Reklama

Mieliśmy z Marcinem łatwy start w dorosłe życie – dom odziedziczony po babci, praca w przychodni dla mnie i w fabryce zachodniego koncernu dla niego. Nie zarabialiśmy tyle, by pławić się w luksusach, ale nie musieliśmy się martwić o kasę. Dziecko odkładaliśmy zgodnie na bliżej nieokreśloną przyszłość, bo po co się spieszyć. Marcin z wykształcenia był inżynierem, w domu wszystko potrafił naprawić, w garażu przy samochodzie też lubił podłubać. Sielanka, tylko pozazdrościć...

Reklama

A zabieraj go!

Do dziś dobrze pamiętam tamtą wizytę Grześka, najlepszego kumpla Marcina i świadka na naszym ślubie. Podałam spaghetti z domowym sosem, Grzesiek przyniósł wino, gadaliśmy do nocy.

– Powiedz, ale tak szczerze, nie nudzisz się za bardzo pod pantoflem Julki?

Pytanie zostało zadane niby żartem, ale widziałam, że Marcin się trochę zmieszał. Rzeczywiście, ostatnio prawie wcale nie spędzał czasu z kumplami, no ale u świeżo upieczonego żonkosia to chyba normalne.

– Bo wiesz – Grzesiek zwrócił się teraz do mnie, nie czekając na odpowiedź mojego męża – ukradłbym ci Marcina na piątkową noc. Kroi się fajna męska imprezka.

Zobacz także

– A zabieraj go, proszę bardzo – odparłam.

Szczegółów owej męskiej nocy Grzesiek nie zdradził. Marcin odprowadził go do domu trzy ulice dalej, by obgadać sprawę. Kiedy wrócił, był podekscytowany, ale słowa nie pisnął.

Spędziłam „męski wieczór” wieczór, gapiąc się w telewizor. Obudziłam się na chwilę, gdy Marcin pakował się do łóżka; elektroniczny wyświetlacz zegarka wskazywał pięć po trzeciej.

Mąż spał jak suseł do jedenastej, za śniadanie do łóżka czule podziękował, ale żadnymi szczegółami co do męskiego wypadu nie chciał się podzielić. Przeprowadziłam szybkie śledztwo węchowe, jednak wynik był zaskakujący. Marcin nie śmierdział alkoholem – no, może odrobinkę. Nie było też czuć od niego damskich perfum. Owszem, wierzchnie ciuchy wydzielały dziwną woń, ale taką chemiczną. Pomyślałam, że może czymś przesiąkły u niego w robocie, w końcu pracował w fabryce.

Ech, faceci i ich zabawki!

Dwa tygodnie później sytuacja się powtórzyła, to znaczy Grzesiek znów zabrał mojego męża na „świetną zabawę w męskim gronie”. Marcin ponownie wrócił tuż nad ranem i znów zalatywał spaloną gumą. Zaintrygowało mnie to, ale miałam nawał roboty w przychodni, a Marcin cały czas zachowywał się jako wzorowy mąż, więc nie chciałam robić za wścibską jędzę i o nic nie pytałam.

Marcin tymczasem zaczął trochę więcej przesiadywać przed komputerem; kątem oka widziałam, że ogląda jakieś silniki i rysunki techniczne, a nie gołe baby, więc nadal się nie przejmowałam. Więcej czasu spędzał też w garażu, więc uznałam, że może nasze auto wymagało co nieco dłubaniny.

Po trzeciej nocnej wyprawie jednak nie zdzierżyłam i zapytałam przy śniadaniu:

– Może mi powiesz w końcu, co wy tam robicie? Koszule masz tak czymś zasyfione, że nawet po namoczeniu nie mogę ich doprać.

– Eee… takie tam zabawy, eee… zloty motoryzacyjne – wymamrotał niewyraźnie, przeżuwając kanapkę. – To i benzyną trochę śmierdzę, i smarem się uwalam.

– Ech, faceci i ich zabawki! Ale czemu po nocach się bawicie? W dzień nie możecie?

– W piątkowy wieczór jest najlepszy klimat.

Jak teraz patrzę na siebie z tamtych dni, wciąż zdumiewa mnie moja własna naiwność. Tak bardzo chciałam być dobrą, tolerancyjną żonką, że nic nie wzbudzało moich poważniejszych podejrzeń.

Włączyłam odtwarzanie i… osłupiałam

Tymczasem „hobby” Marcina zaczęło się szybko rozkręcać – przychodziły do niego jakieś dziwne przesyłki kurierskie, które znosił do garażu. Grzesiek przyjeżdżał do nas z obcymi mi ludźmi i zabierali gdzieś mojego męża na długie godziny, już nie tylko w piątek wieczorem, ale także w inne popołudnia. Pod naszym garażem parkowały dziwne auta, takie niby stare gruchoty, ale z rurami wydechowymi jak kominy kotłowni i z ewidentnie za dużymi oponami. Marcin tłumaczył, że pomaga kolegom naprawić to i owo.

Ani się obejrzałam, jak mój mąż począł spędzać więcej wolnego czasu poza domem niż w domu, a nawet jak już raczył się pojawić, to zamykał się w garażu. Wyciąg z banku wskazujący, że ze wspólnego konta zniknęło w ostatnim miesiącu więcej, niż wynosiła suma naszych obu pensji, był dla mnie kolejnym sygnałem alarmowym. Przygotowałam się psychicznie do poważnej rozmowy z Marcinem. Chcąc zyskać dodatkowe argumenty – gdy poszedł wziąć prysznic i zostawił otwartego laptopa, przejrzałam zakładki. Nigdy tego wcześniej nie robiłam, nie grzebałam w jego rzeczach, ale zapomniałam o skrupułach, gdy natrafiłam na amatorski filmik. Włączyłam odtwarzanie i… osłupiałam.

Nagranie było kiepskiej jakości, ale i tak rozpoznałam ulicę na przedmieściach naszego miasta. Dwa samochody stały na przejściu dla pieszych, obok na chodniku dreptała grupka kilkunastu osób, wśród których rozpoznałam, bardziej po ubraniu niż niewyraźnych twarzach, Grześka i Marcina. Jakaś dziewczyna ubrana absurdalnie skąpo jak na tę porę roku pomachała zdjętym podkoszulkiem i auta ruszyły, a właściwie wystrzeliły do przodu, plując ogniem z wydechów i zostawiając za sobą kłęby dymu. Obraz z kamery zachwiał się i przeniósł na inną, boczną ulicę, gdzie z kolei dostrzegłam w oddali światła radiowozu.

Co ty wyprawiasz! – krzyknął Marcin, który nieoczekiwanie wrócił się z łazienki. – Dlaczego przeglądasz mój komputer!? Może jeszcze czytasz maile i esemesy!

– Marcin, w co się wyście z Grześkiem wpakowali?! – odpowiedziałam pytaniem.

– Nie odwracaj kota ogonem. Myślałem, że sobie ufamy, a tym mnie normalnie szpiegujesz!

– Ufamy? Nadużyłeś mojego zaufania, mając takie tajemnice! Marcin, jestem przerażona…

Facet ma prawo zaszaleć

Ale on już nie słuchał: wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie czułam się dobrze ze świadomością, że w oczach męża z tolerancyjnej partnerki stałam się wścibską babą. Niemniej to bladło wobec strachu o Marcina – jak on mógł się wkręcić w coś takiego! Nie miałam żadnej gruntowej wiedzy o wyścigach ulicznych, ale przecież nie trzeba studiować tematu, by wiedzieć, że to nielegalne i bardzo niebezpieczne.

Marcin zniknął na całą noc. Myślałam, że gdy wróci, uda się nam spokojnie porozmawiać, ale nic już nie było jak dawniej. Mąż śmiertelnie się na mnie obraził, jakby moje odkrycie, czym on się zajmuje na „męskich wieczorach”, było niewyobrażalną zbrodnią, na pewno dużo gorszą niż same wyścigi.

Po kilku cichych dniach nie wytrzymałam i niemal siłą zatrzymałam go w kuchni.

– Co chcesz wiedzieć? – odburknął, i to takim tonem, jakby rozmawiał z kimś obcym, a nie z najbliższą mu osobą.

– Marcin, zrozum, ja się o ciebie martwię.

– Więc przestań – ten sam obojętny ton.

– Przecież to jest niebezpieczne! Możesz się zabić! Czytałam o jednym przypadku…

– Daj spokój, w internecie głupoty wypisują. To jest całkiem bezpieczne. Zresztą ja nie prowadzę, tylko tuninguję.

– Co robisz?

– No tuninguję, silniki, turbo, szpery…

Zrozumiałam z tego tyle, że grzebie przy tych samochodach, ale nie siedzi za kółkiem. Niewielkie pocieszenie.

– Marcin, wy się ścigacie na zwykłej ulicy…

– A gdzie mamy się ścigać, przecież w mieście nie ma żadnego toru!

– Ale to nielegalne…

– Cha, cha, cha! – zaśmiał mi się w twarz. – Naprawdę? A piwa mogę się napić czy zgody mamusi potrzebuję? Daj spokój, Julka, facet ma prawo od czasu do czasu zaszaleć.

Pierwsze poważne ostrzeżenie

Przy takiej jego postawie zaczynało mi brakować argumentów. Skoro Marcin uważał moją troskę o jego bezpieczeństwo za matkowanie, to może chociaż doceni troskę o domowy budżet.

Wydajesz masę kasy na ten cały tuning – westchnęłam. – Niedługo będziemy mieli debet na koncie.

– O czym ty mówisz? Zresztą, czy ja cię rozliczam, ile wydajesz na głupie ciuchy albo kosmetyczkę? To dopiero by się uzbierało!

Na tym nasza rozmowa się zakończyła.

Wszystkie racjonalne argumenty odbijały się od Marcina jak od ściany. Oddalaliśmy się od siebie nie tylko psychicznie, ale także fizycznie. Gdy sięgnęłam po broń ostateczną i spróbowałam „strajku łóżkowego”, tylko poniżyłam samą siebie, bo Marcin w ogóle się tym nie przejął – uliczne szaleństwo dostarczało mu najwyraźniej więcej emocji niż seks z żoną.

Po paru tygodniach impasu zmiękłam. Pomyślałam, że może faktycznie się czepiam, może faktycznie przesadzam, wszak włos Marcinowi z głowy nie spadł. Nawet obawy o domowy budżet okazały się nieuzasadnione, bo obok wypłat z konta pojawiały się też wpływy, czasem całkiem pokaźne. Marcin z triumfującą miną wytłumaczył mi, że na tym hobby można nieźle zarobić. Choć wciąż w głębi ducha drżałam o jego bezpieczeństwo, przestałam głośno narzekać i jakoś udało się nam odbudować elementarną bliskość. Gdy już sobie wszystko zgrabnie w głowie ułożyłam – albo przynajmniej sądziłam, że ułożyłam – los przysłał mi pierwsze poważne ostrzeżenie.

Podpytywałam Marcina o to i owo

Pewnego ranka Marcin wrócił do domu mocno poturbowany. Z początku się przeraziłam, że któreś auto miało wypadek.

– Nie, jakieś pijane dresy wdały się z nami w szarpaninę i trochę oberwałem – tłumaczył.

Byłam skłonna mu uwierzyć, bo pracując w przychodni, nauczyłam się rozróżniać, czy ktoś spadł ze schodów, czy dostał pięścią centralnie w twarz.

Zgłosiliście to na policję? – zapytałam.

– Daj spokój, Julka, kto ich znajdzie. Poza tym… sama wiesz.

No właśnie, to zdarzenie boleśnie mi przypomniało, że hobby Marcina jest wariactwem, przez które można mieć kłopoty z prawem.

Kolejnym przypomnieniem było wezwanie do sądu, które przyszło jakiś czas później. Marcin strasznie kręcił, gdy go pytałam, o co chodzi, więc odpuściłam, ale stare niepokoje wróciły ze zdwojoną siłą. Zrozumiałam, że pewnych spraw nie da się zamieść pod dywan i nie mogę mieć wszystkiego: świętego spokoju, zgodnego małżeństwa i zadowolonego męża z ekstremalnym hobby.

Zresztą to już nie było żadne „hobby”, tylko forma niebezpiecznego uzależnienia od adrenaliny. Marcin zachowywał się jak typowy alkoholik – zaprzeczający oczywistym faktom krętacz, manipulator kupujący moje uczucia chwilami czułości i obrażający się śmiertelnie, gdy sugerowałam, że ma problem.

Muszę coś z tym zrobić – podjęłam mocne postanowienie. Tylko co? Są jakieś terapie, ośrodki, grupy wsparcia dla ulicznych rajdowców? Oni tworzyli własną „grupę wsparcia” w złym sensie tego słowa; gdybym chciała ją jakoś rozbić, musiałbym donieść na nich policję, a tego mąż nigdy by mi nie wybaczył.

Postanowiłam najpierw lepiej poznać to specyficzne środowisko i obejrzałam wszystkie filmy z nielegalnych wyścigów, jakie znalazłam w sieci, oraz przejrzałam ukryte w necie fora. Dowiedziałam się, że z tym hobby mocno wiąże się rynek nielegalnych zakładów i to one przypuszczalnie były źródłem wpływów na nasze konto, podobnie jak doprowadziły do bójki, w którą wdał się mąż. Im więcej wiedziałam, tym bardziej byłam przerażona, a zarazem uważałam, że muszę trzymać fason i robić dobrą minę do złej gry. Podpytywałam Marcina o to i owo, udając zainteresowanie – z początku był tym nieco zdziwiony, ale potem chętnie dzielił się różnymi szczegółami: co, gdzie, kiedy. Ba, kwestią czasu się stawało, kiedy mąż zaproponuje mi nocną eskapadę…

Marcin tanio się wykpił

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co by z tego wszystkiego wynikło, gdybym dalej brnęła w tę niebezpieczną grę. Czy własnymi siłami wyciągnęłabym męża z nałogu, czy prędzej samą siebie bym pogrążyła? Z pomocą przyszedł los, dla nas tym razem łaskawy, dla innych boleśnie okrutny.

Kiedy tamtej nocy Marcin wpadł do mieszkania, dużo wcześniej niż zwykł wracać, od razu wiedziałam, że coś się stało:

– Grzesiek… – wydukał. – Grzesiek…

Co z nim?!

– Opona strzeliła, mieli wypadek… On… nie wiemy, czy przeżyje!

Marcin opadł na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Poryczał się jak dzieciak. To była długa noc i jeszcze dłuższy dzień. Szpital, policja, pierwsze naprawdę szczere rozmowy od tygodni. Sprawa odbiła się w naszym mieście głośnym echem, kogoś tam aresztowano. Dla Marcina rzecz skończyła się na paru wizytach na komendzie, grzywnie i skierowaniu do poradni leczenia uzależnień – bo choć nałogi są różne, leczy się je tak samo, przede wszystkim całkowitą abstynencją.

Reklama

W każdym razie Marcin tanio się wykpił. Grzesiek zapłacił dużo wyższą cenę: w jednej nodze nie odzyskał już sprawności. Ja też dostałam porządną nauczkę od życia i już wiem, że są jednak takie sytuacje, kiedy warto być wścibską jędzą.

Reklama
Reklama
Reklama