Reklama

Nie wiem, kiedy życie zaczęło być po prostu rytmem. Codziennością. Bez wyraźnych konturów. Praca od ósmej do szesnastej, szybki obiad, lekcje z dziećmi, pranie, naczynia. Wieczorem Agnieszka wychodziła na próbę chóru i wracała z tych prób jakby inna, jakby ktoś rozświetlił ją od środka. Czasem się uśmiecha do siebie pod nosem, jakby coś sobie przypominała.

Reklama

Miała pasję

– Jak było? – pytam, kiedy zdejmuję płaszcz i wchodzę do kuchni.

– Cudownie. Pracujemy nad nowym utworem. Tyle emocji – odpowiadała i krzątała się dalej, zmywając z twarzy makijaż, którego przecież nigdy nie nosiła do pracy.

Nie pytałem więcej. Nigdy nie byłem dociekliwy. Byłem za to zawsze rozsądny. To ja robiłem plan dnia, ja dbałem o to, żeby dzieci miały śniadanie, żeby światło było wyłączone, a rachunki opłacone na czas. Przez lata dawałem Agnieszce przestrzeń, bo wierzyłem, że miłość to nie kontrola, tylko wsparcie. Kiedy mówiła, że musi oddychać muzyką, kiwałem głową. Przecież każdy ma prawo mieć coś swojego.

Jestem typem introwertyka. Kiedy ona promieniowała, ja uzupełniałem ciszę. Taki był nasz układ. Ja stabilny, ona żywiołowa. I choć czasem czułem, że nasze rytmy się rozjeżdżają, myślałem: „Nie muszę wszystkiego rozumieć. Wystarczy, że ją wspieram. Tak robią mężowie”.

Tamtego dnia wyszedłem z pracy wcześniej. Kierownik, zaskakująco w dobrym humorze, rzucił:

–Tomek, idź do domu, zasłużyłeś. Dzień bez problemów to rzadkość, skorzystaj.

Pomyślałem, że zrobię Agnieszce niespodziankę. Zawsze mówiła, że kościół, w którym ćwiczą, to dla niej miejsce wyjątkowe. Może też dlatego nigdy tam nie zajrzałem. Uznałem, że nie chcę jej krępować swoją obecnością. Tym razem postanowiłem inaczej.

Nie mogłem uwierzyć

Pojechałem pod świątynię, zaparkowałem kawałek dalej. Drzwi boczne były otwarte, wszedłem cicho. Znałem ten kościół, bywaliśmy tu razem z dziećmi na mszach. Usiadłem w ostatniej ławce, nie chcąc nikomu przeszkadzać. Gdy próba się skończyła, wszyscy zaczęli schodzić z chóru. Na początku nie widziałem Agnieszki. Po chwili ją zauważyłem. Szła obok jakiegoś mężczyzny. Byli blisko. Zbyt blisko.

Śmiała się. On coś jej powiedział, nachylił się, dotknęli się ramionami. Ich dłonie przez moment się zetknęły, nie przypadkiem. To było tak naturalne, jakby robili to od dawna. Potem objęli się lekko, na ułamek sekundy, ale wystarczająco długo, żebym poczuł, że coś się we mnie przesuwa. Jakby ktoś otworzył w mojej klatce piersiowej ciężkie drzwi i zostawił je uchylone. Nie zrobiłem nic. Nie podszedłem. Nie zawołałem. Nie zapytałem.

Siedziałem tam jeszcze przez chwilę, patrzyłem na nią, jak mówiła coś z zapałem, jak rozświetlała się przy nim, jakby była zupełnie inna kobietą niż ta, którą znałem. Wyszedłem cicho, zanim mnie zauważyła.

Na zewnątrz usiadłem w aucie, włączyłem silnik i od razu go wyłączyłem. Siedziałem tak z rękami na kierownicy, czując, jak w środku wszystko się rozjeżdża, jakby ziemia się poruszyła, ale nikt poza mną tego nie zauważył.

To nie był jeden raz

Nie znałem tego mężczyzny, ale znałem ich relację. Nie potrzebowałem słów, tłumaczeń, podejrzeń. Wszystko było jasne. Czułem się jak człowiek, który latami pieczołowicie budował dom na piasku, myśląc, że to skała.

Nie powiedziałem Agnieszce, że widziałem ją w kościele. Nie zapytałem, kim był ten mężczyzna. Po prostu obserwowałem. Jej ruchy, uśmiechy, spojrzenia. Jakby nagle każde drgnięcie jej ciała miało ukryty sens, którego wcześniej nie dostrzegałem. Coraz mniej mówiłem. Coraz częściej znikałem wieczorami. Dzieci patrzyły na mnie zaskoczone, gdy zamiast siedzieć przy komputerze, wychodziłem z domu.

Zacząłem odwiedzać sklepy muzyczne. Nie miałem konkretnego celu. Przechadzałem się między półkami, dotykałem instrumentów, jakby szukał czegoś, czego nie potrafiłem nazwać. Kiedy zobaczyłem tę gitarę, po prostu ją kupiłem. Bez większego zastanowienia. Zapytałem o lekcje. Znalazłem instruktorkę niedaleko domu. Umówiłem się na pierwszy wieczór.

Miałem plan

Dzieci siedziały przy stole, kiedy rozpakowywałem instrument. Patrzyły na mnie z niedowierzaniem.

– Tato, a ty umiesz grać?

– Jeszcze nie, ale się nauczę.

– Po co?

Uśmiechnąłem się lekko, głaszcząc palcami struny.

– Żeby też poczuć coś nowego.

Siedzieliśmy wszyscy przy stole. Kasza, surówka, pieczony kurczak – wszystko jak zawsze. Tylko że nic już nie było jak zawsze. Agnieszka spojrzała na mnie ponad talerzem, długo, uważnie. Czułem, że coś zaraz powie, czekałem na to od wielu dni.

– Po co ci ta gitara? – zapytała w końcu. – Przecież nigdy cię muzyka nie interesowała.

Nie uciekłem wzrokiem. Patrzyłem jej prosto w oczy.

– Też chcę kogoś poznać – powiedziałem spokojnie.

W tym momencie widelec Agnieszki upadł z brzękiem na talerz. Dzieci zamarły. Nikt się nie odezwał. Przez kilka sekund słychać było tylko tykanie zegara w kuchni. Ona nie zadała już żadnego pytania. Ale w jej oczach zobaczyłem coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem – coś pomiędzy niepokojem a strachem.

Wszystko wyznała

Minęło kilka dni. Agnieszka krzątała się po domu, jakby nic się nie wydarzyło, ale widziałem, że coś w niej pękło. Unikała mnie. Nie patrzyła w oczy. Aż w końcu, któregoś wieczoru, sama usiadła obok mnie w salonie. Miała zaciśnięte dłonie i twarz jak kamień.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła cicho. – Michała poznałam po śmierci jego żony. Przyszedł kiedyś na próbę, bo chciał się wyrwać z samotności. Rozmawialiśmy, potem zaczęliśmy śpiewać razem. Tylko tyle.

Nic nie mówiłem. Czekałem. Wiedziałem, że to nie koniec.

– Przy nim czuję, że jestem. Że mnie słucha. On wie, co powiem, zanim to wypowiem. Ty… czasem mnie nie słyszysz w ogóle – powiedziała bez złości, bez pretensji. Po prostu stwierdziła fakt.

Spojrzałem w jej stronę.

– Bo się chowasz – odpowiedziałem. – A ja nie umiem czytać duszy.

Przyjęła to milczeniem. Byliśmy dwojgiem ludzi, którzy żyli obok siebie latami, a nagle nie wiedzieli, kim są nawzajem.

Żyjemy obok

Agnieszka nie odeszła. Nie spakowała walizek, nie zatrzasnęła drzwi. Ale coś w nas się przesunęło. Jakby stara konstrukcja, nadwątlona czasem i ciszą, zaczęła się sypać kawałek po kawałku. Już nie siedzieliśmy razem wieczorami. Ona w swoim kącie, z książką, ja w drugim pokoju, z gitarą. Dzieci czuły, że coś się zmieniło, choć nikt nie mówił tego głośno. Czasem pytały, dlaczego mama już nie chodzi na próby. Milczałem. Agnieszka też.

Nie pytałem już o Michała. Nie wracał w rozmowach. Może zniknął, może tylko się odsunął. Ale to nie miało już takiego znaczenia. To nie on był między nami – tylko to, że przez lata przestaliśmy się widzieć i słyszeć.

Wieczorami grałem. Niezgrabnie, po swojemu, powoli. Słyszałem czasem, jak Agnieszka staje w drzwiach i słucha. Nie wchodziła, nie komentowała. Po prostu była.

Nie wiem, czy ją jeszcze kocham. Nie wiem, czy ona mnie kiedyś słuchała. Może tylko chciałem wierzyć, że ją wspieram, że byłem obok. Może tak było łatwiej. Ale wiem jedno – nie chcę już tylko być obecny. Chcę być prawdziwy. I może to wystarczy.

Tomasz, 40 lat


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama