Reklama

Nie planowałem rozwodu. Przez lata wierzyłem, że to, co mam z żoną, wystarczy – stabilizacja, wspólne rachunki, codzienne obiady, ciche wieczory. Ale przestałem czuć, że żyję. Ona była coraz bardziej zamknięta, a ja coraz bardziej sfrustrowany. Kiedy poznałem Zosię, dwadzieścia lat młodszą, poczułem się znów widziany, pożądany, ważny. Uwiodła mnie nie tylko jej uroda, ale też świeżość, energia, sposób, w jaki się śmiała. Wpadłem po uszy. Zostawiłem żonę, z którą byłem od studiów. Dziś sam siebie pytam, czy to było warte? Czy młodsze ciało naprawdę daje szczęście?

Codzienność zgaszonych spojrzeń

– Nie zapomnij wyjąć prania z pralki – rzuciła, nie podnosząc wzroku znad laptopa.

– Mhm – mruknąłem i poszedłem do kuchni, żeby dolać sobie kawy.

Taki był nasz każdy dzień. Mijały tygodnie, miesiące, a ja czułem się w tym domu jak współlokator, nie mąż. Żona pracowała zdalnie, zawsze zajęta, z głową w mailach, projektach, spotkaniach. Ja wracałem z biura, robiłem zakupy, przygotowywałem kolację, czasem coś obejrzeliśmy razem, ale bez rozmów, bez dotyku, bez iskry. Kiedyś było inaczej. Była czuła, śmiała się ze mną, siadała mi na kolanach, całowała w kark, gdy gotowałem. Ale to wszystko uleciało gdzieś między nieodebranymi telefonami, zapomnianymi rocznicami i zmęczeniem. Próbowaliśmy – chodziliśmy na terapię, planowaliśmy wspólne wyjazdy, ale to nie wróciło.

Pewnego dnia spojrzałem na nią, jak stała w kuchni w starym szlafroku, włosy niedbale związane, twarz zmęczona i bez makijażu. Wiedziałem, że to okrutne, ale poczułem, że już mnie nie pociąga. Ani fizycznie, ani emocjonalnie. Byliśmy dwojgiem ludźmi w jednym mieszkaniu, jakby ktoś zapomniał nas rozdzielić po rozwodzie, który nigdy nie nastąpił. Nie zdradziłem jej jeszcze wtedy. Ale coraz częściej wyobrażałem sobie, że ktoś na mnie czeka. Że ktoś mnie chce. Że ktoś patrzy na mnie inaczej niż ona – jak na mężczyznę, a nie tylko domownika.

Inna, świeża, zachwycająca

Poznałem Zosię na szkoleniu w Krakowie. Pracowała w dziale HR jednej z firm partnerskich. Usiadła obok mnie przy jednym ze stolików i zapytała, czy może pożyczyć długopis. Miała w sobie coś, co od razu przykuło moją uwagę – nie tylko urodę, choć była naprawdę piękna. Raczej sposób, w jaki się uśmiechała, jak mnie słuchała, jak patrzyła w oczy, kiedy rozmawialiśmy. Po zajęciach poszliśmy razem na kolację z grupą uczestników. Zosia siedziała obok mnie, śmiała się z moich żartów, a kiedy wszyscy się rozeszli, zapytała, czy nie mam ochoty jeszcze chwilę pospacerować po rynku. Miałem. Bardzo.

Rozmawialiśmy, jakbyśmy się znali od lat. Opowiadała o swoich podróżach, planach, marzeniach. Ja, po raz pierwszy od dawna, opowiedziałem o sobie – nie jako pracownik, nie jako mąż, ale jako facet, który czuje się zagubiony i stęskniony za bliskością. Nie dotknęliśmy się wtedy nawet palcem. Ale wracając do hotelu, czułem się pijany z emocji, od niej. Od jej zapachu, spojrzenia, głosu. Następnego dnia zaprosiła mnie na kawę w przerwie między panelami. Pożegnaliśmy się z uściskiem, który trwał ułamek sekundy za długo. A potem zaczęliśmy pisać. Najpierw służbowo. Potem mniej oficjalnie. A po miesiącu już wysyłałem jej zdjęcia swojego psa i pytałem, jak jej mija dzień. Czułem, że wracam do życia. Że ktoś mnie chce. Że jestem znowu mężczyzną, nie tylko zbędnym dodatkiem.

Żona nie miała już szans

Nie planowałem zostawić żony. Przez wiele tygodni balansowałem między dwoma światami – tym znanym, oswojonym, przewidywalnym i tym nowym, pełnym emocji i napięcia. Wracałem do domu i słuchałem, jak żona narzeka na kolejne spotkanie online, a chwilę później odpisywałem Zosi na wiadomość, w której pisała, że tęskni i nie może się doczekać weekendu. Spotykaliśmy się w hotelach. Wybieraliśmy takie na obrzeżach miasta, by nikt nas nie zobaczył. Byliśmy zachłanni, jakbyśmy próbowali nadrobić wszystkie lata samotności. Jej ciało było młode, jędrne, pełne życia. Pachniała owocami i świeżością. A ja… czułem się młodszy przy niej.

– Myślisz o mnie, gdy jesteś z nią? – zapytała kiedyś, leżąc naga pod białym prześcieradłem.

– Za często – odpowiedziałem szczerze.

Wiedziałem, że to się nie skończy dobrze. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej nie potrafiłem już wracać do starego życia. Czułem się jak gość w swoim własnym domu. Każdy dotyk żony był chłodny, każdy gest mechaniczny. Porównywałem. I wiedziałem, że w tym porównaniu ona nie miała już żadnych szans. W końcu powiedziałem jej, że odchodzę. Nie pytała dlaczego. Spojrzała tylko przez chwilę i skinęła głową. W jej oczach nie było łez – raczej rezygnacja, zmęczenie, jakby w głębi wiedziała, że ten moment musiał w końcu nadejść. Spakowałem torbę i wyszedłem. Z przekonaniem, że zaczynam coś lepszego.

Tęskniłem za synem i znajomymi

Na początku było jak w bajce. Zosia witała mnie uśmiechem, rzucała się na szyję, całowała, jakbyśmy się nie widzieli latami, chociaż minęła tylko doba. Gotowała dla mnie makaron w winie, wieszała moje koszule w swojej szafie, śmiała się, kiedy zmywałem naczynia i mówiła, że nie może się doczekać wspólnej przyszłości. Mieliśmy siebie tylko dla siebie. Bez dzieci, bez obowiązków, bez przeszłości. Tylko że to „bez przeszłości” zaczęło uwierać. Mieszkałem z nią, ale tęskniłem za synem, który nie chciał do mnie przyjeżdżać. Za znajomymi, którzy przestali dzwonić. Nawet za sobotnim sprzątaniem mieszkania, które robiłem z żoną przy radiu, słuchając starych przebojów. Zosia chciała mnie cały czas. Chciała uwagi, rozmów, emocji. Chciała, żebym ją podziwiał, zapewniał, że dobrze wygląda, że jest najlepsza. A ja coraz częściej nie miałem siły.

– Nie tak to sobie wyobrażałam – powiedziała pewnego wieczoru, kiedy po raz trzeci z rzędu odsunąłem się w łóżku.

– Jestem po prostu zmęczony, Zośka. Praca mnie dobija.

– Mnie też. Ale jakoś mam siłę, żeby cię przytulić.

Nie odpowiedziałem. Bo wiedziałem, że nie chodziło o pracę. Chodziło o coś, co zaczynało mi się wymykać. O uczucie, które przygasło szybciej, niż się spodziewałem.

Myślałem o świętach z rodziną

Pewnego ranka spojrzałem w lustro, z kubkiem zimnej kawy w ręce. Byłem sam – Zosia wyszła wcześniej do pracy. Twarz, którą zobaczyłem, nie należała do szczęśliwego faceta. Zmęczone oczy, cień pod nimi, lekko zapadnięte policzki. To nie był ten pewny siebie mężczyzna, który jeszcze niedawno czuł się młodszy, silniejszy, pożądany. Czułem się... nie na miejscu. Jakby ta nowa rola, którą sam sobie napisałem, zaczęła mnie uwierać. Coraz częściej nie wiedziałem, o czym rozmawiać z Zosią. Ona opowiadała o znajomych z pracy, nowych trendach na socialach, planach na wieczór z przyjaciółkami. A ja marzyłem, żeby po prostu położyć się i nie mówić nic.

– Jesteś inny – rzuciła któregoś dnia. – Kiedyś byłeś obecny. Czuły. A teraz?

– Może po prostu jestem sobą, już bez tej całej gry – odpowiedziałem zbyt ostro.

Zosia się odsunęła. Nie płakała. Patrzyła na mnie uważnie, jakby próbowała rozpoznać, co zostało z tego mężczyzny, którego pokochała. W nocy nie mogłem zasnąć. Myślałem o wszystkim, co zostawiłem. O świętach z rodziną. O zapachu szarlotki pieczonej przez żonę. O cichych porankach, gdy jadła owsiankę i przeglądała wiadomości. Byłem z kobietą, którą kiedyś idealizowałem. A mimo to czegoś mi brakowało. Może dojrzałości. Może sensu. Może po prostu... miłości.

Zrozumiałem – nie chodziło o ciało

Minął rok, odkąd się wyprowadziłem. Czas wystarczający, by zobaczyć rzeczy w innym świetle. Zosia nadal była przy mnie, ale już nie patrzyła tak, jak kiedyś. Nie trzymała mnie kurczowo za rękę, nie szeptała w nocy, że boi się, że odejdę. Może zrozumiała, że nie warto walczyć za dwoje. Może po prostu zaczęła czuć, że nie jestem tym, czego naprawdę szukała. Czasami wracałem pod blok, w którym mieszkałem z żoną. Nie wychodziłem z samochodu. Po prostu patrzyłem na znajome okna, na balkon, gdzie kiedyś piliśmy kawę w sobotnie poranki. Miałem ochotę zadzwonić. Napisać. Powiedzieć, że żałuję.

Ale nie zrobiłem tego. Nie miałem prawa. Zostawiłem ją dla czegoś, co wydawało mi się lepsze, a okazało się tylko inne. Zosia któregoś wieczoru powiedziała, że myśli o wyjeździe za granicę. Dostała propozycję pracy. Dodała, że nie oczekuje ode mnie decyzji. Że po prostu musi iść dalej. Nie zatrzymałem jej. A kiedy drzwi za nią się zamknęły, poczułem pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. I wtedy zrozumiałem – nie chodziło o ciało, o młodość, o ekscytację. Chodziło o bliskość, która nie zawsze jest efektowna, ale daje spokój. Zamiast szukać nowego życia, powinienem był zawalczyć o to, które miałem. Ale to już było nie do odzyskania.

Wojciech, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama