w rozciągniętym swetrze i z kubkiem kawy w ręce. Uśmiechnęła się tylko i odpowiedziała:

– Trochę ci to zajęło.

Kilka tygodni później zapytałem, czy zechce zostać moją żoną. Powiedziała tak. Nie będzie wielkiego wesela, raczej mała uroczystość w gronie kilku osób. Ale nie o to nam chodzi. Ważne, że zaczynamy coś razem, naprawdę razem, bez udawania, bez gry.

Patrzę dziś na nią i widzę kobietę, która nie próbowała mnie zdobyć. Po prostu była sobą i właśnie za to ją pokochałem. A może właśnie tak kończą się bajki? Nie fanfarami, tylko zwykłym „dobrze, że jesteś”?

Hubert, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama