Reklama

Ostatnio poszedłem na browarka z kumplami. Po drugim kufelku zaczęliśmy narzekać. I okazało się, że borykamy się z identycznym kłopotem: nasze małżonki twierdzą, że przynosimy do domu za mało kasy. Tyle że u moich przyjaciół kończy się na awanturach w domu, a u mnie sprawa zrobiła się poważniejsza. Wygląda na to, że czeka mnie rozwód…

Reklama

No to od początku: pracuję jako wykładowca na uczelni. Dobra, może nie zarabiam kokosów, ale przynajmniej robię to, co sprawia mi frajdę. Rektor mnie docenia, studenci darzą szacunkiem. Mam stabilną pracę, a to w obecnej sytuacji jest dużym plusem.

Dla Aśki to za mało

Parę tygodni temu wyszło na jaw, że przez brak kasy nie będzie nas stać na jej wymarzone wczasy w Tunezji. Żona wpadła więc na pomysł, żebym został... przedsiębiorcą.

– Na uniwersytecie nie masz szans na karierę, więc o podwyżce i lepszych zarobkach możesz zapomnieć. Najwyższy czas, żebyś wziął się w garść i pomyślał o naszej przyszłości. Nie mam zamiaru na emeryturze liczyć każdej złotówki – powiedziała pewnego wieczoru przy obiedzie.

Z początku nie brałem na poważnie jej wywodów. Sądziłem, że jak zwykle obejrzała jakiś film o gwiazdach czy innych bogaczach i zapragnęła luksusu. Byłem przekonany, że trochę sobie pomarzy, a potem stanie twardo na ziemi. Ale gdzie tam! Tak jej się zamarzyło wystawne życie, że musiałem codziennie słuchać tych idiotyzmów. Do tego stała się coraz bardziej upierdliwa. Nie jestem drobiazgowy. Dość długo zbywałem to żartami i udawałem, że nie słyszę jej gadania. Ale przecież nie mogłem w kółko udawać głuchego. Zwłaszcza że Aśka zaczęła żądać konkretów – odpowiedzi, kiedy i jaki biznes otwieram.

– Kobieto, czy tobie zupełnie odbiło? Zmień tę płytę, bo już łeb mi od tego pęka! – straciłem cierpliwość.

Starałem się jej wytłumaczyć, czemu ten jej pomysł uważam, oględnie rzecz ujmując, za kompletnie pozbawiony sensu. Tłumaczyłem, że otwieranie biznesu w czasie kryzysu to totalna ruletka. Że prędzej pójdziemy z torbami, niż zarobimy choć złotówkę i zamiast opalać się na plaży w Tunezji, będziemy spać pod wiaduktem. Że dzięki temu, że mam robotę, nasze finanse mają się dobrze i nie musimy się martwić o pieniądze na rachunki. No i w końcu, że jestem zwykłym wykładowcą od nauk humanistycznych, a nie żadnym biznesmenem… Wydawało mi się, że moje argumenty są logiczne i nie do podważenia. Nawet dzieciak by je zrozumiał. Ale najwyraźniej nie moja małżonka.

–Ty chyba sobie ze mnie żartujesz? – prychnęła.

I się zaczęło

Aśka gadała, że gdyby każdy myślał jak ja, to połowa tego kraju nocowałaby na dworcu. I że mniej utalentowani ode mnie podjęli ryzyko, otworzyli własne firmy i teraz świetnie sobie radzą. Że dla mnie ważniejszy jest własny komfort niż dobro najbliższych.

Z każdą chwilą nakręcała się coraz bardziej. Dowiedziałem się, że wszyscy znani jej mężczyźni są bardziej zaradni i mają więcej odwagi niż ja. A ja to leń i mięczak, któremu się nic nie chce i dla którego nic nie jest ważne... Zwykle jestem opanowanym gościem. Unikam awantur, zwłaszcza z moją żoną. Doskonale wiem, że i tak ją nie przegadam. Gdy zaczyna robić się gorąco, zawsze wycofuję się w bezpieczne miejsce, czyli do kibla. Ale tym razem nie dałem rady.

– Skoro jestem taki beznadziejny, to czemu za mnie wyszłaś?! – krzyknąłem.

No i potem jeszcze darłem się wniebogłosy, że nie mam zamiaru wplątywać się w jakieś tarapaty tylko dlatego, że ona tak chce. Jak jej to nie pasuje, to niech sobie znajdzie innego faceta... Gdy skończyłem tę tyradę, przesiedziałem na brzegu wanny chyba z dwie godziny.

Dopiero gdy zorientowałem się, że poszła spać, wyszedłem z łazienki. Przez kolejne półtora miesiąca miałem jako taki spokój. Z racji trwającej na studiach sesji, wracałem późno i od razu kładłem się kimać. Aśka nie bardzo miała więc kiedy się ze mną pokłócić. Jasne, nawet w łóżku rzucała czasem jakieś złośliwe uwagi albo opowiadała, co to nie osiągnęli mężowie jej koleżanek, ale nie reagowałem na te zaczepki.

Demonstracyjnie obracałem się do niej plecami i wyłączałem nocną lampkę, sygnalizując, że kompletnie mnie to nie interesuje. Liczyłem na to, że ta paplanina o interesach z czasem jej się znudzi. Wkrótce jednak przekonałem się, że byłem w błędzie.

Dostaliśmy zaproszenie na urodziny siostry Aśki, Eweliny. Niebo było pochmurne, deszcz lał strumieniami, więc moja małżonka wpadła na pomysł, byśmy pojechali na imprezę autem. Przystałem na ten plan. Tego wieczoru musiałem jeszcze przygotować się do wykładu, więc i tak nie planowałem pić alkoholu. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i... nic. Głucha cisza. Spróbowałem ponownie. Silnik żałośnie zawarczał parę razy i zgasł. Na dobre.

– Ojej, wygląda na to, że nasze plany wzięły w łeb – powiedziałem.

Spojrzała na mnie z pogardą.

Typowe! Czego innego można się było spodziewać? – parsknęła.

Znowu zaczęła te swoje gadki

Zrobiła mi awanturę, że nic nie umiem naprawić, o nic nie dbam i że nie stać nas na nowy samochód. Wysłuchałem tego wszystkiego w milczeniu. Sądziłem, że jak zawsze sobie pogada, a potem zamilknie. Na imprezę dotarliśmy komunikacją miejską. Przybyliśmy mocno po czasie i przemoczeni do ostatniej nitki. Goście bawili się już w najlepsze.

– No, nareszcie dotarliście, jakieś problemy w drodze? – zainteresowała się bratowa.

– E, nic szczególnego, auto odmówiło współpracy przy odpalaniu – wyjaśniłem.

– Pozbądźcie się w końcu tego złomu i zainwestujcie w jakiś konkretny wózek! Wiecie co, mój Andrzej dosłownie przed chwilą zajechał śliczniutką toyotą, prosto z fabryki – pochwaliła się.

Cóż, chciałem właśnie z uśmiechem na ustach odparować, że w przeciwieństwie do jej męża nie jestem właścicielem dużego przedsiębiorstwa budowlanego, a z moich nauczycielskich zarobków raczej nie będzie mnie stać na takie wypasione auto. Wtedy jednak odezwała się moja małżonka.

– Wiesz, ty to masz farta. Twój mąż to prawdziwy facet. W przeciwieństwie do mojego! – powiedziała moja małżonka, wyraźnie zdenerwowana.

Następnie zaczęła narzekać, że przez mój strach, ospałość i brak aspiracji, żyje jak nędzarka. Że wszystkim jej koleżankom żyje się świetnie, tylko ona miała takiego pecha. Przy stole nagle zrobiło się zupełnie cicho.

Wszyscy patrzyli na mnie, jakby czekali, aż coś powiem. Czułem, jak się czerwienię na twarzy. Przyznam, że w pierwszej chwili miałem ochotę ją udusić, ale w końcu jestem cywilizowanym facetem i takie akcje to nie moja bajka. Potem pomyślałem, że mogę wytłumaczyć swoje postępowanie, ale w sumie po co, przecież to bez sensu. Niewinni nie muszą się przecież tłumaczyć. No to się podniosłem, włożyłem kurtkę i wyszedłem. Bez pożegnania.

Aśka przyszła do domu po jakichś trzech godzinach. Oczywiście z fochem! Podobno narobiłem jej strasznego wstydu, bo wyszedłem, nie żegnając się z nikim.

Najadła się wstydu jak nigdy

Co to ma w ogóle znaczyć? Podeptała moją dumę, zrobiła ze mnie durnia przed wszystkimi, a teraz jeszcze fochami próbuje odwrócić kota ogonem? Czy ona naprawdę jest na tyle nierozgarnięta, że nie dociera do niej, jak cierpi facet, gdy ktoś zarzuca mu tchórzostwo?

– Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że nie dam sobą pomiatać ani wyśmiewać przy ludziach! – wycedziłem, zaciskając zęby z wściekłości.

Moja reakcja wyraźnie ją zaskoczyła, a nawet lekko wystraszyła. Ale szybko doszła do siebie. I zaczęła wszystko obracać na swoją korzyść. Powiedziała, że to ja jestem winny temu, że tak się zdenerwowała, że gdybym był innym facetem, to by do czegoś takiego w ogóle nie doszło, że ona tylko próbowała mnie zmobilizować do działania, nakłonić, żebym coś zmienił w swoim życiu.

– Masz okazję udowodnić, że moje gadanie to bzdury! – powiedziała z zadowoleniem.

Reklama

Mam totalnie w nosie takie motywowanie i nie mam zamiaru niczego jej udowadniać. Mówiąc szczerze, to zastanawiam się, czy nasze małżeństwo ma w ogóle jeszcze jakiś sens.

Reklama
Reklama
Reklama