„Znalazłem wygrany los na loterię i rzuciłem nudną robotę. Pieniądze odebrały mi rozum, a ja wyszedłem na durnia”
„Następnego dnia w pracy czułem się jak król. Patrzyłem na szefa i ledwo powstrzymywałem uśmiech. Jeszcze kilka godzin i rzucę mu to wszystko w twarz. Nie będzie już na mnie wrzeszczał, nie będzie traktował jak śmiecia”.

- Redakcja
Czasem miałem wrażenie, że moje życie to jakiś kiepski żart. Codziennie ta sama rutyna – wstać, wypić kawę, przejechać pół miasta do pracy, odbębnić osiem godzin w firmie, gdzie nikt mnie nie szanował, wrócić do domu i udawać, że wszystko jest w porządku. W moim wieku człowiek powinien już coś osiągnąć, a ja? Byłem nikim. Mała pensja, wynajęte mieszkanie, zero perspektyw. Gdyby nie Anka, pewnie dawno bym się poddał. Ona jakoś to wszystko znosiła, chociaż wiedziałem, że marzyła o czymś więcej. O czymś lepszym.
Najgorzej było w pracy. Szef traktował mnie jak trybik w maszynie, nie obchodziło go, że mam dość. A ja miałem dość. Miałem dość słuchania, że „trzeba harować, bo czasy są ciężkie”. Miałem dość tego, że moje życie wyglądało tak samo od pięciu lat. Byłem zmęczony.
A potem, pewnego dnia, znalazłem ten kupon…
Wszystko się zgadzało
Znalazłem go na chodniku, tuż przy kiosku. Był zmięty, trochę brudny, jakby ktoś go nadepnął i nie zwrócił uwagi. Już miałem go wyrzucić, ale coś mnie tknęło. Może to głupie, ale w tamtej chwili poczułem, jakby los chciał mi coś powiedzieć.
Wsadziłem go do kieszeni i wróciłem do domu. Anka krzątała się po kuchni, robiła herbatę.
– Coś się stało? – zapytała, patrząc na mnie uważnie.
– Znalazłem los na loterię – powiedziałem, wyciągając go i pokazując jej. – Ciekawe, czy jest na nim jakaś wygrana.
– Pewnie nic – zaśmiała się. – Gdyby był wygrany, właściciel nie straciłby go tak łatwo.
Ale ja już sprawdzałem numery. Ręce zaczęły mi drżeć, gdy widziałem, jak kolejne cyfry się zgadzają. Serce waliło mi jak młotem. Sprawdziłem jeszcze raz. I jeszcze. Każda liczba pasowała.
– Anka… – wziąłem głęboki oddech. – Właśnie wygrałem w loterii. Okrągły milion.
Zamarła.
– Co?! Skąd masz ten los?
– Mówiłem, że znalazłem. Ale to nie ma znaczenia! Teraz jesteśmy bogaci!
Jej spojrzenie ostudziło mój entuzjazm.
– A jesteś pewien? Może to stary los?
– Nie gadaj głupot – roześmiałem się nerwowo. – Sprawdziłem, jest aktualny! Wszystko się zgadza!
Ale w głowie zaczęła kiełkować myśl. A jeśli miała rację? Może nie warto cieszyć się z góry? Szybko odpędziłem te myśli i wróciłem do radości z wygranej.
Rzuciłem nudną robotę
Następnego dnia w pracy czułem się jak król. Patrzyłem na szefa i ledwo powstrzymywałem uśmiech. Jeszcze kilka godzin i rzucę mu to wszystko w twarz. Nie będzie już na mnie wrzeszczał, nie będzie traktował jak śmiecia.
W przerwie na lunch wyjąłem telefon i zacząłem przeglądać oferty luksusowych mieszkań. Widok panoramiczny na miasto, podgrzewane podłogi, basen na dachu. To będzie moje. Potem sprawdziłem ceny samochodów – Ferrari, może Porsche? Czemu nie?
Po powrocie do biura długo nie wytrzymałem. Wszedłem do gabinetu szefa bez pukania.
– Jakub, co ty wyprawiasz? – burknął, nawet na mnie nie patrząc.
– Panie kierowniku, mam dla pana wiadomość. Właśnie się zwalniam – powiedziałem, rozsiadając się w fotelu naprzeciwko niego.
W końcu podniósł wzrok, marszcząc brwi.
– Co?
– Wygrałem w loterii – oznajmiłem triumfalnie. – Milion. Nie muszę tu już pracować.
Szef przyjrzał mi się uważnie, po czym parsknął śmiechem.
– Panie Nowak, niech się pan nie wygłupia. Wracaj pan do roboty.
– Nie tym razem – pokręciłem głową i wstałem. – Żegnam i radzę znaleźć sobie kogoś innego do gnębienia.
Trzasnąłem drzwiami i wyszedłem z biura z uniesioną głową. Wolność!
Wróciłem do domu i rzuciłem Ance kluczyki od wypożyczonego BMW.
– Pakuj się, kochanie – powiedziałem z uśmiechem. – Lecimy na Malediwy.
Wygrana uderzyła mi do głowy
Następnego dnia czułem się jak nowy człowiek. Obudziłem się późno, bo już nie musiałem gnać do pracy. Zamówiłem śniadanie do łóżka z najlepszej restauracji w mieście – omlet z truflami, świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Anka nie wyglądała na tak zadowoloną jak ja.
– Nadal nie mogę w to uwierzyć – powiedziała, mieszając herbatę. – I co teraz?
– Teraz idę odebrać wygraną – odpowiedziałem dumnie.
W punkcie loterii było pusto. Podszedłem do lady i podałem los kasjerowi. Mężczyzna spojrzał na mnie znad okularów, wziął kartkę i zaczął skanować kody. Po chwili zmarszczył brwi.
– Gratuluję, ale… – zawahał się.
– Ale co? – zapytałem niecierpliwie.
– Pan wie, że ten los jest z zeszłego tygodnia?
Zrobiło mi się gorąco.
– Co? – wykrztusiłem.
– Numer się zgadza, ale data nie – kontynuował spokojnie. – Pan patrzył na ostatnie wyniki, a ten los dotyczy losowania sprzed tygodnia.
Serce mi zamarło.
– Nie… To niemożliwe. To jakiś błąd…
Kasjer pokręcił głową.
– Przykro mi, ale ten los jest bezwartościowy.
Wszystko nagle zawirowało. W głowie miałem wakacje, samochody, szampana… A teraz? Straciłem pracę, pieniądze i twarz. Cholera.
Wyszedłem na durnia
Wyszedłem z punktu loterii jak w transie. Powietrze było ciężkie, jakby zaraz miało lunąć. Ludzie na ulicy spieszyli się do pracy, a ja stałem bez celu. Przegrałem wszystko, zanim w ogóle to dostałem.
Chciałem się śmiać, ale w gardle miałem sucho. Jak mogłem być tak naiwny? Jak mogłem nie sprawdzić dokładnie daty? Przecież to podstawowa rzecz! W jednej chwili czułem się jak milioner, w następnej jak kompletny kretyn.
Z kieszeni wyjąłem telefon. Kilka nieodebranych połączeń od Anki. Napisała: „I jak? Mamy kasę?”. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Nogi same poniosły mnie w stronę naszego mieszkania.
– I co? – Anka podbiegła do mnie od razu, oczy jej błyszczały z podekscytowania.
– Anka… – usiadłem ciężko na kanapie, chowając twarz w dłoniach. – To był stary los. Miałaś rację. Nie wygraliśmy nic.
W pokoju zapadła cisza.
– Żartujesz? – wyszeptała.
Pokręciłem głową.
– A ty rzuciłeś pracę – jej głos drżał. – Wydałeś kasę, której nie mieliśmy, a teraz mówisz mi, że to był błąd? Niedopatrzenie?
Nie miałem na to odpowiedzi. Chciałem coś powiedzieć, ale każde słowo wydawało się zbędne.
– Boże, Kuba… co my teraz zrobimy?
Nie wiedziałem. Naprawdę nie wiedziałem.
Byłem zły sam na siebie
Siedzieliśmy w ciszy. Anka patrzyła na mnie z mieszaniną złości i niedowierzania, a ja czułem, jak wszystko, co do tej pory planowałem, rozsypuje się jak domek z kart.
– No i co? Masz jakiś plan? – zapytała w końcu.
– Nie… – westchnąłem. – Może znajdę jakąś nową robotę.
– A może trzeba było nie rzucać starej, zanim nie odebrałeś kasy? – w jej głosie była gorycz. – Ale nie, pan milioner musiał zrobić przedstawienie…
Zacisnąłem zęby. Miała rację, ale nie chciałem tego słuchać.
– No i co mam teraz zrobić, co?! – wybuchnąłem. – Cofnąć czas?
– Może przynajmniej zacząć myśleć, zanim coś znowu coś zepsujesz… – mruknęła i wyszła do sypialni, trzaskając drzwiami.
Wyszedłem na balkon. Patrzyłem na miasto i czułem się jak przegrany. Ale im dłużej tam stałem, tym bardziej coś do mnie docierało. To nie pieniądze zmieniły moje życie – to ja. Przez jeden dzień byłem innym człowiekiem. Miałem odwagę. Rzuciłem znienawidzoną pracę. Myślałem, że potrzebuję milionów, żeby coś zmienić. A może wystarczyło po prostu przestać się bać?
Wróciłem do mieszkania. Anka siedziała na łóżku, wpatrując się w telefon.
– Nie wiem jeszcze, co teraz zrobię z tym wszystkim – powiedziałem szczerze. – Ale może… może nie muszę mieć milionów, żeby coś zmienić. Może wystarczy, że przestanę żyć jak dotąd.
Spojrzała na mnie uważnie.
– I co zamierzasz?
Uśmiechnąłem się lekko.
– Dowiedzieć się, czego tak naprawdę chcę od życia.
Szczerze zamierzałem to właśnie zacząć robić. Muszę zacząć żyć, a nie tylko walczyć o przetrwanie każdego dnia. Zacznę od znalezienia nowej, lepszej pracy.
Jakub, 40 lat