„Żona była zła, bo wuj sprzedał ziemię obcym, zamiast dać ją naszemu synowi. Miała plan, jak się ich pozbyć”
„– Andrzej, co ty tu…! – wrzasnęła moja zdemaskowana żona. – Helka, czyś ty zdurniała? – westchnąłem ciężko, prowadząc ją szybko do domu. Toby dopiero było, gdyby któryś z sąsiadów wyjrzał wtedy przez okno! – Ja chciałam, żeby Michał miał dokąd wrócić – przyznała mi się, chlipiąc”.
- Andrzej, 55 lat
W naszym domu rozpętało się prawdziwe piekło, kiedy Helka dowiedziała się, że jej wuj sprzedaje swoją działkę. To chrzestny naszego syna i moja naiwna połowica była pewna, że działka dostanie się właśnie Michałowi.
– Nigdy bym się tego po nim nie spodziewała! – żaliła się do mnie.
– Przecież dobrze wiesz, że Michał w Irlandii dom sobie kupił, i tu wracać nie zamierza – tłumaczyłem jej spokojnie.
Nasz syn przed siedmioma laty wyjechał zaraz po maturze za granicę. Miał sobie zarobić na samochód i na studia, ale zakochał się w rudowłosej Irlandce, po dyplomie znalazł tam dobrą pracę, ma dzieci i pomału się dorabia. Ja tam nie łudziłem się, że wróci do ojczyzny. Tam miał dobrze, to czego miał tu szukać? Helka jednak jest przekonana, że nasz jedynak wkrótce zatęskni za mamusią i wróci do rodzinnej wsi.
– No bo jak, wnuki mam widywać raz na rok i ledwo się z nimi dogadywać, bo będą świergotać po swojemu? – narzekała.
Była rozżalona
Przypominałem żonie wtedy, że Michał już dawno zaproponował, abyśmy się do niego przeprowadzili. Po prawdzie, to niewiele nas w Polsce trzyma, z rodziny to sami młodzi zostali, z którymi nawet gadać nie ma o czym, a tam to Helka by dzieciaków mogłaby popilnować, i ja bym chętnie jeszcze Michałowi pomógł koło domu oporządzić. Myślę, że Helka kiedyś się do tego pomysłu przychyli, ale na razie to tak się tą działką przejęła, jakby ją wujek okradł. A moim zdaniem jego własność – to się nią rozporządził, jak chciał.
– Ale Michał miał się na tej działce budować! – wzdychała Helka.
Puściłem to mimo uszu; jak sobie kobieta chce pogadać, to niech gada, mnie od tego nie ubędzie. Wuj Walenty za działkę dużo nie chciał, to i zaraz się znaleźli kupcy.
– Przyjeżdżają tu, jakby nie mieli swoich domów – marudziła Helka, która teraz całymi dniami przesiadywała przy kuchennym oknie, żeby nic jej nie umknęło.
Okazało się, że jakieś młode małżeństwo z dwójką dzieci nabyło działkę i będzie budować domek, mały, na weekendy.
– I taki plac zmarnują! I nie wiadomo co to są za ludzie! – wzdychała Helka, aż się firanki wydymały.
– Idź się przywitaj, to ich poznasz – podpowiedziałem. – W końcu najbliższymi sąsiadami będziemy…
Chciała poznać sąsiadów
Helce nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Kiedy następnym razem przyuważyła, że młodzi przyjechali coś mierzyć na działce, zaraz pognała do nich z talerzem drożdżowych rogalików. Siedziała u nich z pół godziny, aż miałem ochotę się przejść i sprawdzić, czy nie wrzeszczy na nich za to, że podkupili jej działkę. Kiedy wróciła, zapytałem ją o wrażenia.
– Ludzie jak ludzie – powiedziała tylko, co znaczyło, że nie mogła w nich znaleźć żadnej wady; w innym wypadku opowiadałaby o sąsiadach godzinami.
Niedługo robota na budowie ruszyła z kopyta, zresztą, ile czasu może zająć postawienie takiego drewnianego klocka.
Nie słyszałem o tym
Pewnego dnia wpadł do mnie nowy sąsiad, żeby pożyczyć wiertarkę, bo jego się zepsuła. Byłem akurat w sadzie, no i całe szczęście, bo nam się Helka do rozmowy nie wcinała. I dowiedziałem się, co moja ślubna wykombinowała!
– Moja Elka to się trochę przestraszyła tej historii – zwierzał mi się pan Łukasz. – Musiałem jej obiecać, że gdyby coś się działo, to sprowadzimy księdza, nawet i egzorcystę, jak będzie trzeba…
– Ale jaka historia?– nie zrozumiałem.
– No wie pan, o tym nieszczęsnym młynarzu i jego żonie… – wyjaśnił, ale widząc moją głupią minę, powiedział, że słyszeli o tej historii od mojej żony.
Podobno sto czy dwieście lat temu w miejscu, w którym budowali dom, stał młyn, a w nim mieszkał bardzo zazdrosny młynarz z rodziną. Mówiono, że jego żona uciekła z innym, a on oddał swoje córki na służbę i zaczął pić, rzucił robotę. Kiedy po kilku latach okazało się, że jego żona nie uciekła, ale utopiła się w leśnym stawie przy zbieraniu grzybów, a młynarz też nie umarł naturalnie.
– Elka boi się, że tam straszy – przyznał sąsiad. – A pana żona mówi, że od czasu do czasu widzi tam dziwne błyski.
– Ja nigdy nie słyszałem o tej legendzie – powiedziałem uprzejmie.
Co do zwidów Helki, wolałem się nie wypowiadać. Ale potem jej nagadałem.
– Jak ci nie wstyd takie historie zmyślać! – prychnąłem. – Biedna dziewczyna się teraz przejmuje, czy aby duch młynarza nie będzie jej prześladował! Przesadziłaś, babo!
– Ja tu od dziecka mieszkam, to wiem więcej niż ty! – Helka szła w zaparte. – A o tym młynarzu to mi tatuś opowiadał, więc chciałam ich ostrzec…
Westchnąłem tylko ciężko. Chyba Helka przeżywała rozstanie z Michałem ciężej niż mógłbym przypuszczać. Zastanawiałem się nawet, czy nie zadzwonić do syna. Niechby zaproponował matce, żeby spędziła u nich ze dwa tygodnie… Nie zrobiłem jednak tego, bo wydawało się, że Helka pogodziła się z nowym sąsiedztwem i nawet często wpadała na budowę, czy to z herbatą, czy ciasteczkami. Starałem się iść wtedy z nią, żeby na pewno nie wmówiła pani Eli następnej głupoty.
Wystraszyłem się
W końcu sąsiedzi zaczęli nawet spędzać w domku weekendy, choć był jeszcze niewykończony. Podczas jednego z takich weekendów pojechałem do miasta porobić badania zlecone przez lekarza, i zatrzymałem się u siostrzenicy. Ale że udało mi się załatwić wszystko w jeden dzień, to wieczorem wsiadłem w ostatni autobus do Dąbrowy. Nie uprzedzałem Helki, nie chciałem, żeby na mnie czekała po nocy.
Gdy wróciłem do domu, mocno się zdziwiłem, bo był zamknięty na cztery spusty. Klucz, jak zawsze, leżał pod wycieraczką. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że Helka skorzystała z mojej nieobecności i poszła do jakiegoś gacha! Zaraz jednak się uspokoiłem. No bo przecież jak u nas ktoś kichał w jednym końcu wsi, to w drugim odpowiadali mu „Na zdrowie!”. Jakim cudem w takich warunkach Helka miałaby ukryć kochanka, to nie wiem. A potem wszedłem do domu i przeraziłem się nie na żarty. Cała szafa z pościelą była wybebeszona, jakby ktoś czegoś tam szukał!
„Złodzieje! – pomyślałem od razu.
– Ale co z Helką?! Porwali ją?!”.
Wybiegłem z domu, jakby się paliło. Chociaż zaraz sobie przypomniałem, że może lepiej zostać i czekać, jakby dzwonili z żądaniem okupu… Nagle jednak serce podeszło mi do gardła. Za płotem, w oddali, zobaczyłem biały kształt posuwający się lekko nad ziemią… Rany, duch młynarza!
W duchu przeprosiłem Helkę za wszystkie niesłuszne posądzenia. Nie wiedziałem, co robić: czy biec ostrzec sąsiadów, czy upaść na kolana i klepać zdrowaśki, czy szukać Helki… Właśnie, Helka! Coś w sposobie poruszania tego ducha mi nie pasowało… Jeśli dodać do tego pustki w naszej szafie z prześcieradłami, to wychodziło na to, że Helka wpadła na kolejny durny pomysł! Tak cicho, jak tylko potrafiłem, zacząłem zbliżać się do domu sąsiadów.
To był głupi pomysł żony
Sprawę miałem ułatwioną, bo duchowi zaplątała się szatka w ostrężynę, i klnąc pod nosem, musiał się wyplątywać. Kiedy byłem już wystarczająco blisko, jednym susem skoczyłem i pociągnąłem za – z bliska widziałem już wyraźnie – moje własne, białe prześcieradło!
– Andrzej, co ty tu…! – wrzasnęła moja zdemaskowana żona.
– Helka, czyś ty zdurniała? – westchnąłem ciężko, prowadząc ją szybko do domu.
Toby dopiero było, gdyby któryś z sąsiadów wyjrzał wtedy przez okno!
– Ja chciałam, żeby Michał miał dokąd wrócić – przyznała mi się, chlipiąc. – Myślałam, że jak się trochę przestraszą, to odpuszczą i wrócą, skąd przyszli.
I co ja mogłem zrobić? Poklepałem ją po ramieniu, nalałem orzechówki na uspokojenie, schowałem prześcieradło do szafy…
Na szczęście, kilka dni później zadzwonił Michał i poprosił, żeby matka przyjechała do niego, bo jego żona potrzebuje pomocy przy dzieciach. Pojedziemy we dwójkę. A jakby nawet z synową nam się nie poukładało, to w Irlandii jest dużo zamków. Helka zawsze może zatrudnić się na jednym jako Biała Dama, praktykę już ma…