Reklama

Jeszcze niedawno siedziałem codziennie w open space, przed trzema monitorami, wpatrzony w tabelki, które znaczyły dla mnie coraz mniej. Pracowałem w korporacji, gdzie czas liczyło się w sprintach i deadline’ach, a jedyną realną gratyfikacją był darmowy owoc w środy i karta na siłownię, na którą i tak nie miałem siły chodzić.

Reklama

Byłem tym zmęczony

Każdy dzień wyglądał podobnie: budzik o szóstej trzydzieści, metro, długie godziny w biurze, wracanie zmęczonym do mieszkania, które bardziej przypominało magazyn moich niepotrzebnych rzeczy niż dom. Czułem się jak trybik w maszynie, którą ktoś inny wymyślił. I im dłużej w niej tkwiłem, tym bardziej miałem poczucie, że to nie jest moje życie.

W końcu postanowiłem to przerwać. Patrzyłem na zdjęcia znajomych z wakacji: palmy, plaże, uśmiechy. A ja – zgarbiony nad komputerem, liczący cudze pieniądze. „Dość” – pomyślałem. Sprzedałem większość rzeczy: konsolę, telewizor, nawet część ubrań. Złożyłem wypowiedzenie, kupiłem plecak, bilet do Bangkoku i wmawiałem sobie, że zaczynam „prawdziwe życie”.

Pierwsze tygodnie były jak sen. Azjatyckie świątynie o złotych dachach, uśmiechnięci ludzie, których języka nie rozumiałem, plaże, kokosy, tanie jedzenie na ulicach, zapach przypraw unoszący się nad straganami. Instagram pękał w szwach od zdjęć: ja na tle zachodu słońca, ja na skuterze w dżungli, ja w łodzi płynącej przez zatokę pełną wapiennych skał. „Ale masz odwagę!” – pisała koleżanka z biura. „Zazdroszczę ci życia, stary!” – komentował inny znajomy.

Odpowiadałem im uśmiechniętymi emotkami. A jednak gdzieś pod tą euforią czaiło się pytanie, którego nie chciałem słyszeć: jak długo to potrwa?

Miałem problemy

Pierwsze miesiące w Azji były dla mnie jak nowa skóra. Wszystko pachniało świeżością. Spałem w hostelach, nocami słuchałem opowieści innych podróżników – każdy miał swoją historię o tym, jak rzucił wszystko i wyjechał.

Moje oszczędności zaczęły topnieć błyskawicznie. Zamiast się tym martwić, wstawiałem kolejne zdjęcia: ja z palmą, ja z uśmiechniętym sprzedawcą mango, ja na łódce w zatoce. Znajomi wciąż pisali: „Ale bajka!”, „Chciałbym tak jak ty”. A ja siedziałem na bambusowym krześle w hostelu i liczyłem drobne, zastanawiając się, czy wystarczy mi na jedzenie i autobus do kolejnego miasta.

Z Azji poleciałem do Ameryki Południowej. Marzyłem o tym od dawna – Brazylia, samba, plaże, kolorowe ulice Rio. Ale ceny biletów autobusowych były tam kilkakrotnie wyższe niż w Azji, a jedzenie, które jeszcze miesiąc wcześniej kupowałem za grosze, tutaj kosztowało tyle, co w Polsce.

Pierwsze dni spędziłem w hostelu w Rio, ale szybko musiałem zrezygnować z wygód. Przeniosłem się do najtańszych noclegowni, a czasem spałem na dworcach, udając, że czekam na autobus. Próbowałem zarobić przez internet, pisałem ogłoszenia, szukałem zleceń, ale nikt nie chciał płacić za moje teksty. Klienci znikali, a ja zostawałem z coraz mniejszym zapasem pieniędzy. Mama wysłała mi wtedy wiadomość: „Maćku, czy masz wszystko, czego potrzebujesz? Może wróć już do domu?”.

Odpisałem: „Wszystko super, mamo. Tyle wrażeń, że trudno to opisać”. Czułem wstyd. Siedziałem na ławce przy plaży, bez grosza w kieszeni, z pustym żołądkiem i udawałem, że jestem szczęśliwy.

Nie miałem pieniędzy

Pieniądze skończyły się nagle. Wiedziałem, że mam do wyboru: zostać tu bez środków i spać na ulicy albo wrócić do Polski. Kupiłem najtańszy bilet powrotny. Siedziałem na lotnisku, wpatrując się w ekran z godzinami odlotów. Wokół mnie ludzie w eleganckich ubraniach, z walizkami pełnymi zakupów. Ja miałem tylko plecak i poczucie, że właśnie przegrywam życie.

Lot do Warszawy był najdłuższym lotem w moim życiu. Widziałem własną twarz odbitą w szybie i zadawałem sobie pytanie, po co to wszystko. Miałem być wolnym człowiekiem, miałem żyć inaczej, a wracałem z pustym żołądkiem i bez żadnego planu. W drodze do rodzinnego domu czułem, jak kurczy mi się żołądek. Mama otworzyła drzwi, rzuciła się w moje ramiona. Pachniała obiadem, którego nie jadłem od miesięcy.

– Synku, jak dobrze, że jesteś – szeptała, mocno mnie przytulając.

Za nią stał ojciec, oparty o framugę, z tym swoim chłodnym spojrzeniem.

– No i co? Oświeciło cię to prawdziwe życie? – rzucił z ironią.

Nie miałem w sobie ani siły, ani słów. Uśmiechnąłem się tylko do mamy i poszedłem do swojego starego pokoju. Wszystko wokół było takie samo. Tylko ja wróciłem inny – przegrany.

Wszystko przegrałem

Spotkania ze znajomymi były jak teatr. Oni zachwyceni moimi zdjęciami, pytali o egzotyczne miejsca i przygody. Ja opowiadałem półsłówkami, śmiejąc się w odpowiednich momentach, tak jakby ta podróż była nieustannym pasmem sukcesów.

– Stary, ale ci zazdroszczę. Ja bym się nigdy nie odważył – powiedział kumpel.

Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem:

– No tak, trzeba było spróbować.

W środku czułem, że to wszystko jest kłamstwem. Nie miałem ochoty mówić im, jak spałem na dworcu, jak udawałem przed mamą, że mam pieniądze, albo jak w Ameryce Południowej chodziłem głodny. Wiedziałem, że oni i tak nie chcieliby tego usłyszeć.

Na Instagramie moje zdjęcia wciąż żyły własnym życiem. Zachody słońca sprzed miesięcy wciąż zbierały serduszka, a pod nimi komentarze: „Ale życie!”, „Marzenie!”. Patrzyłem na te powiadomienia, siedząc w swoim pokoju u rodziców, i miałem wrażenie, że ktoś inny prowadzi równoległe życie, a ja jestem tylko widzem.

Popełniłem błąd

Pierwsze dni po powrocie mama traktowała mnie jak gościa. Przynosiła jedzenie, pytała, czy się wyspałem, czy nie potrzebuję nowych ubrań. W końcu przyszedł wieczór, kiedy ojciec nie wytrzymał.

– No i co teraz? Bo rozumiem, że majątek zostawiłeś w Azji i Brazylii?

Poczułem, jak w gardle rośnie mi gula.

– Nie miałem zamiaru wracać bogaty – odpowiedziałem ostrożnie. – Chciałem spróbować czegoś innego.

– Spróbować? – prychnął. – Zmarnowałeś czas, pieniądze, a teraz siedzisz z powrotem w tym pokoju, jakbyś miał znowu piętnaście lat.

Mama próbowała go uciszyć.

– Daj spokój, nie teraz… On potrzebuje trochę czasu.

Ojciec jednak tylko machnął ręką.

– Czasu? Na co? Na kolejne marzenia?

– A co miałem zrobić? Siedzieć tak jak wy, od ósmej do szesnastej, w tej samej pracy, w tym samym mieście, aż się zestarzeję? – podniosłem głos. – Przynajmniej spróbowałem żyć inaczej.

Mama zasłoniła twarz dłonią, a ojciec uśmiechnął się krzywo.

– I jak? Lepiej się żyje? – zapytał cicho.

Wstałem gwałtownie, krzesło zaskrzypiało o podłogę.

– Przynajmniej nie będę żałował, że nigdy nie spróbowałem – rzuciłem i wyszedłem z kuchni.

Nie wiem, co dalej

Wyszedłem z domu. Usiadłem na ławce w parku. Czułem się pusty. Myślałem o tych wszystkich miesiącach: o plażach, świątyniach, ludziach, z którymi dzieliłem hostelowe pokoje. To było chaotyczne i trudne, ale prawdziwe. Próbowałem sam siebie przekonać, że mimo wszystko coś zyskałem. Odwagę? Świadomość, że świat jest większy, niż myślałem? Tylko co mi po tej świadomości, kiedy siedzę tu, w parku, jak chłopak, który nie wie, co dalej ze sobą zrobić?

Nie wiem, co dalej. Może spróbuję znaleźć pracę, znowu zbiorę pieniądze i wyjadę? Może zostanę tu i pogodzę się z tym, że jestem zwyczajnym człowiekiem, który tylko na chwilę wyrwał się ze swojego życia?

Jedno wiem na pewno. Choć świat zapomniał o mnie, to we mnie zostały te chwile na innych kontynentach i nikt mi ich nie odbierze. Mimo że teraz siedzę w pokoju, z którego wyruszyłem, to czuję, że choć wróciłem bez grosza, wróciłem z czymś, czego nie da się policzyć.

Maciek, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama