Reklama

Jedząc śniadanie zauważyłem nowy drobiazg przytwierdzony magnesem do lodówki. Wśród kolorowych plastikowych zwierzątek dojrzałem widoczek rajskiej plaży z napisem: „Gdyby mi dano drugie życie, znalazłabym Cię wcześniej, by móc kochać Cię dłużej”. „Kiedy Czesia to powiesiła?” – zastanowiłem się. Chyba niedawno. Żona lubi ozdabiać nasze mieszkanie drobiazgami. Widok przepiękny, ale napis? Co miał oznaczać? Nie wiedziałem. Myślałem nad tym całe przedpołudnie. Miałem sporo wolnego czasu. Od dwóch miesięcy byłem na L4 po ciężkim zawale. Bardzo powoli dochodziłem do zdrowia.

Reklama

Gdy żona wróciła z pracy, zapytałem, kiedy powiesiła widoczek.

– Pejzaż nieważny, ważne są słowa – oznajmiła.

– Słowa? Co ty Czesiu, wierzysz w reinkarnację? – nie rozumiałem, o co jej chodzi.

– Wiesiek, w jaką reinkarnację? Żyjemy tylko raz – powiedziała dobitnie. – I żaden dzień nigdy się już nie powtórzy.

Jadła w milczeniu lekko podenerwowana. Przyglądałem się delikatnej krągłości jej twarzy, na której nie było znać śladu zmarszczek. Byłem od Czesi o siedem lat starszy. Miałem 53 lata.

Poznaliśmy się 18 lat temu. Na basenie. Relaksowałem się po pracy w biurze. Pokonałem kraulem połowę długości basenu, gdy nagle czyjaś stopa trąciła mnie w brzuch. Zakołysałem się i zdumiony uniosłem głowę znad wody. Kilka metrów ode mnie w poprzek basenu jakaś kobieta płynęła żabką. Pokręciłem głową i spojrzałem na ratownika. Pływanie w poprzek było zabronione! Ratownik kobiety nie widział, zajęty dyskusją
z kolegą. Gdy przepłynęła basen odbiła się od dna i zgrabnie wydostała z wody. „W wodzie wyglądała jak zmokła żaba, a tu proszę, piękna szatynka, o zgrabnej sylwetce” – pomyślałem. Dopłynąłem do drabinki i już miałem ochotę ostro skomentować to zajście, jednak ona mnie uprzedziła.

– Bardzo pana przepraszam – uśmiechnęła się niewinnie. – Ale pojawił się pan tak nagle i…

– Płynąłem swoim torem – przerwałem jej. – Czy nikt pani nie powiedział, że nie wolno pływać w poprzek basenu?

– Przepraszam. Założyłam się z koleżanką, że przepłynę. I wygrałam!

„Co za tupet?” – pomyślałem. Pokręciłem głową z dezaprobatą i wściekły ruszyłem ku szatni. Nagle poślizgnąłem się i upadłem… do stóp zdumionej szatynki.

– Nic się panu nie stało? – zapytała z troską.

Zapatrzyłem się w jej duże brązowe oczy okolone gęstymi brwiami. Wyglądały ślicznie. Pierwszy raz takie widziałem...

Czesia miała rację

Z zadumy wyrwało mnie pytanie żony:

– Co cię tak rozbawiło?

– Przypomniałem sobie jak się poznaliśmy… – uśmiechnąłem się promiennie. – To były czasy…

– A co, te są gorsze? – zapytała.

Westchnąłem. Na nic nie miałem siły. Kiedyś potrafiłem przepłynąć pięć długości 25-metrowego basenu i nie czuć zmęczenia. Podnosiłem filigranową Czesię jedną ręką do góry. Mówiono o mnie „chłop na schwał”. Zazdroszczono krzepy.

– Zawał to nie koniec świata. Ludzie żyją po zawale długie lata – słyszałem to od żony prawie codziennie.

Niestety, zamiast wziąć się w garść i wracać do normalnego życia, oszukiwałem żonę i siebie. Mimo zakazu lekarzy, skrycie popalałem. Nie potrafiłem odmówić sobie słodkości i smażenia na smalcu, porzucić dawnego stylu życia, które doprowadziło do ataku serca.

– Co jadłeś na śniadanie? – zapytała Czesia.

– Owsiankę – powiedziałem, zatajając, że potem usmażyłem jajecznicę na skwarkach, posmarowałem grubo masłem dwie pajdy chleba i… poczułem niebo w gębie.

– Zażyłeś lekarstwa? – upewniła się.

– Tak, kocie – pocałowałem ją w czoło.

W jej oczach zobaczyłem ogromną troskę o mnie. Hm, nie dowierzała mi. Wielokrotnie prosiła mnie, napominała, a jednak ja nie potrafiłem uwolnić się od złych nawyków. Lubiłem zjeść tłusto i słodko. No i paliłem.

Wieczorem, gdy leżeliśmy w łóżku, Czesia zapytała mnie:

– Wiesiek, a czy ty wierzysz w reinkarnację?

– Pewnie, że nie – odparłem.

– Właśnie… – westchnęła. – Sąsiadka z trzeciego piętra znowu widziała, jak popalasz na balkonie.

– Nie palę już trzydziestu dziennie, najwyżej pięć – wydawało mi się, że to sukces.

– O pięć za dużo! – podsumowała. – Kiedy masz wizytę u kardiologa?

– Jutro.

– Nie zapomnij mu opowiedzieć, jak stosujesz się do jego zaleceń. Kompletnie nie dbasz o dietę! – podniosła głos. Odwróciła się plecami do mnie. Wydawało mi się, że cicho płakała. – Wygląda na to, że zostanę wdową przed pięćdziesiątką – szepnęła przez łzy.

– Co ty opowiadasz, Czesiu?

– Nie rozumiem cię, jak możesz robić coś, co ewidentnie skraca ci życie?! – uniosła się.

– Zmienię się – zapewniłem. – Uspokój się, kochanie.

– Słyszałam to wiele razy – westchnęła.

Ułożyła się na boku i po chwili zasnęła. Ja nie potrafiłem zasnąć. Wstałem. Poszedłem do kuchni. Usiadłem przy stoliku. Spojrzałem na lodówkę. Pojąłem wreszcie, że ten napis na widoczku rajskiej plaży był adresowany do mnie. Miał mi uzmysłowić, że jeszcze nie jest za późno, by walczyć o powrót do zdrowia.

Najlepsza terapia

Nie ukrywałem przed kardiologiem żywieniowych grzeszków.

– Następnym razem będzie lepiej. Od dziś rzucam palenie i tłuste jedzenie.

Lekarz uśmiechnął się pod wąsem. Sam palił papierosy. Ponad 40 dziennie!

– Proszę pana, jeśli nie ma się silnej motywacji, szkoda obiecywać gruszki na wierzbie.

– Chciałbym być z żoną jak najdłużej – powiedziałem zdecydowanie.

– Świetnie! A więc dieta lekkostrawna. 1200 kcal. Pięć małych posiłków dziennie. Duże objętościowo danie, poprzez znaczne wypełnienie żołądka, może utrudniać oddychanie co stanowi obciążenie dla serca. Powinien pan jeść ryby morskie, bo zawierają wielonienasycone kwasy tłuszczowe. Tłuszcze te nie dopuszczają do tworzenia się zakrzepów; zmniejszają poziom trójglicerydów. Jeść dużo czosnku, bo obniża ciśnienie krwi i jej krzepliwość. Unikać solenia potraw – przypominał, co znałem na pamięć, ale tego nie stosowałem.

Wracałem do domu piechotą. Specjalnie przeszedłem obok cukierni, do której uwielbiałem wpadać kilka razy w tygodniu, by zjeść nie dwa, nie trzy ciastka – grzeszyłem tu aż miło. Teraz pomachałem przez szybę pani Jasi, której byłem jakże częstym gościem. Nie bez wzruszenia minąłem kiosk, w którym codziennie kupowałem paczkę papierosów, chowaną potem w różnych miejscach przed żoną. Po raz pierwszy od dawna wstąpiłem do warzywniaka. Kupiłem kalafior. Postanowiłem, że ugotuję go i zjem. Połowę na obiad, a drugą połowę na kolację. Zaopatrzyłem się w zgrzewkę niegazowanej wody mineralnej. I powtarzałem sobie w duchu: „Aby tylko przetrwać pierwsze trzy dni. Potem pójdzie łatwiej”.

Kiedy Czesia zobaczyła moje „zakupy” i smutną minę, uśmiechnęła się.

– Wiesz, nie wierzyłam, że się w końcu odważysz.

– Robię to z jednego powodu.

– No? – zmrużyła śliczne brązowe oczy.

– Abyśmy mogli kochać się dłużej – pocałowałem żonę w usta.

– Najdłużej jak tylko można – dodała, obejmując moją posiwiałą głowę.

Reklama

Od tamtego dnia minęło już pół roku. Nie palę. Nie ciągnie mnie do słodkości. Schudłem osiem kilo! W chwilach kryzysu staję przed lodówką i czytam na głos napis na widoczku: „Gdyby mi dano drugie życie, znalazłabym Cię wcześniej, by móc kochać Cię dłużej”. I wiecie co? Ta terapia skutkuje!

Reklama
Reklama
Reklama