„Żona mnie potrzebuje tylko do zajścia w ciążę. Gdy urodził się nasz drugi syn, odstawiła mnie w kąt jak stary mebel”
„Podzieliłem się z nią swoimi rozterkami. Półsłówkami zasugerowałem mojej małżonce, że są kobiety, dla których jestem atrakcyjny.
– Zazdrosny o własne dzieci, co za pomysł?! – żona straciła panowanie nad sobą”.
- Listy do redakcji
Już jako nastolatkowie, kiedy nasze relacje zaczęły nabierać tempa, ja i moja dziewczyna Jagoda snuliśmy plany o założeniu rodziny. Obydwoje czuliśmy, że posiadanie gromadki dzieci to nasz życiowy cel. Marzyliśmy o co najmniej dwójce, a w najlepszym wypadku nawet trójce maluchów.
Te wspólne fantazje o przyszłości jeszcze mocniej scementowały nasz związek. Patrzyliśmy na siebie nie tylko jak na parę zakochanych, ale widzieliśmy w sobie nawzajem idealne osoby, by spełnić się w roli rodziców. To pragnienie stało się fundamentem naszego związku i pogłębiło uczucie, jakim się darzyliśmy.
Dzieci były w naszych planach
Mały Maciek pojawił się na świecie zaledwie rok po tym, jak powiedzieliśmy sobie „tak”. A Kubuś dołączył do naszej rodzinki jakieś dwa lata po narodzinach starszego brata. Myśl o powiększeniu rodziny o kolejną pociechę nie była nam obca, jednak stwierdziliśmy, że warto trochę odczekać.
Kiedy Kuba przyszedł na świat, oboje mieliśmy po dwadzieścia siedem lat. Żona chciała wrócić do pracy i przepracować jeszcze co najmniej trzy lub cztery lata, zanim ponownie zajdzie w ciążę. Uważałem, że to całkiem niegłupi pomysł, a poza tym da nam chwilę wytchnienia. Nie ma co ukrywać, nasze dwa małe urwisy nieźle potrafiły dać nam popalić.
Gdy Jakub skończył rok, nad firmą Jagody zawisły czarne chmury. Zanosiło się na redukcję etatów, co sprawiało, że nastroje wśród pracowników były dalekie od pozytywnych.
Zobacz także
– A może by tak pomyśleć o małej siostrzyczce dla naszych urwisów? – rzuciła pomysłem Jagoda, kiedy pewnego wieczora już leżeliśmy pod kołdrą.
– Planowaliśmy jeszcze poczekać… – stwierdziłem zaskoczony i nie do końca przekonany.
– Wiem, ale w obecnej sytuacji… Lada moment mogę wylecieć z roboty. Odkładanie tego nie ma sensu, bo jak znajdę nowe zajęcie, to nie będę mogła od razu pójść na urlop macierzyński.
– Potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć…
Nie wiedziałem, czego chcę
W głębi serca byłem przekonany, że kolejne dziecko to nie jest to, czego pragnę. Miałem wątpliwości, czy to chwilowe uczucie, czy po prostu już nie widzę siebie w roli ojca. Ostatnio sam pogubiłem się w swoich myślach i pragnieniach.
Nie chodziło mi o romans z inną – chociaż przyznaję, że od pewnego czasu podrywałem trochę Gabrysię, koleżankę z roboty. Nic poważnego, po prostu trochę sobie słodziliśmy, mówiliśmy miłe rzeczy i robiliśmy drobne uprzejmości.
Odnosiłem wrażenie, że Gabrysia widzi we mnie pociągającego faceta. Ostatnimi czasy bardzo mi tego brakowało w relacji z Jagodą. Moja żona całą swoją energię poświęcała pracy zawodowej i naszym synom. Robiła wszystko, by im dogadzać na różne sposoby – przygotowywała wymyślne przysmaki, spędzała z nimi mnóstwo czasu na zabawie. Moje pragnienia i potrzeby zeszły na drugi plan.
Niejako rekompensowałem sobie w ten sposób fakt, iż dla żony przestałem być atrakcyjnym mężczyzną. Ten pozornie niewinny flirt powoli zaczynał niebezpiecznie eskalować…
Naciskała na dziecko
– Sądzę, że lada moment mnie wyleją – oznajmiła mi małżonka około dwa miesiące po naszej rozmowie na temat kolejnego dziecka. – Musimy szybciutko podjąć decyzję…
– Skarbie, bez przesady, jeszcze nie stuknęła nam trzydziestka – zaprotestowałem.
– Ty chyba wcale nie pragniesz mieć tego dziecka – niespodziewanie się nadąsała.
– Pragnę – skłamałem. – Ale moim zdaniem decydowanie się na chybcika nie jest rozsądne. – Wybór powinien zostać podjęty w oparciu o serce, a nie umysł – kontrargumentowałem stanowczo.
– No tak, serce. Ale przecież nie o to chodzi – moja małżonka starała się uderzyć w nutę rozsądku.
– Pragnienie dziecka musi wynikać z autentycznej potrzeby oraz dobrego wyczucia chwili. Sądzę, że decydowanie się na ten krok tylko ze strachu przed utratą posady nie jest odpowiednim motywatorem. W końcu istnieje szansa, że kierownictwo zdecyduje się na zwolnienie osób z wyższymi pensjami, a tobie zaproponują lepsze stanowisko.
Wyrzucili ją
Argumenty jednak wydawały się na tyle sensowne, że chyba nieźle przykrywały moje faktyczne pobudki. Nie zamierzałem ich ujawniać. Małżonka raczej by tego nie pojęła…
Za cztery tygodnie, w lipcu, miałem zaplanowaną podróż służbową z Gabą, której po części się obawiałem, a po części nie mogłem się doczekać. Przeczuwałem, że między nami musi dojść do jakichś wydarzeń, że coś zajdzie. I wówczas będę miał lepsze rozeznanie w sytuacji, w jakiej się znajduję.
Jagoda przyszła do domu cała we łzach zaledwie kilka dni przed moim planowanym wyjazdem, kiedy moja głowa była już całkowicie gdzie indziej. Wyżaliła się przede mną, że szef dał jej wypowiedzenie z roboty. Nieźle mnie to wkurzyło, bo obawiałem się, że teraz żonka będzie miała do mnie wyrzuty. I faktycznie, miałem rację, że tak będzie.
– No i zobacz, a nie mówiłam ci?! – rzuciła z wyrzutem. – Od razu trzeba było się zdecydować!
– Skarbie, dopiero co poruszyliśmy temat kolejnego dziecka…
– Ale dyskutujemy o tym już od trzech miesięcy!
– Tak dokładnie to od dwóch i pół miesiąca – sprostowałem. – Poza tym nawet jakbyśmy zaczęli próbować, to nie ma gwarancji, że tak od strzału by wyszło.
Czułem się zaniedbany
Jagoda spojrzała na mnie tak, jakby nagle ją oświeciło.
– Czyli tak naprawdę wcale nie pragniesz tego maleństwa – oznajmiła. – Od razu mogłeś mi o tym powiedzieć. Dałabym ci spokój w tej kwestii…
Głęboko westchnąłem. Chyba nadszedł moment, by wyjawić całą prawdę… Teraz już się od tego nie wymigam.
– To nie chodzi o to, że nie chcę. Po prostu trochę się obawiam… – opuściłem wzrok.
– Ale czego? – popatrzyła na mnie z delikatnym zaskoczeniem. – Przecież Maciek i Kuba nas do tego przygotowali. Czego można się tu obawiać?
– Że… że jeszcze mniej będziesz mnie kochała – wreszcie to z siebie wykrztusiłem.
Podzieliłem się z nią swoimi rozterkami. Nie opowiadałem rzecz jasna o Gabrysi, ale tak półsłówkami zasugerowałem mojej małżonce, że są kobiety, dla których jestem atrakcyjny.
– Zazdrosny o własne dzieci, co za pomysł?! – żona straciła panowanie nad sobą.
– Dla nich oddałabyś ostatnią koszulę, a o mnie nie pamiętasz. Bez przerwy daję ci kwiaty, obsypuję prezentami, wyznaję miłość. A co ty robisz?
– Ja… – zawiesiła głos. – Po prostu padam z nóg, nie mam siły na nic innego.
– To mogłabyś trochę tej energii zaoszczędzić na chłopakach, żebym i ja miał z tego coś dla siebie. Wiesz, ile razy kochaliśmy się w tym roku? Raptem pięć!
Myślałem o zdradzie
Posprzeczałem się z moją małżonką. W tym momencie nic nie stało mi już na przeszkodzie, by ją zdradzić.
Gdy nadszedł dzień mojego wyjazdu, obudziłem się wcześniej. Jagody już nie było w łóżku, kręciła się po kuchni. Między nami panowało milczenie niezgody, bo ciągle mieliśmy do siebie żal. Dopiero gdy byłem praktycznie gotowy do drogi, zawołała mnie do siebie.
– Proszę, zrobiłam dla ciebie placek – podała mi bosko pachnące ciasto, a potem rzekła: – Zastanawiałam się nad twoimi słowami o tym, że cię zaniedbuję. Chyba coś w tym jest… Ale to nie znaczy, że przestałam cię kochać. Po prostu chłopcy pochłaniają mnóstwo mojej uwagi. W każdym razie daję ci słowo, że od teraz będę się starała o tobie pamiętać.
W czasie wyjazdu służbowego Gabrysia zaproponowała mi, żebym wpadł do niej do pokoju na kieliszek winka i jakieś przekąski. Powiedziałem jej, że boli mnie głowa i jestem padnięty. Nie tryskała entuzjazmem po mojej odmowie… No ale małżonka jest dla mnie najważniejsza.
Dobrą wiadomością jest to, że awantury mamy już z głowy i teraz wspólnie rozglądamy się za zajęciem dla Jagody. Mamy również postanowione, że niezależnie od wszystkiego, gdy tylko Maciek rozpocznie naukę w szkole, postaramy się o kolejną pociechę. Parę czułych słów i gestów sprawiło, że poczułem się znowu doceniany i przestałem obawiać się następnego dziecka.
Piotr, 28 lat