Reklama

Gdybym miał cofnąć czas, wróciłbym do dnia, w którym Monika usiadła obok mnie na tej brzydkiej, zielonej sofie w wynajmowanej kawalerce na Pradze i powiedziała:

Reklama

– Paweł, nawet jak nie będziemy mieć nic, to i tak chcę być z tobą.

Byliśmy szczęśliwi

To było dwadzieścia lat temu. Śmiała się wtedy z naszego starego czajnika, który wył niczym syrena alarmowa. Przysięgaliśmy sobie, że nigdy nie damy się wciągnąć w wyścig szczurów. Była inna. Ciepła, ufna, pełna marzeń, które miały na imię „my”.

Dzieliliśmy się wszystkim, nawet ostatnią stówką z portfela. Nigdy nie było łatwo, ale zawsze byliśmy razem. Nawet kredyt na mieszkanie był nasz wspólny. Remont robiliśmy po nocach, razem malowaliśmy ściany i wybieraliśmy zasłony.

Wszystko zaczęło się zmieniać od momentu, gdy Monika dowiedziała się o spadku po ciotce z Niemiec. Najpierw były łzy wzruszenia i zdziwienie, potem niedowierzanie, a na końcu… kalkulacje. Pojawiły się nowe słowa w jej słowniku: „inwestycja”, „potencjał”, „styl życia”. Zaczęła coraz częściej mówić o przyszłości, ale już nie naszej – mówiła o swoim apartamencie, swojej kawie w Mediolanie, swoim planie na siebie.

Stałem się cichym bohaterem drugiego planu. Częścią przeszłości, która dobrze wygląda na zdjęciach w ramkach, ale nijak nie pasuje do nowej wersji życia. Siedziałem wciąż przy tym samym stole, przy którym kiedyś snuliśmy marzenia. Słuchałem jej planów, które coraz mniej miały wspólnego z nami. Nie używała już słowa „my”.

Zmieniła się

Kolacja jakich wiele. Makaron z pesto, kieliszek białego wina i telewizor w tle, choć żadne z nas na niego nie patrzyło. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy nowym stole, który Monika przywiozła z jakiegoś showroomu. Drewniany, ciężki, z surowym wykończeniem. Ona w białej koszuli, z włosami niedbale związanymi gumką, przeglądała coś w telefonie. Ja zbierałem się w sobie.

– Monika, musimy pogadać – powiedziałem, odkładając widelec.

Spojrzała na mnie przez ramię, wzrokiem, który mówił więcej niż jakiekolwiek słowa. Zniecierpliwienie, znudzenie, lekka rezygnacja.

– O co chodzi? – zapytała i wróciła do stukania w ekran.

– Brakuje nam tysiąca do raty za mieszkanie. Spóźnimy się drugi raz w tym kwartale. Możemy się znaleźć na liście nierzetelnych – powiedziałem, starając się mówić spokojnie. – Pomyślałem, że skoro masz teraz więcej środków, może byś nam pomogła?

Nie odpowiedziała od razu. Palcem przewinęła jeszcze jedną stronę. Potem złożyła telefon i odsunęła talerz.

– Paweł, przecież rozmawialiśmy o tym. Te pieniądze nie są nasze. To jest spadek po cioci, mój majątek.

Nie dowierzałem

Mówiła powoli, jakby każdą sylabę chciała mi dokładnie wbić do głowy. Przez moment myślałem, że się przesłyszałem, że powiedziała to przez pomyłkę. Ale nie. Spojrzałem na nią i zrozumiałem, że właśnie wypowiedziała coś, czego już nie da się cofnąć.

Potem, gdy siedziałem sam w salonie i udawałem, że czytam, w głowie huczało mi tylko jedno pytanie: „Czy to możliwe, że pieniądze mogą zmienić człowieka aż tak?”. Monika siedziała w sypialni, słyszałem, jak śmieje się do telefonu, umawiając się z koleżanką na weekend w spa.

Zamknąłem książkę i zgasiłem światło. Mur między nami był już zbyt wysoki, żebym próbował się przez niego przebić.

Rano dźwięk suszarki dudnił w całym mieszkaniu, jakby miał mnie powstrzymać przed kolejną próbą rozmowy. Siedziałem na brzegu łóżka, nerwowo przekładając pilota z ręki do ręki. Kiedy w końcu wyszła z łazienki, zatrzymała się na moment w drzwiach. Miała na sobie satynowy szlafrok, włosy opadały na ramiona, pachniała jakimś drogim balsamem.

– Masz chwilę? – zapytałem.

Spojrzała na mnie, jakby ważyła, czy warto.

– O co chodzi?

– Chciałem zapytać, gdzie ja jestem w tych twoich marzeniach? W tych planach, które ostatnio snujesz… apartamenty, wyjazdy, nowe auto. Gdzie tam jestem ja?

Myślała o sobie

Zamilkła. Przez chwilę myślałem, że coś powie, że się zawaha. Ale tylko wzruszyła ramionami.

– Zawsze wszystko dotyczyło ciebie – powiedziała chłodno. – Może czas, żebym w końcu zadbała o siebie.

Zatkało mnie. Jeszcze nie tak dawno planowaliśmy razem wszystko, od koloru ścian po wakacyjne wypady nad jezioro. A teraz stałem się dla niej kimś, kto przypomina o starym życiu, które chce zostawić za sobą.

– Nie sądziłem, że tak to widzisz – powiedziałem cicho.

– A jak miałam to widzieć? – jej głos był już twardszy. – Że całe życie będę robić wszystko pod ciebie? Zrezygnowałam z siebie dla ciebie. Z pracy, z marzeń. Teraz mam szansę coś z tym zrobić. A ty się boisz, że nie pasujesz do tej nowej wersji mnie.

– Bo już nie pasuję, prawda?

Nie zaprzeczyła. Odwróciła się i zaczęła czegoś szukać w torebce. Wziąłem kurtkę z wieszaka i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Na klatce zapach farby mieszał się z zimnym powietrzem, ale przynajmniej nie musiałem już czuć tego jej balsamu, który drażnił mnie do granic możliwości.

Potrzebowałem rozmowy

Zastanawiałem się, czy Monika zawsze była taka, tylko ja tego nie widziałem. A może widziałem, ale nie chciałem uwierzyć, bo przecież kochałem ją jak głupi. A teraz siedziałem sam, z rękami w kieszeniach, i nie wiedziałem, jak wrócić do domu, w którym nie było już dla mnie miejsca.

Z Anitą, naszą wspólną koleżanką, spotkałem się kilka dni później. To ona zadzwoniła, miała jakąś sprawę. Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko mojego biura. Przyszła punktualnie, jak zawsze.

– Dziękuję, że przyszedłeś – powiedziała cicho, siadając naprzeciwko mnie. – Wiem, że nie było ci łatwo.

– Właściwie… to ja też potrzebowałem tej rozmowy – odparłem. – Wiesz, nigdy nie myślałem, że to powiem, ale chyba tylko ty mnie jeszcze naprawdę słuchasz.

Uśmiechnęła się smutno.

– Też tak się czuję. Odkąd Monika dostała ten spadek, jakby zniknęła. Nie słucha, nie rozmawia. Ma swój świat. Z pięknymi wnętrzami, podróżami, nowym stylem.

Spojrzałem na nią. Siedziała skulona nad filiżanką, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek ją zauważył. A przecież to była ta sama Anita, która kiedyś rozśmieszyła mnie do łez, kiedy próbowała zawiesić rolety na odwrót i przez pół godziny przeklinała instrukcję.

Odwróciła się od nas

– Zawsze miałem wrażenie, że ty jesteś za dobry dla niej – powiedziała nagle, nie patrząc na mnie.

– Może byłem po prostu naiwny – odpowiedziałem, zaskoczony własnym spokojem.

– Nie. Byłeś normalny. Chciałeś ciepła, bliskości, czegoś wspólnego. A Monika zawsze miała w sobie coś z zimnego kamienia. Czasem myślałam, że to tylko poza, ale dziś wiem, że nie.

Pokręciłem głową.

– Czasem myślałem, że jak będę bardziej się starał, to ją odzyskam. Ale nie można przytulić kogoś, kto już od dawna trzyma ręce w kieszeni.

Siedzieliśmy tak, długo, spokojnie. W końcu Anita położyła mi dłoń na ręce. Jej gest nie był natarczywy. Był po prostu obecnością. I może właśnie tego najbardziej potrzebowałem – żeby ktoś po prostu był.

Nie był to romans ani zdrada. To było spotkanie dwóch osób, które przez przypadek zostały same w tym samym momencie. I przez chwilę nie musiały już być samotne.

Paweł, 49 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama