Reklama

Są dni, kiedy wątpisz, czy to, co robisz, ma jakikolwiek sens. Patrzysz w lustro i nie widzisz tam siebie — tylko kogoś, kto z każdym tygodniem jest coraz bardziej przygaszony. Tak właśnie czułem się ja, Grzesiek, trzydziestoczterolatek z oklapniętą fryzurą, siedzący całe dnie przy komputerze, dłubiący w grafikach, które oglądają ludzie, ale nikt nie zna autora. Nawet klient.

Pracuję zdalnie. Czyli tak naprawdę żyję w dresie. Śniadania jem przy klawiaturze, obiady – jeśli akurat zrobię – jem sam. Kolacje? Najczęściej nie jem wcale. Wieczorami, kiedy wreszcie kończę robotę i chcę chwilę pogadać, Kasia właśnie wraca z pracy – zmęczona, rozdrażniona, z nosem w telefonie. Nie mówię, że to jej wina. Ale przecież ja też istnieję.

Kiedyś było inaczej. Pamiętam, jak się poznaliśmy – śmiała się z moich żartów, patrzyła mi w oczy, mówiła, że czuje się przy mnie bezpieczna. Teraz głównie komentuje. I to nie „komplementuje” – komentuje z wyższością. Jak zmyję naczynia – „jak dziecko”. Jak posprzątam – „jakby mi się spieszyło na autobus”. Jak powiem coś poważnego – „ale się nie popisałeś”.

Wiecie, to nie chodzi o jedną sytuację. To się sączy latami. Niby nic, ale po godzinie nie możesz już normalnie myśleć. Siedzieliśmy wtedy razem w kuchni. Ja akurat zmywałem, jak co wieczór. Ona stała przy lodówce, patrzyła w środek, jakby miała nadzieję, że znajdzie tam nowego męża.

– No nie wierzę – Kasia prychnęła. – Grzesiek, ty naprawdę znowu nie doczyściłeś tego kubka. Masz z tym jakiś problem? Zmywasz jak dziecko.

Nie odpowiedziałem. Po prostu zakręciłem kran. Wytarłem ręce w ręcznik. Spojrzałem na nią przez ramię. A potem, cicho, wewnętrznie, postanowiłem: dość. Nie będę zmywał. Zobaczymy, co się stanie.

Bunt na pokładzie

Zacząłem od nicnierobienia. To było nawet prostsze, niż myślałem. Nie zmyłem po śniadaniu. Talerz z jajkiem zostawiłem obok zlewu, filiżanka z kawą wciąż stała na parapecie. Nie zmyłem po obiedzie. Wrzuciłem garnek po makaronie do zlewu, ale bez specjalnego entuzjazmu. Nawet nie odkręciłem wody.

Kasia nie zauważyła. Albo udawała, że nie widzi. Przez kolejne dni robiłem to samo. Cisza. Brudne naczynia piętrzyły się jak dowód w sprawie, której nikt nie chciał prowadzić. I nawet kiedy musiała przestawić garnek, żeby nalać sobie wody do czajnika, nie powiedziała nic. Może myślała, że się złamię. Że wrócę do roli cichego pomocnika. Ale nie wróciłem.

Dopiero w sobotę wieczorem coś drgnęło. Wróciła do domu z siatkami. Uśmiechnięta, pachnąca perfumami. Podekscytowana jakby przed randką.

– Zrobię kolację. Taką, jak kiedyś – rzuciła wesoło, jakby ostatnie trzy miesiące naszego milczenia były tylko żartem.

Weszła do kuchni i znieruchomiała.

– Dlaczego tu jest taki syf? – warknęła po chwili.

Wziąłem łyk herbaty i spojrzałem jej prosto w oczy.

– Bo zmywam jak dziecko. Pamiętasz?

Stała, ściskając plastikową torbę. Czułem, że to pierwszy raz od dawna, kiedy nie miała gotowej odpowiedzi. W środku byłem spokojny, dziwnie spokojny. Bo zrozumiałem, że ten dom, ta relacja… to już nie jest partnerstwo. To był system. A ja byłem na samy dole hierarchii. Zrezygnowałem z pracy za darmo. Zobaczymy, jak długo ten system się utrzyma bez mojego wkładu.

Nie zamierzałem przepraszać

– Ty jesteś poważny? – Kasia podniosła głos, unosząc ręce w bezsilnym geście. – Ty naprawdę zostawiłeś to wszystko... specjalnie?

Wzruszyłem ramionami. Usiadłem z powrotem na krześle. Nie planowałem tego wieczoru kłótni, ale nie zamierzałem też przepraszać za coś, czego nie zrobiłem.

– Przecież powiedziałaś, że zmywam jak dziecko. To chyba lepiej, że się za to nie zabieram.

– Bo zmywasz jak dziecko! – wrzasnęła. – Ale przynajmniej coś robiłeś! A teraz co? Obraziłeś się jak pięciolatek? Mam ci dać misia i lizaka, żebyś się uspokoił?

– To ciekawe, że jak coś robiłem, to i tak było źle. A jak przestałem – dopiero się zaczęło. To nie chodzi o zmywanie, Kasia. Nigdy nie chodziło.

Zamilkła na moment. Ale tylko na moment.

– Nie przesadzaj. Masz pracę w domu, nie musisz dojeżdżać, nie stoisz w korkach. Ja wracam zmęczona, a ty oczekujesz, że będę ci jeszcze dziękować za to, że zmyłeś talerz?

– Nie oczekuję wdzięczności. Oczekuję szacunku – powiedziałem cicho, ale stanowczo. – Od lat robię wszystko, żeby było ci łatwiej. I ciągle słyszę, że robię to źle. Źle zmywam, źle gotuję, źle mówię.

Kasia splunęła wzrokiem.

– Może po prostu nie jesteś facetem, który potrafi wziąć za to odpowiedzialność? Może ty się boisz bycia dorosłym?

W tej chwili coś we mnie pękło.

– Nie mam ochoty być twoim służącym. I nie twoim synkiem, którego można pouczać na każdym kroku.

Spojrzała na mnie długo. Po raz pierwszy bez kpiny. Raczej... z niepokojem.

– Ty mówisz poważnie?

– A ty dopiero teraz zaczynasz słuchać?

To tylko koleżanka z pracy...

Po tamtej kłótni zrobiło się... cicho. Nie ta komfortowa cisza dwóch ludzi, którzy rozumieją się bez słów. Przez trzy dni wymienialiśmy tylko niezbędne komunikaty.

– Mleko się kończy.

– Klucze zostawiłam na szafce.

– Idę spać.

Brzmieliśmy jak współlokatorzy, których ktoś na siłę wrzucił do wspólnego mieszkania. A może już wcześniej tak to wyglądało? Zacząłem więcej pisać z Igą – koleżanką z pracy. Znaliśmy się od lat, ale ostatnio rozmowy zrobiły się głębsze. Nie było w nich flirtu. Raczej zrozumienie.

„Czasem czuję się jak służący, nie jak mąż” – napisałem pewnego wieczoru. „Bo niestety niektóre kobiety myślą, że jeśli facet nie krzyczy i nie wali pięścią w stół, to można go lekceważyć” – odpisała. „Nawet nie wiem, kiedy przestałem się odzywać. Po co mówić coś komuś, kto i tak od razu cię przekreśli?”. „Grzesiek, ty serio zasługujesz na więcej. Na bycie partnerem. Nie meblem”.

Kasia stanęła w progu blada, trzymając telefon w ręce.

– Kim dla ciebie jest ta Iga? – zapytała, ledwo słyszalnym głosem. Ale oczy miała lodowate.

Serce mi stanęło. Nie dlatego, że zrobiłem coś złego. Ale dlatego, że wiedziałem, jak to zabrzmi.

To koleżanka. Nic więcej.

– Koleżanka, której mówisz, że jesteś moim służącym?

– Ty tego nawet nie chcesz słyszeć ode mnie. Przynajmniej ona mnie nie gasi przy każdym zdaniu.

Kasia odwróciła się i wyszła. Cisza znowu wypełniła mieszkanie.

To pytanie padło pierwszy raz

Zacząłem od prostego „możemy pogadać?”. Kasia uniosła brwi, jakby chciała zapytać: „naprawdę jeszcze uważasz, że jest o czym?”. Ale nie powiedziała nic, tylko kiwnęła głową. Usiadła na brzegu kanapy, ręce splotła na piersi.

– Nie chcę się kłócić – powiedziałem. – Chciałbym tylko, żebyśmy spróbowali jeszcze raz ze sobą rozmawiać. Normalnie.

– Czyli jak? Twój monolog, a ja mam siedzieć cicho? – rzuciła.

– Nie. Chciałbym, żebyśmy siebie słuchali. Bo ja czuję, że od dawna mnie nie słuchasz. Krytykujesz, wyśmiewasz, poprawiasz. A ja już nie wiem, kim dla ciebie jestem.

Spojrzała na mnie nieco zmiękczonym wzrokiem, ale zaraz znów się usztywniła.

– Ty zawsze się użalasz nad sobą. Jak nie pasuje ci to, co mówię, to znaczy, że cię nie szanuję? Może po prostu... robię to, bo się denerwuję, że nic się nie zmienia. Że jesteś pasywny. Zgaszony. Nie wiem, jak do ciebie dotrzeć.

– Może właśnie przez to, że próbujesz „docierać” do mnie jak do dziecka, a nie jak do partnera, się wycofałem – powiedziałem cicho. – Próbuję ci powiedzieć, że mi źle. A ty mówisz, że się użalam. Próbuję coś wyjaśnić, a słyszę, że wymyślam.

– Może nie ma już czego ratować? – rzuciła nagle.

Zamilkłem. Bo to pytanie padło pierwszy raz. I nie wiedziałem, czy bardziej bolało, że ona je zadała, czy że... nie umiałem na nie odpowiedzieć.

– Ja naprawdę próbuję – odezwałem się w końcu. – Ale nie będę błagał o to, żeby być słuchanym. Albo chcesz walczyć razem ze mną, albo... po prostu przestańmy się oszukiwać.

Nie odpowiedziała. Patrzyła gdzieś poza mnie, jakby szukała wyjścia z własnych myśli. Ja już nie miałem siły jej szukać.

Wiem, że dobrze zrobiłem

Zasnąłem na kanapie. Drugi raz w tym tygodniu. Kasia spała w sypialni – drzwi lekko uchylone, jakby mimo wszystko chciała, żebym wiedział, że nie zamyka ich do końca. Wstałem wcześnie, zanim zdążyło się rozjaśnić. W kuchni panowała cisza. Zaparzyłem kawę tylko dla siebie i przez chwilę patrzyłem, jak para unosi się znad kubka.

Nie czułem już złości. Ani żalu. Raczej spokój – taki, który przychodzi wtedy, gdy człowiek w końcu powie coś, co od dawna w nim siedziało. Wczoraj po raz pierwszy nie dałem się wciągnąć w kłótnię. Nie krzyczałem, nie tłumaczyłem się. Po prostu powiedziałem, co czuję. I to wystarczyło.

Zszedłem do piwnicy po walizkę. Nie po to, żeby się spakować – chciałem tylko sprawdzić, czy jeszcze tam jest. Symbolicznie. Jak przypomnienie, że zawsze mam wybór. Postawiłem ją w kącie i wróciłem do kuchni.

Kiedy Kasia weszła, spojrzała na mnie zaskoczona. Może myślała, że mnie już nie będzie. Albo że będę milczał jak zwykle. Tym razem nie milczałem.

– Nie chcę odchodzić – powiedziałem spokojnie. – Ale nie chcę też żyć tak jak dotąd. Potrzebujemy oddechu. Czasu. Żeby każde z nas mogło przemyśleć, czego naprawdę chce.

Nie odpowiedziała od razu. Potem tylko kiwnęła głową. W jej oczach pierwszy raz od dawna zobaczyłem coś, co przypominało zrozumienie.

– Dobrze – powiedziała cicho. – Może faktycznie potrzebujemy przerwy od codziennej wojny.

Usiadłem przy stole. Poczułem dziwną lekkość. Nie dlatego, że coś się skończyło, ale dlatego, że coś wreszcie się zaczęło – szczera rozmowa, nawet jeśli bolesna. Nie musiałem już uciekać, żeby poczuć wolność. Wystarczyło, że postawiłem granicę.

Kiedy wyszła do pracy, zostałem w kuchni jeszcze chwilę. Patrzyłem na kubek z kawą, na nieco krzywo zmyty talerz, na słońce zaglądające przez okno. I po raz pierwszy od miesięcy pomyślałem: może tym razem naprawdę się uda. Bo choć jeszcze nic się nie zmieniło, ja już byłem inny. Może zmywam jak dziecko. Ale wreszcie potrafię mówić jak dorosły.

Grzesiek, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama