„Żółty kawałek papieru spowodował, że przestałam wierzyć w historię rodziny. Nie wiedziałam, jak poznać prawdę”
„Pracownica archiwum rozcięła ją i ze środka wydobyła… list mojej babki. Od pierwszych zdań o mało nie padłam trupem”.
- Bożena, 40 lat
Historia jak z książki
Odkąd pamiętam, kochałam książki. Te poważne, dzięki którym dostawałam świadectwa z paskiem, i te dające relaks, oderwanie od codziennych problemów. Szczególnie lubiłam romantyczne i zabawne opowieści o kobietach, które dostawały w spadku dom, a w domu strych, a na tym strychu kufer, a w nim tajemniczy pamiętnik prababki. No i któregoś dnia to w moje ręce trafiła pewna pożółkła kartka papieru…
Mam na imię Bożena i mieszkam w Warszawie. Jestem urzędnikiem państwowym. Przynajmniej dwa razy w miesiącu wyjeżdżam służbowo za granicę. Niewiele mam więc czasu na życie prywatne, nawet z bratem, który mieszka kilka ulic dalej, też nie widuję się często. Natomiast wszystkie święta spędzamy razem u ojca, który jest już emerytem. Mama zmarła wiele lat temu, więc dom ojca przedstawia żałosny wygląd: zaniedbany, zagracony.
Miesiąc temu wezwał mnie dyrektor kadr i kategorycznie nakazał, żebym wykorzystała choć parę dni zaległego urlopu. Nie było co dyskutować. W dwa pierwsze dni urlopu posprzątałam dokładnie mieszkanie, uporządkowałam papiery, a potem nie miałam już nic do roboty. I wtedy przyszła mi do głowy myśl, że odwiedzę ojca i u niego posprzątam.
– Jak już jedziesz, to postaraj się wyciągnąć od ojca stare papiery, to zrobiłbym wreszcie nasze drzewo genealogiczne – powiedział mój brat.
Ojciec nie chciał ze mną nawet rozmawiać o porządkach. Jak zwykle zajęty był swoimi sprawami: najemca sklepu spóźniał się z czynszem. Tata rzucił mi na kolana kartonowe pudełko i pobiegł na spotkanie z prawnikiem. Zaczęłam przeglądać szpargały. Miały dziwny zapaszek, jakby kurzu i ziół. Listy od nieznanych mi ludzi informujące o jakichś nieznanych mi wydarzeniach. Nic ciekawego. Trochę starych rachunków.
– I co? Pogrzebałaś w śmieciach? Jesteś zadowolona? – spytał ojciec po powrocie.
– Tak. Mogę to wszystko wziąć ze sobą? Tomek się ucieszy.
– Oczywiście. Mnie to na nic. – odparł ojciec.
Po powrocie do Warszawy, jeszcze raz zaczęłam przekładać pożółkłe kartki wydobyte z pudełka. Niektóre listy tkwiły w kopertach, inne były luzem. Nagle wpadła mi w oko karta pocztowa zaadresowana do mojej babki Leokadii. Skreślono na niej dosłownie kilka słów: List otrzymałem. Depozyt jest bezpieczny. Stanisław L. Pozostańcie w zdrowiu.
To mnie zaciekawiło.
To była niespodziewana wiadomość
Zadzwoniłam do brata z pytaniem, czy słyszał o jakimś L. Nie słyszał. Gdy spytałam ojca, dopiero po chwili przypomniał sobie, że w okolicy mieszkała rodzina L. Jeden był, zdaje się, organistą. Przeszukałam internet, obdzwoniłam gminę, miejski dom kultury i bibliotekę. Nic. Wreszcie porozmawiałam z aktualnym proboszczem. Dowiedziałam się, że Stanisław L. od wielu lat nie żyje, ale zostawił po sobie sporo dokumentów. Przekazano je do rejonowego archiwum.
Pojechałam tam nazajutrz. Uprzejma archiwistka pokazała mi plik teczek. Przeglądałam ich zawartość bez emocji. Były tam notatki dotyczące okupacyjnej historii okolic. Jakieś studia naukowe, trochę dokumentów z pobliskiego dworu i zalakowana koperta. Pracownica archiwum rozcięła ją i ze środka wydobyła… list mojej babki. Od pierwszych zdań o mało nie padłam trupem: Ja, Leokadia, oświadczam, że mój syn jest dzieckiem pozamałżeńskim. Jego prawdziwym ojcem jest Żyd, Rubin G. Był on przystojnym, wesołym mężczyzną i bardzo go lubiłam. Miał młyn, sad, sklep, był zamożny. Nam pomagał, a potem my pomagaliśmy jemu. Mój mąż nie wiedział, że nasz syn wcale nie jest jego. I tak umarł, nie wiedząc nic. Niech mi wybaczy”.
W kółko czytałam te słowa. Wreszcie oderwałam wzrok od wyblakłych liter, sfotografowałam list za pomocą smartfona.
– Tomek, nie uwierzysz co znalazłam w archiwum – z tym okrzykiem wpadłam jak bomba do mieszkania brata.
Cud, że wracając do Warszawy, nie spowodowałam wypadku, bo jechałam jak w transie. Chciałam jak najszybciej podzielić się z bratem sensacyjną wiadomością.
– Patrz, tu mam zdjęcie oświadczenia babki, że nasz ojciec jest dzieckiem z nieprawego łoża. Leokadia, taka religijna, zdradzała dziadka!
Gdy brat odczytał treść listu na niewielkim ekranie, złapał się za głowę i milczał przez dłuższą chwilę.
Do siebie wróciłam późno, więc wzięłam prysznic i przebrałam się w koszulę nocną, ale nie chciało mi się spać.
Ilekroć w moim życiu pojawia się problem, zawsze zmierzam do jak najszybszego jego rozwiązania. Spędziłam więc godzinę przy komputerze, a potem – już w łóżku – ułożyłam plan na najbliższe dni.
Nie wiedziałam kim jestem
Rano, zgodnie z sugestią, którą znalazłam na pewnym forum internetowym, udałam się po poradę do specjalistów.
W instytucie portier zadzwonił po kogoś i już po chwili rozmawiałam z bardzo kompetentną panią doktor. Dałam jej do przeczytania wydruk listu Leokadii. Kobieta czytała z niezbyt entuzjastyczną miną.
– To wcale nie musi być prawda – zaznaczyła. – To tylko oświadczenie. Musi pani porozmawiać z krewnymi i zrobić szersze poszukiwania genealogiczne.
– Brat i tak chciał je robić, bo były w rodzinie legendy, że mamy pochodzenie szlacheckie. Ale najważniejsze jest dla mnie co innego. Chcę się dowiedzieć, czy jeśli ten Rubin może być naszym dziadkiem, to czy jesteśmy Żydami czy nie. Wiedzieliśmy, kim jesteśmy, a teraz nie wiemy. I jeszcze pani mówi, że babcia mogła kłamać. To kim ja jestem?
– Nie odpowiem pani na to pytanie. Musi pani dociec, czy naprawdę pani dziadkiem jest Rubin G.. A jeśli tak, czy to wpływa na pani tożsamość, czy nie. Są osoby, które czują się przynależne do jednej lub dwóch narodowości jednocześnie. Są takie, które czują, że są Żydami, choć nie mają na to żadnych dowodów, i wciąż szukają korzeni, których być może wcale nie mają… To bardzo skomplikowane sprawy.
– To znaczy, że mam prześwietlić sekret babki, a potem i tak sama zdecydować?
– Tak.
Wyszłam z budynku pewnym krokiem. Wsiadłam do auta i pojechałam po brata. Potem wzięłam tę kupkę nieszczęścia i ruszyłam w dobrze znaną trasę.
– Co to jest? – zapytałam wprost ojca.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że list nie zrobił na nim wrażenia.
– A to… Hmm. Nie było powodu, żeby wam o tym mówić…
– Jak to nie! – poczułam złość.
– Zaraz wam wyjaśnię. To wcale nie jest tak. Naprawdę mama miała kolegę jeszcze z dzieciństwa, tego R. Nawet z nim, ona i ojciec, robili jakieś interesy. Chyba handlowali. Za okupacji ten człowiek jakiś czas się u nas ukrywał. Jeszcze wcześniej rozpisał swój majątek, żeby nie trafił w łapy Niemców: młyny zapisał komuś, sady i lasy komuś innemu, na matkę przepisał sklepik, ten, który mamy do dziś. Potem całą wieś pewnego dnia wysiedlono. Jak wrócili po roku, to już nikt nic o tym człowieku nie wiedział.
– To nie tłumaczy tego… oświadczenia – wyszeptał mój brat, ale widać było, że spokój ojca i jemu się udziela.
– To moja wina. Jak byłem młody, chciałem emigrować. Mama powiedziała, że zrobi wszystko, by mi pomóc. Znałem historię R. i sam jej zaproponowałem, żeby napisała list. Chciałem go zawieźć do ambasady w Warszawie i postarać się o wyjazd. Ale zwlekałem, wzięli mnie do wojska, poznałem waszą matkę. O tym oświadczeniu nie rozmawialiśmy i po latach uprzytomniłem sobie, że nie wiem, co matka z tym zrobiła. Gdzieście to znaleźli?
– W archiwum. Teraz każdy, kto chce, może to przeczytać – powiedziałam.
– Młody byłem, głupi…
– Co tam, tato, nie musisz się tłumaczyć – Tomek odzyskał rezon. – Najważniejsze, że już wszystko jasne!
Nie do końca wierzyłam w wyjaśnienia
W domu nalałam sobie kieliszek porto i usiadłam w fotelu. Myśli płynęły mi nieśpiesznie. Próbowałam wyobrazić sobie ludzi sprzed lat, jak żyli, jak wyglądali. Moją babkę jako młodą kobietę i tego Gerszona. Szperanie w przeszłości, rozwiązywanie tajemnic rodzinnych nie jest wcale takie przyjemne, jak je w powieściach opisują…
I wtedy zadzwonił telefon.
– Wiesz, dziękuję ci, że nas z tego wyciągnęłaś – powiedział mój brat.
– Najważniejsze, że przestałeś panikować. Naprawdę cię poniosło.
– Tak. Masz rację. Poniosło mnie. Mam tylko jedną wątpliwość…
– Mów.
– A jeśli te tłumaczenia to wykręty? W końcu historia G. i jego przyjaźni z dziadkami oraz – wiele lat później
– zamiar wyjazdu ojca za granicę, wcale nie wykluczają tego, że jednak tata jest nieślubnym dzieckiem…
– Nawet jeśli, to co to nas obchodzi? To wszystko już było i niczego więcej się nie dowiemy. Nie zbadamy babki Leokadii wykrywaczem kłamstw.
– Masz rację. Jak zawsze. Jesteś bardzo mądra. Ponoć babka też taka była.
Odłożyłam słuchawkę i postanowiłam zostawić w spokoju na zawsze życie miłosne moich przodków.