„Znicz na grobie męża zgasł tuż po zapaleniu, a to zły znak. To, co stało się potem, przewróciło mój świat do góry nogami”
„. I wtedy ją zobaczyłam. Stała przy wejściu na cmentarz. Zmarznięta, z walizką na kółkach i miną, jakby sama nie wiedziała, czy chce wejść, czy uciec. Moja córka”.

- Redakcja
Nie wierzę w przesądy. Przynajmniej tak zawsze mówiłam, żeby nie wyjść na wariatkę. Jednak tego dnia... kiedy znicz zgasł tuż po zapaleniu, coś we mnie drgnęło. Stałam w długim płaszczu przy grobie mojego męża, zmarznięta, z palcami jak sople lodu, a ten cholerny znicz... buch! I koniec. Jakby ktoś go zdmuchnął. Westchnęłam, poprawiłam beret i tylko mruknęłam pod nosem:
– No to pięknie, Edziu. Już mi dajesz znaki z zaświatów?
Nie spodziewałam się, że jeszcze tego samego dnia stanie przede mną żywa dusza z przeszłości. I to nie w przenośni. Dosłownie. Bo jak inaczej nazwać niespodziewaną wizytę córki, która przez ostatnie miesiące zbywała moje telefony, jakby każde „cześć, mamo” kosztowało ją więcej niż rata kredytu?
Miałam gulę w gardle
– Ty znowu tu? – spytała pani Krysia z grobu obok, unosząc brwi spod kremowej czapki.
– A gdzie mam być? – wzruszyłam ramionami. – Przynajmniej Edzio mnie słucha, nie to, co córka.
Pani Krysia tylko pokiwała głową. Pochyliłam się, próbując ponownie zapalić znicz.
– Może wilgoć, może pech – mruknęłam, wyciągając zapalniczkę. Klik. Nic. Klik. Znów nic. – No i pięknie.
– Może to znak. – Krysia wciągnęła powietrze przez zęby. – Może coś się wydarzy.
Zaśmiałam się ironicznie.
– Co niby ma się wydarzyć? Że nagle Edzio wyjdzie zza grobu?
Zgasiłam niedopałek i podniosłam się z kolan. I wtedy ją zobaczyłam. Stała przy wejściu na cmentarz. Zmarznięta, z walizką na kółkach i miną, jakby sama nie wiedziała, czy chce wejść, czy uciec. Moja córka. Agnieszka.
– A to dopiero… – szepnęłam.
– Coś się stało? – pani Krysia zauważyła, że zaniemówiłam.
– Przeszłość właśnie wróciła na własnych nogach. Bez zapowiedzi i z walizką.
– Uuu... – zamruczała. – To może faktycznie ten znicz coś zwiastował.
Nie odpowiedziałam. Ruszyłam w stronę Agnieszki. Serce biło mi jak u nastolatki na pierwszej randce, tylko że zamiast motyli czułam głównie gulę w gardle.
Nie mogłam w to uwierzyć
– A ty co tu robisz? – zapytałam, nim zdążyłam się zastanowić, czy to dobry początek.
– Też mi miło cię widzieć, mamo – odpowiedziała Agnieszka. – Stoisz z otwartą buzią, jakbym z grobu wstała.
– To może najpierw uprzedzaj, że przyjeżdżasz. Telefonu nie masz?
– Mam. Jednak stwierdziłam, że jak powiem, to powiesz, że nie ma sensu.
– A jest?
Spojrzała na mnie. Te same oczy co Edward. Zielone, czujne, z domieszką zmęczenia. I jeszcze ta walizka… Jakby przyjechała na dłużej niż herbatę.
– Nie przyjechałam się kłócić – powiedziała cicho. – Mogę u ciebie przenocować?
– Aż tak źle? – parsknęłam. – Mąż cię wyrzucił czy sama się wypisałaś?
– Nie mam ochoty o tym mówić na środku cmentarza.
– I bardzo słusznie. Ojciec nie musi słuchać twoich małżeńskich katastrof. I tak miał w życiu dość dramatu.
Obie zamilkłyśmy. Wiatr przeszedł między nagrobkami, przewracając jeden ze zniczy. Agnieszka poprawiła szalik.
– Mamo… proszę. Nie mam dokąd iść.
– Niech ci będzie – powiedziałam z westchnieniem. – Wiedz jedno: nie mam siły niańczyć dorosłych dzieci. Łóżko się znajdzie, zupa też, ale sentymenty zostaw na później.
– Dzięki.
– Chodź, zanim deszcz spadnie. I nie ciągnij tej walizki po żwirze, bo ci się kółka pourywają.
Patrzyła na mnie z półuśmiechem.
Westchnęłam tylko
– Jak ty tu w ogóle wytrzymujesz? – córka rozejrzała się po przedpokoju, jakby weszła do muzeum PRL-u.
– Zaskoczę cię. Nie tylko wytrzymuję, ale nawet śpię tu co noc – odpowiedziałam, zdejmując płaszcz. – Kurtkę wiesza się na haczyk, nie rzuca na krzesło.
– Okej, przepraszam. Już poprawiam.
Westchnęłam, poprawiając walizkę, która zdążyła już pobrudzić ścianę.
– Herbata, kawa?
– Herbatę. Z cytryną. I miodem, jeśli masz.
– Mam. Jeszcze nie zapomniałam, jak się matkuje.
W kuchni cisza aż piszczała w uszach. Kiedy wstawiłam wodę, Agnieszka usiadła przy stole i wpatrywała się w kredens. Ten sam, który kiedyś z Edziem składaliśmy w niedzielne popołudnie. Drzwi nadal były przekrzywione. Nigdy nie udało się ich wyrównać.
– Wciąż tu wszystko tak samo… – mruknęła.
– Bo tu nie chodzi o wnętrza, tylko o spokój.
– Spokój? Mamo, nie spałam trzy noce. Miałam wrażenie, że oszaleję, jak jeszcze raz usłyszę, że „musimy dać sobie czas”.
– To tak teraz się młodzi rozstają? Przez czas?
– To długa historia. Może ci kiedyś opowiem.
– Może. Tylko że ja mam 73 lata, dziecko. Mam czas, ale nie na głupoty.
Zaparzyłam herbatę. Usiadłyśmy naprzeciw siebie.
– Jak długo planujesz zostać? – zapytałam, nie patrząc jej w oczy.
– Nie wiem.
– To już wiem, że dłużej niż tydzień.
– Mamo, nie bój się. Nie przyjechałam pasożytować.
Agnieszka milczała. Ja też. I ta cisza była głośniejsza niż wszystkie nasze kłótnie przez telefon.
Byłam wdzięczna
– Pomidorowa jak za dzieciaka – powiedziała Agnieszka, mieszając łyżką w talerzu. – Z ryżem, a nie makaronem. Zawsze cię o to męczyłam.
– Bo ryżem łatwiej było was nakarmić. Makaron łapałyście palcami i robiłyście z niego wisiorki.
Uśmiechnęła się. Szybko, ale prawdziwie.
– A zupa?
– Dobra.
– Tyle? Dobra?
– Nie przyjechałaś tu po kulinarne zachwyty.
– Przyjechałam, bo nie miałam wyjścia.
– A mąż? – zapytałam ostrożnie.
– Eksmąż. Prawie eksmąż.
Agnieszka pochyliła się nad talerzem. Jadła powoli. Nie płakała, nie wzdychała. Znałam ją. Trzymała się tylko dlatego, że była u mnie. Żeby nie dać po sobie poznać.
– A ty? – zapytała nagle. – Jak się trzymasz bez taty?
– Minęło siedem lat. Codziennie rano klnę pod nosem, że nie wyniósł śmieci.
– Brakuje ci go?
– Tyle samo, co pierwszego dnia. Przynajmniej już nie gadam do lodówki, jakby mi miał odpowiedzieć.
Agnieszka się zaśmiała.
– A ja też czasem mówię do byłego męża.
– Dobrze. Niech słucha, skoro wcześniej nie słuchał.
– Chyba go nie znosiłaś.
– Nie lubiłam tego, że cię ranił. A teraz mam ochotę mu podziękować.
– Za co?
– Że cię do mnie przysłał.
Tym razem to ona nie odpowiedziała.
Było mi dobrze
– Chcesz się przejść na spacer? – zapytała Agnieszka, stojąc w progu w mojej kurtce i czapce z pomponem, której nie nosiłam od lat.
– Teraz? Przecież pada.
– Tylko lekko. Poza tym, mamo, ty zawsze mówiłaś, że na starość trzeba się ruszać, żeby nie zardzewieć.
– Mówiłam wiele rzeczy. Rzadko mnie ktoś słuchał.
– No to słucham. Powiedz coś mądrego.
Zamknęłam szafkę z herbatami, które przez ostatnie dni piłyśmy litrami, i spojrzałam na nią uważnie.
– Po tylu latach nieobecności pytasz mnie o mądrości? Nie boisz się, że zacznę kazanie?
– Po to pytam.
Wyszłyśmy. Żwir chrzęścił pod butami, a wilgotne powietrze pachniało jesienią. Szłyśmy obok siebie, czasem ocierając się ramionami. Przez chwilę nie mówiłyśmy nic.
– Wiesz, że czasem śniło mi się, że tu wracam? – powiedziała nagle. – Jednak we śnie byłaś zła. I zamykałaś drzwi.
– Czasem byłam zła. Czasem miałam powody.
– Wiem. Też nie zawsze byłam w porządku.
Zatrzymałam się.
– Nie przyszło mi do głowy, że wrócisz tu z walizką. Jak już przyszłaś… to dobrze, że przyszłaś. Nie wiem, na jak długo. Nie pytam.
– Dziękuję, mamo. Naprawdę.
– No. I teraz już możemy iść dalej. Jak wrócimy, to zdejmij w końcu tę moją czapkę. Wyglądasz w niej jak żywy termofor.
– A ty wciąż jesteś niemożliwa.
– A ty znowu jesteś moją córką. W końcu.
Coś się we mnie zmieniło
Wieczorem siedziałyśmy razem przy stole, po raz pierwszy od... Boże, chyba od świąt sprzed pięciu lat. Ona z kubkiem melisy, ja z herbatą malinową. Telewizor grał cicho w tle.
– Nie sądziłam, że mi tu będzie tak... dobrze – powiedziała nagle Agnieszka.
– To nie luksusowy hotel. Nawet Wi-Fi ledwo zipie.
– Za to człowiek czuje się... jakoś tak bezpiecznie – uśmiechnęła się.
– Tylko nie mów, że śmierdzę naftaliną.
Zaśmiała się. I to był ten śmiech, którego nie słyszałam od lat. Prawdziwy.
– Mamo, a jakby tak... może bym tu została trochę dłużej? Pomyślałam, że mogłabym poszukać pracy tutaj. Zmienić coś.
Spojrzałam na nią. Nie mówiła tego z litości. Naprawdę chciała. Może nie na zawsze, ale na „teraz” – a to już coś.
– Zgoda. Masz zmywać co drugi dzień i nie tykać mojej zupy ogórkowej.
– Dogadamy się.
Zapadła cisza. Taka dobra, domowa. I tylko za oknem wciąż padał drobny deszcz, jakby chciał zmyć to wszystko, co kiedyś nas podzieliło.
Pomyślałam jeszcze o tym zniczu. Zgasł, bo coś się kończyło. A może tak naprawdę... coś się właśnie zaczęło. Może drugi zapalę już razem z nią. Dla Edzia.
Teresa, 73 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ukochany przestrzegał biurowych zasad jak ksiądz 10 przykazań. Nawet w imię miłości nie zrzucił maski zimnego biurokraty”
- „Za miłosne nadgodziny z szefem, dostałam premię uznaniową. W życiu trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym”
- „Po 3 randce zaszłam w ciążę, a facet mnie zablokował. Niespodziewanie trafiła się idealna okazja do zemsty”