„Żona mną pomiatała i dyrygowała. Nie chciałem, by koledzy kpili, że jestem pantoflarzem. Ogłosiłem bunt na pokładzie”
„Gdy moja żona zakończyła urlop macierzyński i wróciła do pracy, nastała epoka samoprzylepnych świstków, mających za zadanie o czymś mi przypomnieć. Na początku cieszyłem się, że zostawia mi te kartki. Ale kiedy po sześciu miesiącach wciąż na nie natrafiałem na notatki, czułem się jak skończony głupek”.
- Listy do redakcji
Przy wyjściu z mieszkania niespodziewanie spostrzegłem kolejne trzy samoprzylepne notki pozostawione przez małżonkę. Wisiały one na frontach garderoby, chłodziarki oraz w toalecie. Pierwsza z nich głosiła: „Przed wyjściem na spacer pamiętaj, aby ubrać naszą córkę w tę puchową, różowiutką bluzkę i dokładnie zapiąć ją pod szyją (poprzednim razem tego nie dopilnowałeś)."
Kolejna kartka, umieszczona na drzwiach lodówki, informowała: „Zanim podasz jej ulubiony jogurt, lekko go podgrzej, aby ponownie nie nabawiła się bólu gardła".
Ostatnia wiadomość znajdowała się w łazience, tuż obok tubki z pastą. Zwięzła, lecz stanowcza w wymowie: „Wyciśnij jedynie pół centymetra pasty, ani odrobiny więcej! Zawiera fluor!"
Wzdychając, rzuciłem okiem do sypialni mojej małej księżniczki. Mania wciąż smacznie spała. Chwilę podziwiałem jej śliczną, dziecięcą twarzyczkę. Pulchne policzki, gęste, ciemne rzęsy, jasne loczki w nieładzie na poduszce. Mania to było moje słoneczko. Ale czy na pewno moje? Raczej wątpię. Niepodzielną władzę nad duszą, a właściwie to duszyczką Mani, dzierżyła moja małżonka. Była mamą nadopiekuńczą.
Moje zdanie się nie liczyło
Odkąd żona została mamą, to całkowicie zapomniała, że ma też mnie. Była całkowicie zaabsorbowana naszym dzieckiem. Stałem się dla niej jakby dodatkowym, starszym dzieciakiem. Mogła mi powierzyć pilnowanie młodszej córeczki, ale robiła to z wieloma obostrzeniami. Ciągle mnie pouczała, co mogę, a czego nie powinienem robić, zupełnie jakby była moją mamusią, a nie partnerką. Zupełnie jakby nie pamiętała, że ja również jestem rodzicem Mani. Mimo że niektóre sprawy dotyczące dziecka rozwiązuję inaczej niż żona, oboje mamy przecież ten sam cel oraz chcemy, aby nasza pociecha czuła się dobrze, nic jej nie groziło i mogła spokojnie dorastać. Ależ skąd! Według niej, jeśli nie postąpię dokładnie tak, jak mi poleciła, to wydarzy się jakaś masakra.
Zobacz także
– No i co z tego? Mamy później pluć sobie w brodę, że zlekceważyliśmy tę sprawę? – dopytywała za każdym razem, kiedy usiłowałem zasugerować jakieś odmienne wyjście z sytuacji.
Niejednokrotnie skapitulowałem, myśląc sobie, że jako mama po prostu wyczuwa intuicyjnie, co jest najbardziej odpowiednie dla Mani. Jeśli chodzi o dobieranie ciuchów, to też wolałem nie wchodzić jej w drogę. W końcu babka lepiej potrafi dobrać fatałaszki małej. Sęk w tym, że w wielu kwestiach miałem całkiem inne zdanie, ale nikt nie chciał tego przyjąć do wiadomości.
Nie podobało mi się to
Czułem się jakbym mieszkał w kraju rządzonym przez dyktaturę, gdzie moja małżonka pełniłaby funkcję Najwyższego Przywódcy, a może raczej Najwyższej Przywódczyni... Mama mojej ukochanej szybko przyszła jej z pomocą. Do tej pory z pewną dozą współczucia spoglądałem na mojego cichego i uległego szwagra, sądząc, że jest maminsynkiem.
Kiedyś uważałem się za współczesnego faceta, który ma pod kontrolą zarówno swoją męskość, wrażliwość, jak i rozumienie kobiecego świata. No cóż, kiedy na świecie zjawiła się Mania, dotarło do mnie, że sprawa nie jest wcale taka oczywista. Być może mój teść również nie miał w tej kwestii zbyt dużego pola manewru.
Zarówno małżonka, jak i moja teściowa, przyglądały się z niepewnością każdej mojej czynności związanej z opieką nad naszą córeczką. Gdy spędzaliśmy czas na zabawie, nieustannie słyszałem ich uwagi: „Uważaj, żebyś jej przypadkiem nie wypuścił z rąk", „Czy aby na pewno nie unosisz jej za bardzo w górę?", „Co ty wyprawiasz? Potem będzie cię naśladować!".
Czułem się jak głupek
Gdy moja żona zakończyła urlop macierzyński i powróciła do swoich zawodowych obowiązków, nastała epoka samoprzylepnych świstków, mających za zadanie o czymś mi przypomnieć. Żona rusza do pracy przede mną, więc to ja muszę zadbać o to, żeby nasza pociecha dotarła cała i zdrowa do przedszkola.
Na początku cieszyłem się, że zostawia mi te kartki. Ale kiedy po sześciu miesiącach wciąż trafiałem na notatki, które brzmiały podobnie, miałem tego serdecznie dość. Czułem się jak skończony głupek.
Co gorsza, dotarło do mnie, że moja małżonka chyba rzeczywiście uważa mnie za durnia. Te wszystkie świstki i ich treść odzwierciedlały stan naszego związku – ciągłe moralizowanie, wywoływanie wyrzutów sumienia i podkreślanie jej wyższości.
Zerknąłem za okno. Ciepłe promienie słońca przyjemnie grzały, zapowiadając pogodny dzień. Wyjąłem z szafy bladoróżową bluzę polarową i obrzuciłem ją sceptycznym spojrzeniem. Nie cierpię, kiedy małe dziewczynki są ubierane w te przesłodzone, landrynkowe kolory. Dodatkowo miałem wrażenie, że moja żona przesadnie dba o to, by córka była ciepło ubrana. Ona ciągle drżała na samą myśl, że Mania mogłaby się przeziębić.
– Oczywiście, ty wiesz najlepiej. A kto później zarywał noce, gdy miała podwyższoną temperaturę? Mężczyźni zachowują się jak dzieci. Nie myślą o tym, jakie będą skutki ich decyzji i zachowań – już słyszałem w głowie jej głos.
Zrobiłem, jak uważałem
Nastroiłem odbiornik radiowy, akurat nadawali prognozę pogody. Temperatura miała oscylować w okolicach 20 stopni Celsjusza. Zdecydowałem się na samowolę i postanowiłem zbuntować się przeciwko poleceniom mojej małżonki. Moja córeczka Marysia nie założy polarowej bluzy pod swój płaszczyk! Miałem w szafie parę sweterków, które mniej więcej by pasowały, ale doszedłem do wniosku, że pozwolę Mani wybrać samodzielnie. Obudziłem ją, przynosząc do łóżeczka kubek z ciepłym kakao. Pocałowałem moją księżniczkę w czółko, pogładziłem jej włoski i wyszeptałem do uszka:
– Skarbie, wstajemy. Tatuś przygotował dla ciebie pyszniutkie kakao.
Dałem jej wolną rękę w kwestii wyboru ciuchów, będąc w gotowości na wypadek, gdyby wybrała coś nieadekwatnego do aury. Nie ingerowałem jednak w dobór barw i fasonu. Mania była wręcz przytłoczona mnogością opcji, jakie stanęły przed nią otworem.
– Jupi! Mogę sama wybrać, tato? – zapytała, a potem… przez 10 minut intensywnie myślała.
„No tak, baby. I już się zaczyna" – przeszło mi przez głowę i lekko ją ponaglałem.
Córka była szczęśliwa
Kiedy przyprowadzałem córkę do przedszkola, opiekunka powitała nas radośnie. Mania wpadła do sali, podskakując z entuzjazmem. Wtedy pani Tereska zwróciła się do mnie:
– Proszę mi powiedzieć, czym się różni sytuacja, gdy mamusia przygotowuje małą do wyjścia, od tej, gdy tatuś ją ubiera?
– Hmm... Nie mam pojęcia?
– Gdy mamusia pomaga się ubrać, to mała przychodzi do przedszkola wystrojona jak z żurnala. Natomiast jak tatuś przygotowuje strój, to córcia przychodzi do przedszkola radosna. Pewnie dzisiaj tatko decydował, co założyć, zgadza się?
– Owszem, ja – odparłem. – A w zasadzie dałem Mani wolną rękę w wyborze.
– No to prawie na to samo wychodzi – zaśmiała się przedszkolanka. – Najważniejsze, że jej ubranie pasuje do dzisiejszej pogody, ale chyba zdejmę jej te koraliki – dorzuciła, puszczając do mnie oko.
Musieliśmy szczerze pogadać
Wracając do domu po robocie, głowiłem się nad tym, czy małżonka zrobi mi z tego powodu piekło. Przewinienie niespełnienia warunków spisanych na jednej z notatek było przecież kolosalne. Nabrałem odwagi: albo teraz to z siebie wyrzucę, albo wcale!
– Obawiałam się, że ma na sobie za dużo ubrań – odezwała się Ela, a mnie zupełnie zamurowało.
– Ale kamień spadł mi z serca, kiedy ujrzałam, w co ją ubrałeś. Ta polarowa bluza byłaby zbyt gruba. Super, że na to wpadłeś... Rano myślałam, że będzie dziś chłodniej.
– Słuchaj, skarbie, chyba nadszedł moment, abyśmy przedyskutowali parę kwestii związanych z Manią. W zasadzie chodzi o to, kto tu rządzi i dlaczego zazwyczaj ty o wszystkim decydujesz.
Starałem się w przystępny sposób, nie raniąc jej uczuć, wytłumaczyć, co mi leży na sercu. Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem małżonka pozwoliła mi mówić.
– Robię to wszystko dla niej – tyle zdołała z siebie wydusić.
– Ale przy okazji niszczy to nas i nasz związek – zauważyłem. – Przemyśl to dobrze. Chyba nasze szczęście też ma znaczenie. I ono również, tak czy owak, przekłada się na dobro dziecka. Żeby nasza mała była radosna, musi mieć – poza oczywistymi sprawami jak ciuszki i jedzonko – również czułych i zgodnych rodziców. Jeśli my będziemy skakać sobie do gardeł, i to, o zgrozo, o byle pierdoły, to jaki przykład dajemy jej na przyszłe życie? Zastanów się nad tym.
Od kiedy porozmawialiśmy, żona naprawdę wkłada dużo wysiłku, żeby mieć większe zaufanie do moich decyzji odnośnie tego, co będzie najkorzystniejsze dla naszej Mani. Sporadycznie zdarza mi się gdzieś jeszcze wypatrzyć pojedynczą karteczkę z jakąś sugestią, ale mój bunt przyniósł efekt.
Konrad, 34 lata