Reklama

Kiedy rodzice zmarli, wzięłam się do przeglądania gratów w ich domu. Było ich całkiem sporo. Zwłaszcza na strychu, gdzie przez lata składowano przeróżne starocie. Niektóre spaliłam, lepsze sprzedałam, ale orzechowy sekretarzyk po prababce postanowiłam odnowić, bo był bardzo piękny.

Reklama

Zaprzyjaźniony pan Stanisław, który zajmuje się renowacją antyków, zadzwonił do mnie już po kilku dniach.

– Proszę przyjechać – powiedział. – Mam dla pani niespodziankę!

Okazało się, że pod intarsjowaną płytą sekretarzyka ukryty był zmyślny schowek, a w nim dwa grube bruliony zapisane równymi, pochyłymi literami.

Bajki o miłości

Pod koniec drugiego zeszytu pismo stawało się coraz bardziej chwiejne, rozmazane i nieczytelne. Ostatnia taka notatka dotyczyła końca maja tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku…

Autorką pamiętnika była moja prababka, Emilia Teresa, zwana w rodzinie Lilką. Na początku brulionu wkleiła swoje zdjęcie: miała na nim krótkie ciemne włosy ułożone w fale i dość długą sukienkę w kwiaty. Trudno było nie dostrzec rysującego się pod sukienką okrągłego brzuszka.

Wyszła za mąż, mając niepełne siedemnaście lat. Na następnym, już „ślubnym” zdjęciu jest ubrana w suknię z trenem i obszerną pelerynę okrywającą szczelnie jej figurę. Podobno nie można było inaczej zamaskować jej naprawdę sporego już wtedy brzucha. I choć wszyscy wokół wiedzieli, dlaczego ukochana, bogata jedynaczka tak wcześnie wyfruwa z rodzinnego gniazda – udawali, że wierzą w bajki o wielkiej miłości młodej pary.

Nie kocham go – pisała w przeddzień swojego ślubu. – Żałuję tych porywów namiętności. Żałuję, że mu uległam… Teraz już wszystko skończone. Chcę umrzeć!

Mój pradziadek był urodziwym mężczyzną. Wysoki, zgrabny, zręczny, smagły, o brązowych oczach… Kochały się w nim wszystkie panny w okolicy, a on uwodził je, a potem uciekał. Jedna nawet klątwę na niego rzuciła w kościele, przed świętym obrazem, żeby nigdy już szczęścia w życiu nie zaznał i żeby cierpiał kiedyś przez kobietę, tak jak ona cierpiała przez niego. Śmiał się z tego. Mówił, że nie umie się do żadnej przywiązać na dłużej; szuka tej, która mu założy uzdę i przytrzyma.

Zbliżał się do trzydziestki, gdy poznał delikatną, szczuplutką szesnastolatkę z chabrowymi oczami, i wpadł w nie po uszy! Dopiero co skończyła żeńską szkołę, była naiwna i niewinna, jak prawdziwa biała lilia. Ale miała temperament, więc uległa gorącym pocałunkom i pieszczotom, pozwoliła mu na wszystko, czego chciał… Na efekty nie trzeba było czekać!

Prababcia pisała, że przeszła prawdziwe piekło. Wstyd, rozczarowanie, fizyczne dolegliwości, bo ciążę przechodziła ciężko. Pretensje rodziców spowodowały, że jej pierwotne, bardzo miłe uczucia do pradziadka się odwróciły: zaczął budzić w niej wstręt i przerażenie.

Kiedy pomyślę, że tak będzie już całe życie, że tylko on i on… – chcę gdzieś uciekać, zniknąć z tego świata, zapaść się pod ziemię, nigdy nie wstać – pisała. – Nikogo nie lubię, a najbardziej – siebie!

Szybko zaczęto plotkować, że młodzi małżonkowie mają osobne sypialnie, a ona swoją zamyka na klucz. Pradziadek na początku wierzył, że po urodzeniu dziecka wszystko się jeszcze zmieni, ale bardzo się pomylił. Dopiero wtedy Lilka pokazała swój niezłomny charakter!

Po koszmarnym, trzydziestogodzinnym porodzie oddała synka mamkom i nianiom. Nie miała nawet zamiaru się nim zajmować. Nie chciała patrzeć na niemowlę, brać go na ręce, przytulać… Siedziała w swoim pokoju i czytała książki. Z mężem prawie nie rozmawiała.

On szalał ze złości i rozpaczy. Próbował różnych sposobów, żeby przyciągnąć do siebie uwagę żony. W końcu postanowił wzbudzić w niej zazdrość. Wyjechał nie wiadomo gdzie i po miesiącu wrócił, przywożąc do domu wysoką, krótko ostrzyżoną kobietę z oczami zielonymi jak młode liście. Przedstawił ją jako wychowawczynię i opiekunkę dla synka…

Prababka Lilka zachowała spokój. Siedziała w fotelu i obserwowała zgrabną, fertyczną Irmę, która paliła papierosy, świetnie jeździła konno i była bardzo silna. Wyglądała jak przeciwieństwo delikatnej, usposobionej poetycko Lilki. A jednak po jakimś czasie te dwie tak różne kobiety bardzo się zaprzyjaźniły… Zaczęły być nierozłączne.

Która którą uwiodła?

Podobno mój pradziadek osiwiał w ciągu jednej nocy, kiedy je zastał w łóżku splecione miłosnym uściskiem. Pobiegł po strzelbę i chyba tylko przytomności umysłu Irmy, która zabarykadowała drzwi i okno, kochanki zawdzięczały życie!

Ale sprawa stała się głośna…

Sąsiedzkie dwory trzęsły się od plotek i świętego oburzenia. Był rok tysiąc dziewięćset dwudziesty piąty, między ludźmi działo się to samo, co i dzisiaj, ale mówiło się o tym szeptem i dyskretnie.

Pradziadek wyrzucił żonę z domu. Nie pozwolił jej nawet pożegnać się z dzieckiem. Nie dał żadnych pieniędzy…

W swoim pamiętniku prababcia pisała, że zabrała tylko trochę biżuterii, jakieś suknie, bieliznę, futro – i wynajętą furką pojechały z Irmą na dworzec kolejowy. Chciała się jeszcze zobaczyć ze swoimi rodzicami, ale oni też nie chcieli jej znać.

Na kolejnych kartach opisywała swoją miłość do Irmy. Nic jej nie przeszkadzało: ani brak pieniędzy, ani niewygody hotelowe, ani towarzyszący im skandal towarzyski. Były szczęśliwe. Przysięgły sobie wspólne życie i dotrzymywały słowa.

W Polsce w zasadzie nie miały już czego szukać. Irma była Rumunką, więc wyjechały do Bukaresztu, w tamtych czasach zwanego „małym Paryżem” z powodu swojej ekstrawagancji. Bukareszt odwiedzały najdziwaczniejsze indywidua.

W tym dziwnym, niesamowitym mieście łatwo im było się ukryć. Prababka Lilka po raz pierwszy w życiu czuła się naprawdę wolna. Obie z Irmą znały francuski i niemiecki, były ładne i szykowne, więc łatwo znalazły zajęcie: Irma jako żywy manekin w modnym magazynie sukien, a Lilka – w bogatym domu starszej pani, której czytała powieści i gazety.

Ani trochę nie tęskniła za dzieckiem. Właściwie ogóle o nim nie wspominała… Irma stała się dla niej całym światem.

A jednak pradziadek ją odnalazł

Tym razem nie był już napastliwy, nie obrażał jej, nie przeklinał… Płakał prawdziwymi łzami i błagał, żeby wróciła z nim do domu, do syna. Przysięgał, że o wszystkim zapomni i będą szczęśliwi. Nie rozumiał, że jest dla mnie obcy – pisała w pamiętniku. – Mógł żyć albo umrzeć, mnie to nic nie obchodziło. Dla niego miałam serce z lodu, dla Irmy – z ognia.

Dopiero rok później pogrążona w żałobie Lilka zgodziła się wrócić… Zabrał ją do domu i otoczył najczulszą opieką. To się stało w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku. Irmę bolały zęby. Bardzo cierpiała, więc znalazły w gazecie ogłoszenie i poszły do dentysty, żeby wyrwać jej spróchniałą siódemkę.

Lilce od razu się nie spodobał ten doktor, ale Irma płakała i chciała, żeby jej męczarnie jak najszybciej dobiegły końca, więc nie szukały już innego gabinetu.

W pamiętniku nie ma szczegółów tej tragedii, widocznie Lilka nie była w stanie pisać. Są tylko krótkie zdania o krwotoku, którego nie można zatamować, o gorączce i zapaleniu… I parę słów jak krzyk rozpaczy: Nie ma Irmy… Ja też umieram.

Po tym zdarzeniu pismo Lilki stało się niewyraźne. Albo stawiała wielkie kulfony, albo sypała na kartkę czarny, prawie nieczytelny maczek. Nie mieściła się w linijkach, zjeżdżała do krawędzi kartki albo strzelała w górę, gubiąc połowę słowa… Trzeba się było domyślać, co Lilkę dręczyło i czego się bała, bo od śmierci Irmy strach nie opuszczał jej ani na chwilę.

Znów zachciało jej się żyć

Małżonek zapewnił jej wygodne i dostatnie życie. Nie narzucał się – czuwał nad nią tak, żeby tego nawet nie zauważała. Schodził jej z oczu. Sama przyznawała: Mam tu wszystko, chodzą koło mnie na palcach. I dodawała: On jest dobry. Szkoda, że nie mogłam go pokochać!

Pierwsze wzmianka o synu pojawiła się w pamiętniku dwa lata później, na początku trzydziestego dziewiątego roku. Lilka pisała: „To już duży chłopak. Silny, zręczny, przystojny… Lubię słuchać jego głosu. Lubię, kiedy się śmieje”.

Potem zaczynają się opisy snów, w których pojawia się Irma i każe jej uciekać: „Będzie burza. A ty tak się boisz piorunów… – mówi do mnie. – Schowaj dziecko. Słuchaj mnie, schowaj dziecko!”.

Po tych snach Lilka jakby się obudziła i wróciła do świata. Wezwała męża na rozmowę i kazała mu wywieźć syna z majątku. Tak długo prosiła, płakała, zapewniała, że grozi mu tu niebezpieczeństwo, że wreszcie pradziadek się zgodził.

W połowie dusznego sierpnia chłopak wyjechał do Krakowa. Miał się tam uczyć w katolickiej szkole z internatem.

W pamiętniku znalazłam bardzo dokładny opis ich ostatniego spotkania… Długo siedzieli na werandzie w parny wieczór, pod wschodzącym księżycem. Nie rozmawiali. Lilka tylko zapytała, czy będzie ją pamiętał. Odpowiedział, że tak, bo jest przecież jego mamą. Wtedy go przytuliła po raz pierwszy w życiu. Pisała, że poczuła wielką słodycz i wzruszenie, że potem bardzo płakała, ale rano poczuła się lepiej, jakby obręcz jakaś ze mnie spadła! Miała trzydzieści trzy lata, znowu zachciało jej się żyć…

Pradziadek został zmobilizowany pod koniec sierpnia. Był pewien, że wojna nie potrwa długo, a on po paru tygodniach wróci do domu. Chciałam, żeby tak było – pisała. – Zaczynałam go lubić. Był szlachetnym, uczciwym człowiekiem.

Pożegnali się sztywno. Podała mu rękę do pocałowania i potem długo patrzyła na szutrową drogę prowadzącą do bramy, na której zniknął jego samochód.

Zrozumiałam, że to był ostatni raz, że już nigdy więcej go nie zobaczę – zapisała w pamiętniku drobnymi literkami. – Zostałam sama. Tak jest sprawiedliwie.

Po śmierci będę z innymi

Nigdy nie dowiedzieliśmy się, gdzie zginął pradziadek. Był bezimienną ofiarą wojny, jak miliony innych, którzy leżą w mogiłach oznaczonych NN albo nie mają nawet tego. Przez całe lata rodzina szukała jakiegoś śladu… Bezskutecznie.

Ich syn, czyli mój dziadek, przetrwał wojnę. Do końca życia twierdził, że uratowała go matka, że drugi raz dała mu życie, bo gdyby został w majątku, zginąłby razem z Lilką w pogromie tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku.

Już w czterdziestym drugim słyszało się o mordach na pojedynczych Polakach albo całych polskich rodzinach na wschodnim Wołyniu. W czterdziestym trzecim rzezie stały się masowe, a ci, którzy ocaleli, znajdowali schronienie we Włodzimierzu Wołyńskim i w okolicznych majątkach.

Opowiadali straszne rzeczy…

Prababka Lilka miała złe przeczucia. Na kartkach pamiętnika zapisywała kolejne sny o pożarach i pogorzeliskach.

Kiedy tylko obeschły drogi po wiosennych roztopach, wynajęła od sąsiada furmankę i spakowała na nią porcelanę, srebra, obrazy, trochę mebli, a wśród nich także sekretarzyk z perłową intarsją.

Do polskiej granicy było niedaleko, zaledwie kilkanaście kilometrów. Lilka uprosiła przewoźnika, żeby przekazał list od niej i to, co na wozie, właścicielom pierwszego polskiego majątku, do jakiego uda mu się dojechać. W liście prosiła, żeby o depozycie zawiadomić jej syna. Nie wiem, jakimi drogami ta wiadomość dotarła do dziadka. O śmierci Lilki dowiedział się już po zakończeniu wojny. Pochowano ją w zbiorowej mogile wraz
z innymi Polakami.

Ostatnia notatka prababci brzmiała co najmniej zastanawiająco w obliczu tego, co się później stało. Jakby skądś wiedziała, co ją czeka: Ja, za życia taka dzika i osobna, po śmierci będę z innymi. Kości nasze się przemieszają, na wieczność będziemy blisko. Szkoda tylko, że bez Irmy.

Dziadek odebrał pamiątki po matce, choć w tym, co zostało, nie było nic wartościowego. Jakieś skorupy, zaśniedziałe łyżki i rzeźbiony sekretarzyk z blatem z masy perłowej. Że go nie ukradli, to cud!

Potem dziadek zbudował dom, w którym wychował się mój tata. Ja też spędziłam tam szczęśliwe dzieciństwo. Dopiero po maturze wyjechałam do miasta. Po śmierci rodziców dom sprzedałam, a część pamiątek zabrałam do swojego mieszkania w Warszawie. Jedna z nich kryła tajemnicę moich przodków…

Po Irmie, wielkiej miłości prababki, nie zostało nic. Lilka zniszczyła wszystkie jej zdjęcia, więc tylko z opisów w pamiętniku wiem, że miała zielone oczy, kręcone włosy, aksamitną skórę, no i że pięknie śpiewała. Nie wiem nawet, jakie nosiła nazwisko, więc odszukanie jej mogiły jest absolutnie niemożliwe.

Reklama

Pocieszam się myślą, że są teraz razem. Podobno po tamtej stronie czas i odległości nie mają znaczenia, więc pewnie się odnalazły. Żal mi pradziadka, który miotał się między dwiema kobietami. Jedną kochał, drugiej nienawidził, bo zabrała mu ukochaną. Może to on w tej historii jest najbardziej godny współczucia…

Reklama
Reklama
Reklama