Reklama

Mogłoby się wydawać, że prowadzenie butiku z ubraniami, bielizną i biżuterią dla młodych kobiet to praca, w której nic ciekawego się nie dzieje. Cóż, może to i prawda, ale nie w sytuacji, gdy twoim przyjacielem jest policyjny psycholog… Ilekroć Dominik wpadał z wizytą, zawsze dostarczał mi tematów do rozmów z koleżankami przy weekendowej kawusi. Jednak tym razem, gdy przyszedł ze mną porozmawiać, okazało się, że nie skończy się na intrygujących historiach.

Reklama

Muszę jakoś jej pomóc

– Potrzebuję twojej pomocy – powiedział, siadając na pufie obok półki, na której Agnieszka, moja pracownica, właśnie skończyła układać nowe ubrania.

– Dobra, ja się zbieram, do jutra – powiedziała Agnieszka i wyciągnęła swoją torbę spod kasy.

– No tak, już trzecia – powiedziałam i spojrzałam na zegarek.

Agnieszka pracowała u mnie w nieregularnych godzinach, dorabiając sobie podczas studiów.

Zobacz także

– Herbaty? – spytałam Dominika.

Skinął głową, a gdy podałam mu kubek, opowiedział mi o Milenie, młodej dziewczynie, której groziło wpadnięcie w życiowe bagno.

– Złapaliśmy ją i jej kumpli, jak próbowali wynieść pendrive’y z supermarketu – powiedział i westchnął ciężko. – Znałem jej matkę w liceum. Chodziliśmy ze sobą kilka miesięcy. Nadal pamiętam tę pustkę, jaką poczułem, gdy kolega powiedział mi o jej śmierci. Prawie dekadę temu. Zostawiła męża i dziesięcioletnią córkę, Milenę. Nie utrzymywałem z nimi kontaktów, ale nasz wspólny znajomy zakumplował się z mężem Marysi i nadal są przyjaciółmi. Czasami mówi mi, jak im się wiedzie – dodał.

Ojciec Mileny, inżynier, sam zmagając się z bólem po stracie żony, nie bardzo potrafił złapać kontakt z dorastającą córką. Pracował długie godziny, kupował Milenie wszystko, czego potrzebowała, ale według znajomego Dominika był to w dużej mierze jego sposób na to, by unikać większego kontaktu z dzieckiem, z którym nie umiał rozmawiać. Milena zawsze była bardzo wrażliwa, aż za bardzo, i by jakoś to przetrwać, wycofała się i najeżyła jak przestraszone zwierzę.

– Muszę jakoś jej pomóc – powiedział Dominik. – Nie chcę, żeby trafiła do poprawczaka. Może mogłabyś ją tu zatrudnić, jakoś nawiązać kontakt? Też masz córkę. Sam nie wiem… Szkoda dziewczyny – powiedział.
Nie odmówiłam.

Tylko to jej odpychające zachowanie

Milena pojawiła się w pracy ubrana na czarno i z nieustannie zmarszczonymi brwiami. Ogarnęła przestrzeń sklepu obojętnym wzrokiem i w milczeniu wysłuchała listy zadań. Starałam się nie oceniać i nie komentować, dać jej szansę i czas, by przyzwyczaiła się do nowej sytuacji. Z uśmiechem opowiedziałam jej o butiku i naszej klienteli.
Nie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Z całej jej postawy emanowała niechęć, a nawet wrogość. Z takim nastawieniem nie mogłam jej posłać do klientów, więc zajmowała się rozpakowywaniem towarów, noszeniem pudeł (była dość postawna), wieszaniem ubrań i prasowaniem tego, co się pogniotło. Mijały dni, a ja, przyznaję, jakoś nie mogłam jej polubić. Agnieszka także.

– Nie powinna pani była jej zatrudniać – powiedziała mi po kilku tygodniach. – Tacy ludzie zawsze przyciągają jakieś kłopoty. Kto wie, co jej do głowy strzeli? Nie lubi mnie, patrzy na mnie spode łba i ja się boję. Chodzę ciągle jak na szpilkach.

– Nie dramatyzuj – odparłam, choć w duchu trochę się z nią zgadzałam. – To zwykła dziewczyna. Co ci może zrobić?

Agnieszka tylko wzruszyła ramionami, nieprzekonana. Milena Agnieszki też nie lubiła, co nietrudno było dostrzec. Fakt, różniły się jak dzień i noc. Agnieszka była elegancka, ułożona, pewna siebie, a do tego śliczna jak lalka. No i przyjazna ludziom, uśmiechnięta, pomocna. Klientki ją uwielbiały. A Milena była mroczna, z kolczykiem w nosie, ponurym spojrzeniem i burkliwym głosem. I w sumie nie przeszkadzał mi jej wygląd, bo po kilku dniach już się przyzwyczaiłam, tylko to jej odpychające zachowanie. Próbowałam do niej zagadać, rozluźnić, zaprosić na obiad, na pogaduszki. „Nie, dziękuję. Nie jestem głodna. Nic się nie stało. Nie mam o czym mówić. No to płaci mi pani za pogaduszki czy za robotę?”.

Po tym ostatnim tekście opadły mi ręce. Uznałam, że jak Dominik chce jej pomóc, niech robi to sam. Ja nie dam sobie wcisnąć jakiegoś kukułczego jaja. Postanowiłam po prostu podziękować Milenie za pracę.

W ręku miała kij od szczotki

To była sobota, piękny kwietniowy dzień. W soboty zawsze miałyśmy więcej pracy, więc obie moje pracownice były obecne. Agnieszka jak zwykle kręciła się wokół klientek, a Milena na zapleczu przeprasowywała wyjęte z pudeł nowe ubrania. Ja walczyłam z komputerem, który wciąż się zawieszał. I wtedy z ulicy dobiegły nas krzyki.

Tuż za szybą mojego sklepu trzech rosłych kiboli otoczyło drobnego mężczyznę. Znałam go, był lekarzem w naszej przychodni. Radżib Swa… coś tam, trudne hinduskie nazwisko, zawsze ulatywało mi z pamięci. Był Polakiem, miał żonę Polkę i dzieci. Jego ojciec przyjechał z Indii na studia do Polski jeszcze w czasach komuny, zakochał się i został. Ale ci kibole wykrzykiwali, że jest brudnym islamistą i powinien wracać tam, skąd wypełzł. Bo Polska jest tylko dla Polaków.

Zmartwiałam. Tak jak i wszyscy w moim sklepie. Na ulicy ludzie przechodzili na drugą stronę, a jak jakaś starsza pani coś powiedziała, to wielki łysol na nią huknął, więc szybko odeszła. Jego kumpel pchnął lekarza na szybę sklepu. Sięgnęłam po komórkę, by zadzwonić na policję.

– Niech pani nie dzwoni – Agnieszka podbiegła do mnie, blada ze strachu. – Potem dowiedzą się, że to pani, przyjdą i nas pobiją.

– Trzeba zareagować – wystukiwałam numer.

– To nie nasza sprawa. Ktoś inny zadzwoni – przekonywała.

Tak gadają tchórze – ponury głos Mileny zabrzmiał znienacka.

A ona sama już wychodziła ze sklepu szybkim krokiem. W ręku miała kij od szczotki. Jezu, ona zamierza ich zaatakować! Wcisnęłam komórkę w dłoń klientki, która gapiła się na scenę na ulicy:

– Proszę wezwać patrol – krzyknęłam i pobiegłam za Mileną, żeby jej jakoś pomóc.

Nagle przestałam się bać. Przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej. Chyba wstyd był większy… Jednak Milena nie potrzebowała pomocy. Wzięła ich z zaskoczenia. I okazało się, że potrafi się bić. Rozdawała kopniaki, uderzenia kijem jak jakiś ninja. Po chwili kibole uciekli, zwłaszcza że z naprzeciwka nadjeżdżał patrol policji. Widocznie ktoś wcześniej ich wezwał. Milena oddała mi kij i weszła do sklepu. Przechodząc obok Agnieszki, trąciła ją ramieniem, żeby ta zeszła jej z drogi. Agnieszka popatrzyła na mnie z oburzeniem, szukając wsparcia. Ale to nie był dobry adres. Już nie.

– Widziała pani? – powiedziała Agnieszka, kiedy podeszłam bliżej. – Jest agresywna i niebezpieczna.

W oczach Agnieszki nie dojrzałam zrozumienia ani wstydu. Moja sympatia do niej ulotniła się w mgnieniu oka.
Postanowiłam, że w poniedziałek zaproszę Milenę do pobliskiej kawiarni i wreszcie z nią porozmawiam. Nie zamierzałam przyjąć odmowy. Jednak Milena nie przyszła do pracy. Ani tego dnia, ani następnego. A Agnieszka tylko patrzyła na mnie triumfująco: „A nie mówiłam?”.

Pamiętasz? Praca albo poprawczak

Co robić? Nie chciałam, żeby Milena miała kłopoty, więc nie mogłam zawiadomić Dominika. Próbowałam się do niej dodzwonić, ale nie odbierała. Zaniepokoiłam się. Znalazłam jej adres i kiedy Agnieszka pobiegła na zajęcia, zamknęłam sklep, wsiadłam w samochód i pojechałam sprawdzić, czy Milena jest w domu. Była. Otworzyła mi drzwi po dłuższej chwili i popatrzyła na mnie, jakby z jednej strony doskonale wiedziała, co tu robię, a z drugiej była tym zmieszana.

– Więc żyjesz – powiedziałam z przekąsem. – Bardzo się cieszę. Szkoda tylko, że nie odbierasz telefonów. Musiałam zamknąć sklep, żeby to sprawdzić.

– Nie musiała pani – burknęła.

– Oczywiście – zgodziłam się. – Mogłam zadzwonić do tego policjanta i powiedzieć, że złamałaś umowę. Pamiętasz? Praca albo poprawczak.

Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. W końcu odsunęła się od wejścia i wpuściła mnie do domu. Sięgnęła po sweter wiszący na wieszaku, ale zanim go włożyła, zauważyłam to, co najprawdopodobniej chciała ukryć – jej przedramiona nosiły liczne ślady po cięciach. W większości były to stare blizny. Serce mi się ścisnęło. Wiedziałam, że ludzie zwykle robią to, żeby fizyczny ból przyćmił cierpienie duszy. Usiadłyśmy w kuchni, dostałam szklankę soku. Milena powiedziała, że jest akurat sama, bo ojciec pojechał w kolejną podróż służbową.

– Dziękuję, że nie zadzwoniła pani do komisarza – powiedziała cicho. – Miałabym kłopoty. Ojciec nie wie…

Nie było jej łatwo, ale powoli zaczęła się otwierać. Po śmierci matki nikt tak naprawdę z nią nie rozmawiał, nie interesował się, jak ona to znosi. Była cicha, nie domagała się uwagi, więc o niej zapomnieli. Została sama. Szukała swojego miejsca, jakiejś metody na siebie, pomocy w zrozumieniu, kim jest i o co jej w życiu chodzi. To doprowadziło ją do wielu kiepskich wyborów. Jedna zła decyzja wymusza kolejne i ciężko dostrzec alternatywy.

– Ale sama widzę, że w pewnym momencie wdeptuje się w bagno, które zaczyna zasysać. Nie chcę tego.

– Pomogę ci, ale musisz mi na to pozwolić. Popracować nad swoim nastawieniem, otworzyć się na innych. Nie mówię, że masz od razu stać się Anią z Zielonego Wzgórza, ale coś w tym kierunku – uśmiechnęłam się.

Wyszłam od Mileny późno wieczorem. Owszem, straciłam trochę utargu, ale było warto.

Nie należy oceniać książki po okładce

Minęły kolejne tygodnie. Zmiana nastawienia nie przychodziła Milenie łatwo, ale widziałam, że się stara. Najlepiej było to widać tego dnia, kiedy do sklepu wpadła moja siedemnastoletnia córka Patrycja, która od czasu do czasu przychodziła tu z koleżankami poprzymierzać ciuchy i naciągnąć mnie na kasę. Tego dnia przyszły po szkole i jak zwykle narzekały, że nie ma nic ciekawego i sklep staje się przybytkiem dla „pierniczków”. Wtedy Milena wyciągnęła jakąś bluzkę, która dopiero co przyszła, połączyła ją z czymś innym i stało się niemożliwe: Patrycja uznała, że strój jest „zdatny”. Po pracy wzięłam Milenę na stronę.

– Nie wolno ci więcej doradzać mojej córce – powiedziałam z uśmiechem – bo pójdę z torbami.

Dziewczyna złapała komplement i pożegnała mnie uśmiechem, który tak rzadko pojawiał się na jej ustach. Milena pracuje u mnie już od pięciu lat, a jednocześnie studiuje. Pożegnała się z mrocznym wyglądem, chociaż chyba nigdy nie będzie wyglądać jak słodka laleczka. Agnieszkę zwolniłam trzy miesiące po tamtych wydarzeniach, gdy próbowała wrobić Milenę w kradzież. Cóż, to kolejny przykład na prawdziwość twierdzenia, że nie należy oceniać książki po okładce.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama