„Żona myślała, że wysłałem ją na fitness, bo mi się nie podobała. A ja tylko troszczyłem się o jej zdrowie”
„Kłótnia trwała dobre pół godziny i nie mam pojęcia, o co się toczyła. Czy Iza miała pretensje, że teraz komplementuję ją za dużo, a może wtedy za mało? Czy źle zrobiłem, że zachęciłem ją do sportu, czy nie powinienem jej dopingować? Już sam nie wiedziałem, czy chciała schudnąć, czy ją do tego zmusiłem. Zgłupiałem i skapitulowałem”.

- Karol, 41 lat
Czasem Iza zaskakuje mnie jakąś refleksją, zachowaniem czy pretensją… Wtedy dociera do mnie, że choć granica między tym, co męskie a damskie, powoli się zaciera, to wciąż jesteśmy różni. I chyba już tak zostanie. Tym razem poszło o wagę. Tuż po przekroczeniu czterdziestki Iza doszła do wniosku, że musi schudnąć. Ja jestem miłośnikiem sportu i to ruch jest dla mnie najlepszym sposobem na zrzucenie paru kilogramów, ale ona za wysiłkiem fizycznym nie przepada i zdecydowała się na dietę.
Miałem dobre intencje
Efekty przyszły dość szybko. Po dwóch miesiącach spadło jej kilka kilogramów, a po kolejnych trzech musiała wymienić część garderoby. Ale potem przyszedł kryzys i z powrotem przytyła. To ją rozbiło. Nie mogłem patrzeć, jak cierpi, dlatego zacząłem ją namawiać na sport.
– Izunia, mogłabyś poćwiczyć. To jest fajna sprawa. Pofikasz na aerobiku, zmęczysz się, zrelaksujesz, poznasz nowych ludzi. No i co najważniejsze, będziesz mogła zjeść coś dobrego, bo spalisz kalorie… – proponowałem.
– No nie wiem….
– Boisz się?
– Wstydzę.
– Co ty, dziewczyno! Czego? Przecież jesteś zgrabniutka. Świetnie się tam odnajdziesz. Mówię ci, będziesz mi jeszcze dziękować.
– Pomyślę, dobra..?
– Od myślenia jeszcze nikt nie schudł – żartowałem.
– Nie bądź złośliwy – irytowała się.
Złapała bakcyla
Jeszcze kilka razy musiałem ją o ten aerobik zaczepić, ale w końcu uległa moim namowom. Zapisała się na zajęcia w pobliskim klubie i zakochała się w nich od pierwszej wizyty na sali. Po każdym treningu opowiadała, jaka ta trenerka fajna, jak z dziewczynami śmiesznie i ile radości daje jej wysiłek. Chodziła regularnie cztery razy w tygodniu i znów zaczęła chudnąć. Ale teraz jej ciało odzyskiwało także dawną jędrność. Odzyskała smukłą sylwetkę. W ogóle jakoś tak rozjaśniała – promieniała pewnością siebie.
Zawsze mi się podobała i wcześniej też mówiłem jej miłe rzeczy, ale teraz zasypywałem ją komplementami, bo chciałem podtrzymać w niej zapał do ćwiczeń. Bardzo się cieszyłem, że odzyskuje energię do życia, że młodnieje. Że po prostu dba o swoje zdrowie.
– Ale dobrze wyglądasz w tej spódnicy! Na biodrze i w talii... Ciężko wzrok oderwać! Sport ci służy.
– Dzięki. Też to zauważyłam – odpowiadała, przeglądając się w lustrze. – To chyba, rzeczywiście te ćwiczenia.
– Nie chyba, tylko na pewno. Wiedziałem, że jak zaczniesz, to zaraz wrócisz do formy.
– No, miałeś rację… Jestem ci bardzo wdzięczna.
– Niepotrzebnie. Ja mam chyba z tej metamorfozy większą frajdę od ciebie – śmiałem się, puszczając do niej oko. I ona też się śmiała. Do czasu.... Bo potem wydarzyło się coś, czego nie potrafię sobie wytłumaczyć.
Zaczęła wspominać swój dawny wygląd
Po pół roku ćwiczeń Iza wyciągnęła stare zdjęcia, żeby sprawdzić, jak się zmieniła. Przeglądała je, popijając wino. Co chwila ciężko wzdychała albo śmiała się z lekkim zażenowaniem. Gdy podszedłem i zapytałem, co ją tak bawi, odpowiedziała, że ona sama. Że patrzy na siebie, i nie może się nadziwić, że wcześniej nie zabrała się za ćwiczenia.
Co odpowiedziałem? Nic głupiego. Dobrze wiedziałem, że jedno niefortunne słowo może mnie w tak trudnej chwili skompromitować, więc odparłem tylko oględnie: „Też się cieszę, że spodobał ci się sport”. Tylko tyle. Ale ona nie odpuściła. Wypiła jeszcze ze dwie lampki i przyszła do mnie, do kuchni. W ręce miała jeden z albumów, a w głowie na pewno szumiało jej od alkoholu. Stała naprzeciw mnie i wskazywała z niesmakiem na fotki.
– Zobacz, miałam twarz jak księżyc w pełni! A popatrz na ręce, jak nalane! A uda… Matko Boska! Że też ja siebie w lustrze nie widziałam!
Jej ton zdradzał irytację, a ja nabrałem obaw, że ta podróż w przeszłość może skończyć się katastrofą. Wziąłem więc od Izy album, zamknąłem go i zaproponowałem, żebyśmy pooglądali coś innego.
Próbowała mnie sprowokować
– A może lepiej pójdziemy razem pobiegać.. – zaproponowała.
– Pobiegać? Teraz? Przecież nie biegałaś od dwudziestu lat. Nie lepiej, żebyśmy sobie coś obejrzeli w telewizji?
– Nie. Chciałabym pobiegać. Mam wrażenie, że znów przytyły mi nogi – westchnęła ciężko, a ja upewniłem się tym samym, że wypiła ciut za dużo.
– Izunia, przecież po tylu lampkach wina to jest bez sensu. Musisz odpocząć, bo jutro idziesz na aerobik.
– A jakbym nie poszła?! – odsunęła się ode mnie nagle.
– Nie rozumiem…
– No, jakbym zdecydowała, że to koniec sportu i wracam do dawnego stylu życia..?
– Ale dlaczego miałabyś to zrobić? Przecież lubisz sport!
– Boisz się, że znów bym się spasła, co? – pokiwała mi palcem, jak niegrzecznemu chłopcu.
– Izunia, daj spokój. Nic takiego nie powiedziałem.
Jakoś ją w końcu przekonałem, że dobry seans to najlepsze rozwiązania na tę chwilę. Zrobiłem lekką kolację i włączyłem film. Iza zjadła, pooglądała chwilę, a potem zasnęła. Odetchnąłem, że mamy ten trudny moment spojrzenia w przeszłość za sobą. Byłem pewny, że to tyko chwilowa słabość. Gorzka refleksja nad samą sobą podsycana alkoholem, czyli sprawa przejściowa.
Żona zaczęła mieć pretensje
Nie przyszło mi nawet do głowy, że Izie po tym wieczorze nasuną się jakieś wnioski. Dowiedziałem się o tym już kolejnego dnia. Szykowaliśmy się rano się na zakupy. Iza wkładała na siebie jakiś nowy ciuch. Zobaczyłem, że przegląda się w lustrze i postanowiłem czym prędzej wprawić ją w jak najlepszy nastrój.
– Mistrzostwo świata. Jak osa! – uśmiechnąłem się, gdy kolejny raz obróciła się do lustra, by obejrzeć się, jak wygląda z tyłu.
– Ciągle to powtarzasz… – odparła poirytowana, a mnie trochę zatkało.
– Bo mi się podobasz…
– Wcześniej tak często nie prawiłeś mi komplementów.
– Wcześniej, czyli kiedy?
– Przed tym, jak schudłam. Nie podobałam ci się wtedy? – zapytała z mieszanką smutku i irytacji.
– Iza, co ty mówisz..?
– Zaczynam podejrzewać, że wysłałeś mnie na fitness, bo nie mogłeś na mnie patrzeć.
– Co ty mówisz..? Wcześniej też byłaś wspaniała.
– Ale nie tak jak teraz.
– Prawie tak samo.
– Aha, „prawie”! To jednak jest różnica. I to spora.
– Nie to chciałem powiedzieć, Iza. Nie łap mnie za słowa!
To był nagły kryzys
Tak właśnie zaczęła się nasza kłótnia. Trwała dobre pół godziny i naprawdę nie mam pojęcia, o co się toczyła. Czy Iza miała pretensje, że teraz komplementuję ją za dużo, a może wtedy za mało? Czy źle zrobiłem, że zachęciłem ją do sportu, czy nie powinienem jej w tej wytrwałości dopingować? Po tych trzydziestu minutach już sam nie wiedziałem, czy ona chciała schudnąć, czy ją do tego zmusiłem. Zgłupiałem i skapitulowałem. Zwłaszcza że ciągle cytowała to moje niefortunne „prawie”. Postanowiłem więc milczeć, za co też mi się nieźle oberwało.
Moje komplementy i dobre intencje doprowadziły do spięcia. Iza obraziła się na mnie, a ja naprawdę nie wiem, kiedy popełniłem błąd. Starałem się tylko być miły i podtrzymać w niej motywację do ćwiczeń, bo przecież dobrze jej robiły…Zależało mi na jej zdrowiu, a nie idealnej figurze. Na szczęście, nie była to kłótnia stulecia. Iza w końcu ochłonęła, a i ja odpuściłem sobie dywagacje na temat winy. Po godzinie mnie przeprosiła i przyznała, że trochę przesadziła, na to ja zapewniłem ją, że zawsze mi się podobała i zawsze będzie mi się podobać. Kryzys został zażegnany.